Stara dacza, gdzie znów ożyło szczęście
Marcin zaprosił przyjaciół na swoją daczę. Po minach było widać, iż ich oczekiwania nie zostały spełnione. Ktoś choćby skrzywił się, patrząc na odpływający tynk i zarośnięty podwórek.
„No i czego się spodziewali?” – pomyślał Marcin, obserwując ich reakcje. „Myśleli, iż zaprosiłem ich do pałacu? To stara chałupa po babci, a nie luksusowy dom…”
Ale niedługo ruszył grill, mięso zaczęło skwierczeć, a z głośników popłynęła muzyka. Śmiech, żarty, zapach dymu i pieczonej kiełbasy – wieczór potoczył się znacznie weselej. Kiełbasa wyszła idealnie, piwo lało się strumieniami, a cała ekipa rozluźniła się.
Miejsc do spania też nie zabrakło. Niektórzy spali na starym kanapie, inni na materacach na werandzie. A rano wszyscy rozjechali się do domów – najedzeni i zadowoleni.
Marcin został sam. Nie miał ochoty wracać do hałaśliwej Warszawy. Siedział w ciszy, przeglądając starą porcelanę w kredensie, gdy nagle usłyszał głos z podwórka:
– Hej, jest tam kto?
Wyszedł na ganek i zamarł. Na ścieżce stała dziewczyna – sympatyczna, z lekko zmieszanym spojrzeniem. Patrzyła niepewnie.
– Pan… pan tu gospodarz? Kiedyś mieszkała tu Zofia Januszewna i Stanisław Kazimierz. A pan kim jest?
– A ty kim jesteś? – rzucił szorstko Marcin. – Wyglądam na oszusta, co?
Ale dziewczyna nagle uśmiechnęła się łagodnie, prawie ciepło.
– Nie, po prostu… dawno tu nie byłam. Kiedyś przyjaźniłam się z wnukiem Zofii. A pan, szczerze mówiąc, wcale nie jest do niego podobny.
– Nie podobny? – prychnął Marcin. – A to ja jestem tym wnukiem – Marcin. Chyba mnie z kimś pomyliłaś.
Dziewczyna mocno się zaczerwieniła.
– Ja jestem Kasia. Byłeś przyjacielem mojego brata, Darka. Często mnie do was podpinano, pamiętasz? Dałeś mi kiedyś cukierka przy ognisku, jak piekliśmy kiełbaski…
Marcin przyjrzał się bliżej. Rzeczywiście – coś znajomego było w jej twarzy, szczególnie w tym rozpromienionym spojrzeniu. Kiedyś, z dziesięć lat temu, biegała za nimi jak mały cień, a oni z Darkiem próbowali ją zgubić.
– To ty? – zdziwił się. – Ta malutka z piegami?
– No, teraz już nie taka malutka – roześmiała się Kasia.
Weszli do domu. Marcin nastawił czajnik, a Kasia wyjęła z kredensu babcine filiżanki.
– Mogę? Zawsze marzyłam, żeby napić się z nich herbaty. Są takie piękne…
Pili herbatę, zajadając wczorajsze pierniczki. Zegar na ścianie znów zaczął tykać – Marcin nakręcił go pierwszy raz od lat. Jakby ten dawno zapomniany dom ożywał na nowo.
– Szłam na grzyby, ale bałam się iść sama – przyznała Kasia, trzymając filiżankę oburącz jak dziecko.
– Lubisz grzyby? – uśmiechnął się Marcin. – To w weekend idziemy razem?
Sam był zaskoczony, jak łatwo mu z nią było.
Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Wszystko, czego dotknęła Kasia, jakby ożywało. Umyła okna, wypolerowała stare meble, poukładała bieliznę w szafie – starannie, po babcinemu.
– Tu wszystko jak nowe – dziwiła się. – Jakby twoja babcia wiedziała, iż my tu będziemy mieszkać.
I rzeczywiście, stary dom jakby się obudził. Marcin naprawił ganek, pomalował okiennice. choćby dziadkowy motor znów odpalił. Życie znów się toczyło.
– A ja choćby nie wiedziałem, iż można tak kochać – powiedział cicho Marcin pewnego wieczoru, gdy siedzieli przy ognisku.
– Ja też – przyznała Kasia.
Kiedy Marcin zdecydował się przenieść na home office i zamieszkać na stałe na daczy, rodzice byli w szoku.
– Oszalałeś? W tę głuszę? – załamała ręce mama.
Ale Marcin tylko wzruszył ramionami. Tu było prawdziwe życie – las, rzeka, stary dom i… Kasia.
Babcia z dziadkiem przyjechali w odwiedziny – tak, tylko popatrzeć.
Zofia Januszewna gładziła dłonią drewniane ściany.
– Jakby dom na nas czekał – szepnęła.
A dziadek? Ten zupełnie ożył. Wsiadł na motor, pogwizdywał, żartował. Prosił, żeby puścić zabawkową kolejkę, którą Marcin niedawno naprawił.
– Dobrze, iż nie porzuciliście tego miejsca – powiedział, patrząc na wnuka z cichą dumą. – My z babcią przeżyliśmy tu tyle szczęśliwych lat… A teraz znów będzie tu radość. Życie toczy się dalej.
– Babciu, dziadku, dziękuję wam za tę daczę – powiedział Marcin na pożegnanie. – Bez niej nigdy bym nie poznał Kasi.
A Kasia, stojąc obok, dodała:
– I dziękuję za wasze ciepło. Zostało tu – w każdej desce, w każdym tyknięciu zegara na ścianie…
I dom, stary, drewniany, z dziurawym dachem, znów oddychał. Żył. A w środku rozlegał się śmiech. Śmiało się życie.