Zamieszanie wokół futrzaka

3 dni temu

Zamieszanie wokół kota

Na emeryturze moja mama osiadła na dobre we wsi Wólka i powoli przyzwyczaiła się do mentalności miejscowych. Mnie, odwiedzającego rzadko, wciąż zadziwiała prostota i bezczelność tutejszych pracowników rolnych.

Pół roku temu pod dom przyplątał się kociak. Wychudzony, brudny. Prawdziwy sierota. Łaził za mamą krok w krok, miaucząc żałośnie. Co dziwne, w okolicy nie było żadnych dorosłych kotów. Mama ulitowała się nad znajdą. Napoiła mlekiem, wykąpała, wypędziła pasożyty (na wsi to syzyfowa praca, ale podejść do tematu pedantycznie). Kociak zadomowił się, zrozumiał, iż nikt go nie przegoni, i rozbestwił się na całego.

Po pół roku był to okazały puchaty kocur, władca podwórka i okolic, który z dzikim wrzaskiem przeganiał pobratymców. Mama karmiła futrzaka od serca. Tak, iż w młodym wieku przerastał rozmiarem większość wiejskich dachowców.

Ostatnio dzwoni – ledwie nie płacze. Kot zaginął. Trzeci dzień go nie ma.
– Przecież to kot – dziwię się. – Poszwęta i wróci.
– Nie rozumiesz – martwi się mama. – Codziennie przychodził do domu. Nalewałam mu mleka do pełnej miski. Nigdy nie opuścił posiłku.

Na szczęście piątek. Przyjeżdżam, sprawdzam teren. Kanapa w kocim futrze – jest. Miska wielkości balii – też. Kota brak. Przeszukałem krzaki, nawoływałem. Żadnego śladu łobuziaka.

Wtedy z sąsiedniego domu wypełza starsza kobieta, miłośniczka domowych nalewek.
– Co, Pawle, kota szukasz?
– Ano, Ireno Nowak. Zgubił się, utrapień.
– To Wiśniewscy go ukradli – oznajmia babina, chytrze się uśmiechając.

Wiśniewscy – sąsiedzi trzy domy dalej. Staruszka z córką i zięciem. Córka niedawno znalazła pracę w Warszawie, przyjeżdża tylko na weekendy. My ledwo się kłaniamy. Ale Irena jako nestorka zna każdy sekret wsi. Podziękowałem, poszedłem do Wiśniewskich.

Pukam długo. Wreszcie skrzypią drzwi – stara Wiśniewska. Z wnętrza słychać znajome wycie. Mój Filemon, tenor jakiego świat nie słyszał.

– Ninel Włodzimierzówna, nie widziała pani naszego kota? – zaczynam ogólnikowo.
– Jakiego kota? – mruga niewinnie. – Żadnego kota nie widziałam.
– A kto tak wrzeszczy?
– Kto wrzeszczy? – udaje zdziwienie. – Telewizor może. Nie mam kota.

Podły futrzak jednak nie dał się oszukać. Zwęszywszy moją obecność, Filemon rzucił się ku drzwiom. Staruszka oberwała futryną, a spod nóg wypadł mi kocur. Wpił się pazurami w spodnie – oderwać nie sposób. „Ratuj, panie, porwanie!”

– Oto nasz kot – mówię stanowczo, podnosząc zwierzę. – Proszę nie kraść.
– Wasz? – babina słodzi głos. – Myślałam, bezpański. Chciałam nakarmić.

Bezpański? Ten puchaty kolos, wypasiony na śmietanie i Whiskasach?
– Nasz – powtarzam. Odchodzę.

W domu radosna scena. Mama tuli futrzaka, który pałaszuje jedzenie, aż uszami trzeszczy. Zazdroszczę – moja porcja skromniejsza.

Lecz jestem lekarzem. Faktów mało – chcę analizy. Po co kraść akurat tego kota? We wsi kotów jak maku.

Źródło informacji jedno – sąsiadka-alkoholiczka. Biorę „lekarstwo” z apteczki (250 ml), idę w odwiedziny. Po pierwszym kieliszku babka wyjawia: córka Wiśniewskiej zakochała się w kocie. Chciała go uprowadzić do stolicy. Przez trzy dni wabili Filemona – ten nosem kręcił. Wspomogli się workiem. Córka miała zabrać go w sobotę.

Przekazuję mamie. Wzdycha: ciężko intelektualiście na wsi.

W niedzielę widzę Wiśniewskich kręcących się koło domu. Kot, jakby przeglądnął zamiary, chowa się pod kanapą. Syczy na każdego, kto zagląda. Ot, kocia inteligencja.

Sąsiedzi odjechali z kwitkiem.

Po dwóch tygodniach mama znów w płaczu: Filemona porwano. Obiecuję interwencję.

Stara Wiśniewska znów zaprzecza. ale moja informatorka donosi: „Widziałam, jak łapali go z samochodu”. Kot mieszka teraz w betonowej klatce, bez swobody.

Co robić? Na milicję? Posterunkowy by się uśmiał. Dla wiejskiego gliniarza kot to nie mienie. Grożę babce. Bez skutku.

Po dwóch tygodniach – cud! Filemon wrócił. Wychudzony, z kolcami w futrze. Uciekł z miasta, przemierzył 40 km!

Gdy Wiśniewscy znów się pojawili, kot ryknął jak opętany i schował się pod łóżko. Najlepszy dowód winy.

Idę na rozmowę. Zięć patrzy jak cielę. Córka syczy. Babka grozi policją. Macham ręką. Kupuję obrożę z chińskim nadajnikiem. Filemon dwa dni się wyrywał – na próżno. Gruba szyja ratunkiem.

Po dwóch dniach kot znika. Sprawdzam aplikację – lokalizacja u Wiśniewskich.

Otwiera starucha – twarz w zadrapaniach. Z domu wylegają murowani: córka z obandażowanymi rękami, zięć z czterema szramami à la Wolverine.

– Zabierzcie tego potwora! – wrzeszczą. – Dnie i noce wyje, sra po butach!

Blefuję o podskórnym chipie. Wierzą. Rzucają mi kota jak gorący kartofel.

Od tamtej pory Filemona nie tykają. Obrożę jednak zdarł i zakopał w stodole. Mądrala.

Idź do oryginalnego materiału