Zimą Walentyna podjęła decyzję, by sprzedać dom i przeprowadzić się do syna. Zięć i syn od dawna zapraszali ją pod swój dach, ale nie mogła wyrwać się od własnych skrzyń. Dopiero po udarze, kiedy udało się jej najwięcej odzyskać, zrozumiała, iż samotność w podeszłym wieku staje się niebezpieczeństwem, zwłaszcza iż w jej wiosce nie było lekarza. Sprzedała dom, zostawiając prawie wszystko nowej właścicielce, i pojechała do syna.
Latem rodzina syna przeniosła się z dziewięciopiętrowego bloku do nowo wybudowanego domu jednorodzinnego. Projekt powstał w myślach syna Wychowałem się w domu przy ziemi, więc tak zbuduję własny dom z dzieciństwa.
Dwupiętrowy budynek miał wszystkie udogodnienia: dużą kuchnię, jasne pokoje i łazienkę, w której woda mieniła się niczym błękit morza.
Jakbyśmy na plaży się wylądowali żartowała Walentyna.
Jednak syn nie pomyślał o jednym: pokój Walentyny i jej wnuczki Oliwii znajdowały się na piętrze wyższym. Starszej kobiecie co noc musiała schodzić stromymi schodami, by się załatwić.
Choćbym nie spadła ze snu myślała, trzymając się mocno poręczy.
Z czasem Walentyna przyzwyczaiła się do nowej rodziny. Z córką syna, Zofią, zawsze miała dobry kontakt. Oliwia nie sprawiała kłopotów, wirtualny świat zaspokajał jej potrzebę. Walentyna starała się nie wtrącać w niczyje sprawy.
Najważniejsze nie pouczać, mniej widzieć i więcej milczeć powtarzała sobie.
Rano wszyscy ruszali do pracy i szkoły, a Walentyna zostawała z psem Reni i kotem Marszem. W domu mieszkała też żółw, która wspinała się na brzeg okrągłego akwarium i wyciągając szyję, obserwowała właścicielkę, próbując wydostać się. Po nakarmieniu rybek i żółwia Walentyna zawołała Reni na herbatę. Pies był spokojny, mądry, przywitał gości przy drzwiach, po czym z szelmowskim spojrzeniem patrzył na Walentynę w kuchni.
No, pijmy herbatę mówiła, sięgając po pudełko ciastek. To był powód, dla którego pies wchodził do kuchni; uwielbiał ciasteczka. Nikt oprócz Walentyny nie karmił Reni, bo rasy chowchow wymagała specjalnej diety. Kobieta litała serca, kupując dziecięce ciasteczka i podając je swojemu psu.
Po obiedzie, gdy dom znów był w porządku, Walentyna wyszła na ogród. Przyzwyczajona do prac polowych, przez cały czas uprawiała warzywa. Kopiąc w grządkach, nie zwróciła od razu uwagi na sąsiedni ogród. Wysoka żywopłot zasłaniała go, jedynie w miejscu za domem nie było płotu. Syn postanowił, iż nie potrzebuje tu bariery i postawił niski ozdobny ogrodzenie. Sąsiada Walentyna nie znała, choć kilka razy widziała staruszka w podniszczonym kapeluszu, który również pracował na ziemi. Mężczyzna wydawał się ponury i nieprzyjazny, a gdy tylko ją zauważył, uciekł do przybudówki lub garażu.
Kilka dni temu stała się niechcianym świadkiem zdarzenia, które ją niepokoiło. Gdy zwyczajnie odprowadzała domowników, poszła na piętro, by posprzątać pokój wnuczki. Oliwia zawsze spóźniona, w pośpiechu, nie ścieliła łóżka. Walentyna podeszła do okna, odsłoniła zasłony i zamierzała otworzyć okienko, gdy ujrzała powoli idącego, z pochyloną głową staruszka. Mężczyzna podszedł do malinowego krzaka, podniósł stare wiadro i usiadł na nim. miał na sobie wyblakłą koszulę z długim rękawem, a we wrześniowy poranek już przynosił chłód. Kaszlał, od czasu do czasu wycierał oczy rękawem.
Kaszkocze, a nagi chodzi pomyślała i nagle zrozumiała, iż starszy pan płacze.
Serce zadrżało.
Co się stało? Czy potrzebuje pomocy? rzuciła się do drzwi.
Ale głośny kobiecy krzyk dobiegający z okna powstrzymał ją.
To nie jest sam wniosła i znów spojrzała w okno.
Mężczyzna był wywoływany, ale nie reagował, przez cały czas siedząc w tej samej pozie. Cała jego postać zdradzała przygnębiającą beznadziejność. Wiatr poruszał siwe kosmyki, otulał garbate ramiona. Walentyna pojąła, iż człowiek jest całkiem sam, choć żyje w rodzinie. Mazało ją serce żalem, bo znała, jak okrutna potrafi być samotność.
Co trzeba zrobić, by mężczyzna rozpłakał się? dręczyła ją myśl.
Obraz nie schodził z oczu. Zaczęła przyglądać się sąsiodom, obserwując przez niski płot, iż staruszek nie spędza całego dnia w domu. Czasem widziała go w ogródku, innym razem słyszała, jak coś przecina w przybudówce.
Pewnego popołudnia usłyszała go rozmawiającego z kimś. Podsłuchała:
Ach, biedne ptaki wędrujecie po wolności, dopóki jest ciepło. Gdy nadejdą mrozy, zamkną was w klatkę i zapomną o jedzeniu. Ja też w klatce. Dokąd uciec? Kto nas w starości potrzebuje?
Słowa wypełniły ją taką żałobą, iż zrobiło się jej niedobrze.
Jak żyć, by rozmawiać z kurami? rozmyślała, wracając do domu.
Wieczorem przy kolacji zapytała synową o sąsiadów.
Kiedyś tam mieszkała rodzina. Po śmierci pani, pan Piotr Janowicz został sam z synem. Kilka lat temu syn wziął żonę i przywiódł ją do domu. Gdy pan pracował, nie słyszeliśmy hałasu. Po przejściu na emeryturę zaczęły się krzyki. Piotr nigdy nie pracował w gospodarstwie, wszystko robił w ogródku i chodził na zakupy. Z wnuczką chodził do przedszkola i szkoły. Teraz dziewczynka ma szesnaście lat i uczy się razem z naszą Oliwią. Dziadek stał się niepotrzebny.
A co z jego synem? dopytała Walentyna.
Syn cichy, uprzejmy, nie potrafi się sprzeciwić. Tak wychowano całą rodzinę odparła synowa.
W dzisiejszych czasach to nie wcale dobre mruknęła staruszka. Zazdrościłam mężom, którzy potrafiliby bronić swojej żony przed każdym, kto spojrzy krzywo.
Owszem, nie tylko obrońca potrafi rozdzierać, ale i żona bywa zagrożona, jeżeli trzeba odparł syn, podsłuchując rozmowę.
Tej nocy Walentyna nie mogła zasnąć. Wspomnienia rozpalają jej duszę. Z każdym przytłaczającym wspomnieniem chwytała kartkę i rysowała drzwi nad brzegiem jeziora. W głębi wiedziała, iż drzwi są żelazne, a klucz na dnie jeziora, mały i nieosiągalny. Nikt go nie wydobędzie i nie otworzy drzwi powtarzała sobie.
Przypomniała sobie rozmowę z psychicznie chorym mężem, który krzyczał, iż zabije ją i zakopie pod jabłonią, by nikt nie znalazł. Myślała o tym, iż kiedyś odpłynie. Strach przemoczył jej serce. Przymocowała prześcieradło do drzwi i postawiła żelazny tyczek przy łóżku, by dźwięk rozbijającej się klamki przebudził ją, jeżeli ktoś spróbuje otworzyć drzwi. Bała się nie dla siebie, ale dla Oliwii. Pewnej nocy usłyszała szelest, zobaczyła, jak mąż próbuje wyciągnąć klamkę dużym nożem. Zdołała wypchnąć wnuczkę na okno i sama wybiegła.
Drzwi zamknięte szepnęła. Przeszłość dobrze, iż już minęła.
Następny poranek przyniósł sucho i słońce. Walentyna, załatwiając sprawy, wybrała się do sklepu po chleb. Zatrzymała psa przy bramie i wyszła. W małej miejscowości codziennie kupowano świeży chleb w piekarni. Na progu usłyszała donośny głos sprzedawcy. Otworzywszy drzwi, zobaczyła mężczyznę przy ladzie, który przekonywał klienta, iż chleb jest świeży, choć ten twierdził, iż to wczorajszy bo wypiek był twardy.
Czemu wprowadzacie ludzi w błąd? odparła Walentyna. Świeży bochenek ma miękką skórkę, a ten już jest wyschnięty.
Sprzedawca wymienił towar, wzięła pieniądze i przeszła do innego działu. Walentyna kupiła prawdziwie świeży chleb od innego sprzedawcy i wyszła. Starszy mężczyzna stał na progu, zobaczywszy ją, i podziękował: Dzięki za wsparcie, nie radzę sobie z taką chamstwem. To wtedy poznała sąsiada. Miał szczupłą twarz, ale nie był ponury, a uśmiech był serdeczny.
Chodźmy razem, bo jesteśmy sąsiadami powiedziała, a on skinął głową.
Naprawdę? zdziwił się. Mieszkacie przy Olechie i Kasi? Znam ich rodziców, często w ogrodzie pracują.
Jestem matką Olka. Przeprowadziłam się tutaj odparła.
Olka mówił, iż mieszkacie daleko, na Syberię.
Mieszkałam sama, trudno żyć, zdrowia już nie mam.
Ten chleb pachnie wspaniale uśmiechnął się i odciął kawałek. Chcesz spróbować?
Dziękuję, wolę wczorajszy, bo mam wrzod i trzymam dietę. Świeży kupuję dla dzieci.
Jesień. Czy syn już kopie ziemniaki? zapytał, popijając.
W sobotę zaczniemy odpowiedziała, widząc w nim głód.
Zaskoczona odwagą dodała:
Pozwólcie, iż się przedstawię. Nazywam się Walentyna, a pan Piotr Janowicz, prawda? Zapraszam na herbatę.
Trochę to niewygodne odrzekł.
Cóż, nie mam nic innego. Pies zostaje w domu, nie zagrozi nikomu. Rano zaparzyłam świeżą herbatę. Przejdziemy przez bramkę do naszego ogródka dodała, zauważając jego nieufny wzrok skierowany w stronę okien.
Wprowadziła go do pokoju i zaczęła parzyć herbatę. Sąsiad usiadł na skraju kanapy, rozejrzał się. Dom był skromny, ale przytulny: haftowane obrazy, kwiaty na parapetach, manualnie robione poduszki. Wszystko świadczyło o dbałości właścicieli o własne cztery kąty i siebie nawzajem.
U nas liczy się tylko cena pomyślał bogactwo wypiera ludzką twarz. Nie ma miejsca, w którym można usiąść, nie narażając się na zarysowanie.
Po chwili popili aromatyczną herbatę z domowymi bułeczkami. Walentyna podawała kolejne porcje, chcąc zaoferować mu rosół, ale wstrzymała się, by nie urazić. Pies leżał przy drzwiach, czujnie obserwując nieznajomego. Zwykle wyczuwał niebezpieczeństwo i warczał, gdy ktoś podchodził do posesji, ale ten człowiek nie wywołał alarmu. Dlatego Walentyna zamknęła furtkę, gdy usłyszała ciche warczenie.
Rozmawiali o plonach, pogodzie, cenach na targu. Walentyna chciała zapytać, co smuci Piotra Janowicza, ale musiała przyznać, iż widzi go jedynie z górnego pokoju.
W końcu mężczyzna stwierdził, iż musi już iść, choć wnętrze było przytulne. Przypominał jej dawne czasy, kiedy w domu była żona. Zatrzymał się, by dłużej pić herbatę. Myślał o kłopotach z synem, który wczoraj wyrzucił mu kawałek chleba, krzycząc, iż nie podpisze darowizny na syna, bo ma winić go w niczym.
Od tego dnia życie Walentyny nabrało nowego sensu. Rano odprowadzała dzieci do szkoły, po czym szybką ręką przygotowywała śniadanie, po czym ruszała do ogródka. Piotr Janowicz już tam czekał, machając ręką i przychodząc do niskiego ogrodzenia przy domu. Walentyna podawała mu to, co przygotowała. Mężczyzna był nieśmiały, ale przyjmował, czując, iż dostaje ciepło od serca starszej kobiety. Miejsce za domem było ukryte przed wzrokiem przechodniów, a oni rozmawiali swobodnie, nie obawiając się krzyku synowej.
Dzień przed planowanym wyjazdem Piotr Janowicz powiedział, iż jego syn i rodzina jutro wyjeżdżają na wypoczynek do krymskiej nadmorskiej miejscowości. Walentyna ucieszyła się i powiedziała głośno:
Niech jadą, niech odpoczną. W domu już zimno, trzeba wrócić do głównej części.
Zauważyła, iż mężczyzna się zażenował, jakby nie spodziewał się jej słów.
Obudziła się od szumu silnika. Świt wstawał, podeszła do okna. Przed bramą stał taksówkarz, a z zagrody wyszli sąsiedzi, głośno zamykając furtkę. Kierowca otworzył bagażnik, pomógł włożyć torby i odjechał.
Czyżby Piotr Janowicz nie odprowadziWalentyna patrzyła, jak odjeżdża taksówka, i w sercu poczuła, iż wreszcie odnalazła spokój.







