Zakochany w nieznajomej: Bogaty singiel wybiera dziewczynę z bliznami z drogi

1 tydzień temu

Wiktor Nowak kochał swój balkon. Zwłaszcza w piątkowe poranki, gdy całe miasto pod nim wciąż kończyło tydzień pracy, a on, wolny i spełniony kierownik bankowego działu, już wyczuwał weekend. Powietrze pachniało ozonem po nocnym deszczu i kwitnącymi lipami. Wiktor wypił łyk stygnącej kawy i spojrzał na starannie ułożone w kącie wędkarskie akcesoria. Nowiutka wędka, lśniący kołowrotek, pudełko z najróżniejszymi woblerami – jego duma.

W kieszeni zadzwonił telefon. Mama.
— Tak, mamo, cześć — odpowiedział, uśmiechając się.
— Wiktorzu, zajrzysz dziś? Napiekłam pierogów z kapustą, Twoich ulubionych.
— Zajrzę, oczywiście. Tylko na chwilę, jedziemy z chłopakami na działkę, nad jezioro.
— Znowu na te Twoje ryby? — w głosie Marianny Nowakowej brzmiała dobrze znana mieszanka ciepła i lekkiego wyrzutu. — Wziąłbyś jakąś dziewczynę, poznał. Trzydzieści dwa lata, synku.
— Mamo, ile razy mamy to powtarzać. Jak tylko znajdę tę adekwatną, od razu. Całuję, zaraz będę.

Odłożył słuchawkę i westchnął. Ta „ryba” była ich świętą tradycją z kumplami. Działka Darka nad jeziorem, kiełbaski, grill i długie rozmowy przy ognisku. Darek i Tomek, jego najlepsi przyjaciele jeszcze z czasów studiów, od dawna byli żonaci. Darek miał córkę, Tomek oczekiwał pierwszego potomka. I za każdym razem ich „rodzinne” męskie wyjazdy zaczynały się od tego samego.

— No i co, ostatni kawaler fortecy gotów do poddania się? — mrugnął Tomek, gdy pakowali torby do bagażnika Wiktora.
— Nasz orzeł broni się przed małżeńskimi sidełmi jak może — zaśmiał się Darek, klepiąc go po ramieniu. — Wszystkie panny już rozpędził.
Wiktor tylko się uśmiechnął. Nie bronił się. Czekał.

— Ożenię się, chłopaki, ale tylko z wielkiej miłości — powiedział poważnie, gdy wyjeżdżali z miasta. — Tak, żeby raz — i już wiedziałem: to ona. Żeby być z nią jak jedna dusza, oddychać w rytm.
— Oj, Wiktor, ty romantyku — przeciągnął Tomek z tyłu. — To tylko w bajkach. Wróżek nie ma.
— A ja wierzę, iż są — uparł się Wiktor, patrząc na uciekającą w dal drogę.

***
Na działce, po grillu i pierwszej porcji piwa, dyskusja rozgorzała na nowo. Miejscowe dziewczyny z osiedla, przechodzące obok ich posesji, zerkały kokieteryjnie w stronę trójki przystojnych miejskich kawalerów.

— A może sprawdzimy Twoją teorię o „tej jedynej” w praktyce? — podsunął chytrze Darek. — Gramy w „mrugnięcia”. Kto pierwszy mrugnie albo odwróci wzrok od mijającej nas piękności — ten przegrywa.
— A co stracę? — Wiktor rzucił się w wir zabawy.
— Przegrany — Tomek zatarł ręce — jedzie na szosę i oświadcza się pierwszej lepszej kwiaciarence. Na miejscu.

Wiktor był pewny siebie. Może piwo uderzyło mu do głowy, może słońce za mocno grzało, ale przegrał. Gdy obok przeszła wysoka blondynka, ich wzroki się spotkały, i on, nieświadomie się uśmiechając, odwrócił wzrok. Kumple wyli z zachwytu.

Co było robić. Słowo się rzekło. Po pół godzinie jechali już szosą. Serce Wiktora waliło jak oszalałe, mieszanka wstydu i głupiego podniecenia. Kilka kilometrów od osiedla zobaczyli samotną postać przy stoliku z bukietami ziół i słoikami jagód. Niewysoka kobieta w prostym bawełnianym sukienku i chuście tak nisko zawiązanej, iż prawie nie było widać twarzy.

— No, panie młody, czas na Ciebie! — pchnęli go koledzy.

Wiktor wysiadł i podszedł. Kobieta podniosła na niego wzrok — przerażone, ale przejrzyste, niesamowicie błękitne oczy. Zauważył, iż ręce, którymi przebierała jagody, były pokryte strasznymi bliznami po oparzeniach. Gdy się przywitał, nie odpowiedziała, tylko wyjęła z kieszeni fartucha mały notes i ołówek, podając mu.

„W czym mogę pomóc?” — napisała wyraźnym pismem.

Wiktor się zawahał. Cała jego przygotowana w głowie żartobliwa mowa wyparowała. Patrzył na tę krucha, cichą postać i czuł się jak ostatni łajdak.

— Przepraszam za idiotyczne pytanie — zaczął, starając się mówić jak najłagodniej. — Założyliśmy się z kolegami… No i przegrałem. Teraz muszę… muszę się pani oświadczyć.

Spodziewał się wszystkiego: gniewu, łez, pogardy. Ale kobieta tylko na chwilę zastygła, po czym wolno skinęła głową. Wiktor nie wierzył własnym oczom. Wzięła notes i napisała: „Zgadzam się”. Potem wyrwała kartkę i podała mu. Był na niej adres.

Następnego dnia, gnany wyrzutami sumienia, Wiktor pojechał pod wskazany adres. Znalazł go na skraju osiedla — schludny, zadbany domek z pelargoniami w oknach i bujnymi krzakami piwonii wzdłuż płotu. Na ławce przy furtce siedziała starsza kobieta o surowej, ale mądrej twarzy. Odłożyła robótkę i zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem.

— Do Wioletty? — spytała bez wstępów.
— Tak. Jestem Wiktor.
— Genowefa, jej babcia. Z jakimi zamiarami, młody człowieku? Wnuczka wróciła wczoraj nieprzytomna ze wzruszenia.

Wiktorowi zrobiło się jeszcze wstydniej. Usiadł obok i próbował wytłumaczyć.
— Zachowałem się jak idiota. Założyliśmy się…

Genowefa ciężko westchnęła.
— Ech, wy, miejscy… Dla was wszystko zabawa. A dla niej życie — nie kolorowe. Widziałeś jej ręce? To po pożarze. Rodzice wtedy zginęli, a ja Wiolettę wyciągnęłam z ognia. Twarz też ucierpiała… i głos straciła. Od szoku. Od tamtej pory milczy, tylko pisze.

W tej chwili zza furtki wyszła Wioletta. Zobaczywszy Wiktora, przystanęła, przyciskając do piersi ten sam notes.

— Przyjechałem przeprosić — powiedział Wiktor, patrząc jej w oczy. — I… i powiedzieć, iż jeżeli pani nie zmieniła zdania, to ja jestem gotowy. To będzie małżeństwo na papierze, oczywiście. Podpiszemy się, trochę pożyjemy,I tak Wiktor, który kiedyś szukał miłości idealnej, znalazł ją tam, gdzie najmniej się spodziewał – w cichym spojrzeniu Wioletty, w jej uśmiechu ukrytym w oczach, i zrozumiał, iż prawdziwe szczęście nie przychodzi tam, gdzie go wypatrujesz, ale tam, gdzie po prostu jesteś sobą.

Idź do oryginalnego materiału