Zanim się pożegnamy

2 dni temu

Zanim się rozstaliśmy

Mówię tę historię, bo chcę, by ktoś po mnie pamiętał, kim byłem. Nazywam się Aleksander i od lat czciłem swoją żonę Weronikę. Nie mogłem się od niej oderwać. Mimo iż przez sześć lat naszego małżeństwa nie mieliśmy potomstwa, kochałem ją całym sercem. Weronika była o siedem lat młodsza, a poślubiłem ją zaraz po skończeniu osiemnastki myślałem, iż przed nami jeszcze mnóstwo lat i dzieci przyjdą z czasem.

Całą energię wkładałem w budowanie naszego gniazda. Po remoncie w mieszkaniu w Warszawie od razu zabrałem się za budowę domu podmiejskiego, a potem za wiatę, saunę i mały ogródek. Kupiłem mnóstwo sadzonek, egzotycznych roślin i posadziłem dziesięć odmian truskawek. Najważniejszą rośliną na rabacie była chryzantema tak zwana wisienka na torcie, bo Weronika uwielbiała te kwiaty. Często powtarzała mi:

jeżeli chcesz być szczęśliwy przez całe życie, uprawiaj chryzantemy. Tak mówi wschodnia mądrość.

Starałem się więc sprowadzać kolejne odmiany tej rośliny, bo kto mógłby odmówić szczęścia? W październiku chryzantemy rozkwitały w pełni, nie bez powodu nazywa się je królową jesieni. Niebieskie, różowe i białe kulki zdobiły nasz ogród i przyciągały wzrok przechodzących sąsiadów.

Co za wspaniała para, wszystko im rośnie i kwitnie szeptali przechodnie, widząc nasze królestwo kwiatów. Nie dawałem sobie spokoju, pracowałem od świtu do zmierzchu. Weronka zawsze chętnie pomagała mi w domu; nie chciałem, by szukała pracy gdzie indziej, choćby z zazdrości czy troski o jej bezpieczeństwo. Naszym mottem było: Mąż żywieniowiec, żona strażniczka domowego ogniska.

Na początku Weronikę cieszyło to zaangażowanie. Gotowała wykwintne potrawy, piekła ciasta, przyrządzała konfitury i kompoty. Po kuchni przechodziła do rękodzieła dziergała modne swetry, haftowała serwetki koralikami i malowała obrazy. Z czasem jednak zaczęła myśleć o przyszłości naszej małej rodziny. Co nam to wszystko pożytkuje? Nie potrzebuję wiele, potrzebuję tylko Aleksandra przy sobie

Ja wiedziałem, iż kiedyś powiem jej:

No i proszę, żono, przygotowałem ziemię do zwiększenia naszej rodziny. Teraz twoje słowo.

Na to Weronka odpowiedziała:

Przepraszam, Aleksandrze, ale nie będziemy mieli potomstwa. Moja siostra też jest bezdzietna.

Miłość wciąż płonęła, ale z taką pustą miłością niedługo przyjdzie koniec. Zrozumiałem, iż prędzej czy później opuści mnie i znajdzie kobietę, którą będzie mogła wydać potomstwo. Weronka coraz częściej zamyślała się nad tym tragicznym faktem.

Czułem, iż muszę działać, zanim się rozpadniemy. Nie miałem jej nigdy nic zarzucić, nie słowem, nie spojrzeniem. Koledzy z pracy ciągle podpowiadali o potrzebie potomstwa plotka leci jak wiatr. Najpierw żartowałem, iż nie mamy jeszcze mieszkania, potem mówiłem, iż potrzebny jest dom pod lasem, a w końcu wtrąciłem: Wystarczy nam we dwoje.

W biurze była koleżanka Irena, o której wszyscy wiedzieli, iż jest w szaleńczym zauroczeniu mną. Nie chowała swojej nieszczęśliwej miłości, ale nie odważyła się niszczyć naszego małżeństwa to grzech mawiała. Zawsze uśmiechała się do mnie, dotykała delikatnie ramienia i rozmawiała przy porannej kawie. Nie zwracałem uwagi na jej subtelne sygnały byłem żonaty z ukochaną i nie chciałem, by moja miłość rozdzielała się na dwie części (zwłaszcza w pracy). Weronka znała Irenę i nie traktowała jej jako rywalki.

Pewnego wieczoru wróciłem do domu i nie znalazłem żony. Na kuchence wciąż ciepła kolacja, a na stole leżała kartka. Piórem Weroniki starannie napisana:

Kochany Aleksandrze! Przepraszam, nie udało nam się zbudować pełnej rodziny. Żyj bez mnie. Zawsze twoja, Weronika.

Zamarłem. Sześć lat oddałem się rodzinie, nosiłem ją na rękach, nie dostrzegając nikogo innego. Myślałem, iż mam własną wyspę szczęścia. Gdy Weronka odjechała, wiedziałem, iż to na zawsze. Nie warto szukać. Charakter jest jak wierzba przy korzeniu giętki, ale nie do złamania. Ucieka żona, potykając się o pantofle. Czego jej brakowało? Ludzie żyją i bez dzieci, radzą sobie rozmyślałem, ciężko wzdychając. Nic nie da się zrobić, trzeba iść dalej. Stałem się zamknięty w sobie, ciężki i milczący. Nie wyobrażałem sobie innej kobiety, myślałem, iż już wyczerpałem szczęście. Życie straciło wszystkie kolory.

Dziesięć lat minęło. Zostałem wysłany w pilną delegację. Bilety nie było, więc kupiłem bilet kolejowy do Wrocławia. Pociąg już ruszał, wskoczyłem do wagonu, zadyszany otworzyłem swoje przedziały.

Dobry wieczór zwróciłem się do kobiety patrzącej w okno.

Odwróciła się.

Weronika? To ty? usiadłem, zaskoczony.

Aleksandrze? nie od razu rozpoznała mnie.

Złapaliśmy się w objęcia, jakbyśmy byli najbliższymi krewnymi. Stałyśmy tak, przytulone, nie mogąc wypowiedzieć słowa. Po latach rozłąki! Coś się w tym nie liczyło.

Opowiedz, Aleksandrze! Co u ciebie, rodzina, dzieci? wyprzeszywała Weronka.

No tak, rodzina. Siedem lat małżeństwa. Pamiętasz Irenę? Moja żona. Dwie córki wymamrotałem, trochę zawstydzony.

Mam też rodzinę. Mąż i dwóch synów. Wpadłam w to małżeństwo, jak w wodę, uciekając przed samą sobą. U mnie wszystko spokojne i poukładane, Aleksandrze. Jedźmy do domu w Krakowie, a potem odwiedzę rodziców w Poznaniu. Mój mąż jest szefem. Przeprowadziliśmy się do Krakowa. Jestem szczęśliwa, choć…

Przepraszać, iż nie wróciłam, bo nie chcę krzywdzić męża. On jest wspaniały, kocha synów, prawie chciał mieć córkę. Dba o mnie, traktuje jak boginię. To może być większe niż miłość… Mąż i synowie są ostoją mojej duszy.

Tę noc poświęcę ci i sobie. Chcę wdychać twój oddech, umrzeć w twoich dotykach, rozdzierać duszę na strzępy Wystarczy mi tej bajkowej nocy na całe życie wyznała Weronka, a jej oczy rozbłysły radością.

Ranek zbliżał się do stacji docelowej. Weronka zadbała o swój wygląd, niecierpliwie czekając na przyjazd pociągu. Chciała gwałtownie zobaczyć rodzinę. Ja, widząc jej starania, poczułem zazdrość, jakby nie było nocy bezpasującej miłości, a ona szeptała o rozkoszy.

Oto stacja. Weronka pożegnała się ze mną, pocałowała mnie w policzek i pobiegła w stronę platformy, machając do powracających. Na peronie stał elegancki mężczyzna z dwoma chłopcami, trzymając ogromny bukiet białych chryzantem. Weronka podbiegła, przytuliła ich, odwróciła twarz i szepnęła:

Żegnaj, kochany!

Ja skinąłem głową, wyszedłem powoli z wagonu i patrzyłem za odjeżdżającą rodziną z lekką goryczą i nutą rozczarowania. Tak kończy się wszystko, mówią, iż szczęścia nie da się zmusić. Czas iść dalej.

Dziewięć miesięcy później Weronka urodziła córkę. Mąż był nieopisanie szczęśliwy z przyjścia małej dziewczynki na świat.

Idź do oryginalnego materiału