Zastosowanie mchu w przypadkach zespołu stresu festiwalowego

5 miesięcy temu
Zdjęcie: fot. Maria Krześlak-Kandziora, na zdj. cymbalaria bluszczykowata


Wszystko działa dobrze, problemem jest tylko utrata kontroli nad czuciem, chwilowe zerwanie relacji z ciałem, tonięcie w cyfrowym świecie 24/7. Naprawiam tę relację z mozołem, chwytając się mchu, kory drzewa.

MAJ. BEZSENNOŚĆ

1:40
Nie śpi pleszka. Ja, mimo wszystko, kładę się spać.

3:37
Kos. Pierwszy, czysty głos, jeszcze niemal z ciemności.

3:48
Joanna pyta mnie: „O której u was robi się jasno?” Na Maderze ciemno jeszcze o szóstej, u nas chwilę przed czwartą szarzeje. Słychać modraszki, bogatki, dołączają grzywacze, kos jeszcze przez chwilę przebija się przez to rozsynchronizowane towarzystwo. Głośno, jakby świat miał się za chwilę skończyć, kto wie?

Glony na korze drzewa, fot. Maria Krześlak-Kandziora

4:30
Modraszka (pewnie samczyk) na szczycie lipy. A przecież kilka dni temu, ulicę dalej, gołębiarz upolował jerzyka. Przygwoździł do ziemi, oprawiał żywe stworzenie. A ten teraz siedzi, jakby pustułki, krogulec, jastrząb nie mieszkali w tej dzielnicy. Mieszkają. Malutkie ciałko ogłasza coś ważnego, na resztę dnia zleci niżej, między liście, tylko rano widzę tu taką skłonność do ryzyka.

4:40
Kawki szczebioczą, odkąd wyprowadzają młode. Gaworzą przez cały dzień, przysiadają na krawędzi dachu, balustradzie, jesteśmy osaczeni, przyglądają nam się czujne niebieskie oczy.

UTRATA KONTROLI

Pracuję w zespole dużego festiwalu literackiego, zajmuję się komunikacją, to znaczy, iż spędzam dużą część dnia wśród ekranów. Małych, dużych, pochłaniających uwagę; adekwatnie zajmuję się tym, żeby pochłaniały tę uwagę jeszcze mocniej. Wszystko działa dobrze, idzie świetnie, problemem jest tylko utrata kontroli nad czuciem, chwilowe zerwanie relacji z ciałem, rozwarstwienie – jak oliwa na wodzie – zmysłów.

Trzy tygodnie – to wystarczy, żeby stać się przejrzystym, mówić językiem zleconym. Po trzech tygodniach wyjadę z miasta, ale teraz muszę się czegoś chwycić. Nie pozwalam sobie ignorować alarmu budzącego się na siatkówce, w żołądku, stopach, mózgu. „Karm nas, karm siebie”, szepczą.

Więc przebijam się przez muł mózgu. Rejestruję głosy ptaków, adekwatnie o każdej porze, jest maj, do czerwca będą się odzywać przez całą dobę. Rejestruję zapachy i dotyki. Pęka we mnie ostatnia bariera wstydu. To zmęczenie, za mało snu pozwalają ostatecznie zarzucić krycie się po krzakach.

Idąc ulicą, dotykam drzew, mokrej rynny porośniętej glonami, długo oglądam cymbalarię bluszczykowatą, która z tej rynny cieknącej skorzystała, zakotwiczyła się gdzieś między cegłami i pnie się po murze, kwitnie, jak w wiszących ogrodach.

UKORZENIANIE

Wychodzę z bloku, mijając topolę, kładę rękę na jej cielsku, mech jest suchy, zbity w pokurczone kępki, sprawdzam to codziennie, rytuał przetrwania. Wieczorem spadnie deszcz, a mech zamieni się w zielony wodospad, roniący krople, niemal fluorescencyjny.

Znowu go dotknę, wpuszczę wodę między linie papilarne, poczuję tę zmianę zachodzącą w tkance mchu – gdy tylko pojawia się woda, mech się „rozgąbcza”, nasyca, pęcznieje, rozkłada łapki, żeby wilgoć przekazywać dalej w swoim społecznym organizmie (to za Urszulą Zajączkowską).

Wiosna dwa tysiące dwadzieścia cztery jest szybka i okrutna. Jest mi za ciepło i mam wrażenie, iż nie zdążę zarejestrować wszystkich zapachów, iż wszystko kwitnie naraz i zaraz to się po prostu wyczerpie, skończy, a ja razem z tym wszystkim, iż kolejnej wiosny nie będzie, bo skąd wziąć siłę na to tempo, na tę orgię kwietniowo-majową?

ZAPACH. JAŚMIN

Piszę pierwsze festiwalowe posty, zakładam wydarzenia – i kwitnie bez. A teraz jest już miesiąc później i czuję nowy zapach, nowy a znajomy. Jaśmin – kwiat o zapachu pogodnej starości. Herbata jaśminowa jest synonimem dojrzałości, stateczności, jaśmin pachnie szafą ze staromodnymi, ale lubianymi ubraniami.

Jaśmin, fot. Maria Krześlak-Kandziora

Płatki jaśminu wkładała babcia Marjane Satrapi do stanika, żeby i tam pachniał – pamiętam to, ale wertuję „Persepolis”, komiks Satrapi i nie mogę znaleźć tego fragmentu, w którym babcia zdejmuje wieczorem stanik i na podłogę, w zwolnionym tempie, sypią się płatki jaśminu.

To też jest jaśmin – wspomnienie, którego nie można przyczepić, ale jest wyraźne, ułożone na półce z przeszłymi opowieściami. „Węch spośród wszystkich zmysłów posiada najsilniejsze powiązanie z ośrodkiem w naszym mózgu magazynującym pamięć”(Wikipedia), nierozłączny ze smakiem, ciągle bada świat, atakuje nagłymi skojarzeniami, uruchamiając je i wywołując ciągi układające się w opowieści o lekturach, herbacie, obrazach: ciemne liście, białe kwiaty o licznych żółtych pręcikach, pachnące tak, iż aż robi się duszno. I ledwie ten jaśmin, a już smuga słodka idzie od lip. Początek czerwca.

PRZERWAĆ

Pracuję intensywnie, dużo się dzieje między komputerem, telefonem, biegnięciem na kolejne spotkania – online czy na żywo. Kiedy przychodzi krytyczny moment, kiedy czuję, iż te wszystkie obrazy, media przyklejają mi się do siatkówki, biorę telefon, zawijam w bluzę i wrzucam do kosza na pranie. Jest czarny, stoi w kącie, patrzę na niego i widzę, jak pulsuje w nim ta duża kolorowa, metaliczna kula, złożona z postów, tekstów, zdjęć, zdjęć, zdjęć, memów, gifów, rolek, relacji. Cyfrowa rzeczywistość nie zamiera, ale na chwilę pozwalam sobie odpaść, choć kątem oka widzę, jak kula pulsuje.

Staję, otwieram okno i pozwalam, żeby owiał mnie wiatr. Wychodzę z domu i na moment zamykam oczy. Gdziekolwiek jestem, gdy wieje – wystawiam się na to.

Wiatr jest tej wiosny tak namacalny, jakbym dopiero otoczona prądem powietrza odzyskiwała kształt. Inaczej rozpuszczam się, nie czuję powłoki ciała, jestem swoim własnym środkiem, intensywnym do bólu myśleniem, układaniem, planowaniem. Zewnętrze – skórę, pory, włosy – odzyskuję, gdy cząsteczki powietrza wprawione w ruch naruszają barierę temperatury ciała, gdy dotknę mchu, kory drzewa.

SZUMY I SZEPTY

Cymbalaria bluszczykowata, fot. Maria Krześlak-Kandziora

Mocniej niż zwykle rejestruję miejskie przepływy powietrza. Upał od dwóch dni, ten pamiętny upał wiosenny, nagrzewa beton i asfalt, przemykam od cienia do cienia, wchodzę w chłodne korytarze krzewów, czuję zmiany wilgoci, odnotowuję wszystko na higrometrze skóry. Kończy się rok akademicki, spływają dyplomy, zaczyna się gonitwa z czasem. Muszę kłaść się na drzemki w dzień – między porankiem na uczelni a wieczorem na festiwalu.

Otwieram okno, wiatr porusza liśćmi i to też, jak wilgoć i upał, czuję mocniej. Skupiam słuch, pozwalam myślom się wybiegać, aż zmęczone, z wywalonymi jęzorami, dadzą na chwilę spokój. Wtedy zostaje tylko szum wiatru, kołyszące się korony, nie wiem, skąd ten spokój, może szum liści jest pierwotny, od zawsze bliski, może jesteśmy dziećmi lasu liściastego.

Idź do oryginalnego materiału