Zagubiony w rzeczywistości

polregion.pl 1 tydzień temu

Było to dawno temu, ale pamiętam, jakby to było wczoraj. Joanna studiowała na uniwersytecie i dorabiała, jak większość studentów, głównie na nocne zmiany. Mama nie mogła jej wspierać finansowo, a samych stypendiów w dużym mieście nie starczało na przeżycie.

Po letniej sesji wzięła krótki urlop i na trzy tygodnie pojechała do matki. Wróciła wypoczęta, wyspana, obładowana warzywami z ogródka i słoikami domowych przetworów, które mama pieczołowicie zapakowała do torby.

Wysiadła z autobusu na dwórkowej płycie. Po długiej podróży torba zdawała się ważyć dwa razy więcej. Dotarła do przystanku busa i z ulgą postawiła bagaż na ławce.

Wracając do miasta, czuła lekkość. U mamy było dobrze, ale od dwóch lat żyła sama, przyzwyczajona do niezależności. Tęskniła za gwarem miasta, za przyjaciółmi. Gdy zaczęła pracować, mogła pozwolić sobie na wynajem mieszkania i wyprowadzkę z akademika.

Mieszkanie było maleńkie, na osiedlu pełnym bloków, ale najważniejsze – tanie. Okna wychodziły na nieużytki porośnięte wysoką trawą, za którymi stała ściana lasu. Nocą za oknem nie było żadnego światła, ale za to rano słońce zalewało pokój jasnością. A zimą od śniegu pokrywającego pustkowie było jasno choćby po zmroku.

Nagle usłyszała ciche skomlenie. Joanna zajrzała pod ławkę i zobaczyła wąską, brązową mordkę. W dużych, wyłupiastych ciemnych oczach malował się strach i tęsknota. Dopiero teraz zauważyła smycz, którą pies był przywiązany do ławki. Przyklękła. Jamniczek odsunął się dalej pod ławkę, drżąc drobno całym ciałem.

– Nie bój się. Wyjdź. – Delikatnie pociągnęła za smycz.

Niechętnie, skomląc, jamnik wypełzał spod ławki, gotowy w każdej chwili się pod nią schować. Ale Joanna mocno trzymała smycz.

Pies dyszał szybko, raz po raz wywieszając język. Sierpień był wyjątkowo nieprzyjemnie gorący. Pewnie dlatego jamnik szukał schronienia w cieniu ławki.

Joannie przyszło do głowy, iż pies chce pić. Niedaleko stał kiosk, gdzie sprzedawano napoje i różne drobiazgi.

– Zaraz wrócę – szepnęła do psa i podeszła do kiosku.

– Małą butelkę wody niegazowanej, proszę – poprosiła nieprzyjemną sprzedawczynię. – A nie ma pani czasem pustej puszki po konserwach?

– Może lepiej kubek jednorazowy? – uśmiechnęła się kpiąco kobieta.

– Nie, psu będzie trudno pić z kubka. Tam pod ławką jest przywiązany jamnik. Nie wie pani, jak długo tam siedzi?

Kobieta zmrużyła oczy, spojrzała w stronę ławki i westchnęła.

– Ludzie to jednak okrutnicy. Otwierałam kiosk o ósmej, widziałam, jak podjechał samochód, jakiś mężczyzna wyprowadził psa, przywiązał go do ławki i odjechał. Nigdy po niego nie wrócił. Pewnie porzucił. Masz, tylko nieumyta. – Podsunęła Joannie pustą puszkę po szprotkach.

Podziękowała, zapłaciła za wodę, która kosztowała tu dwa razy tyle, co w sklepie, i wróciła do ławki. Opłukała puszkę, nalała wody i postawiła przed jamnikiem, który z powrotem schował się pod ławką.

– Pij, nie bój się.

Uspokojony jej łagodnym głosem, pies skomląc podpełzł do puszki, powąchał i zaczął chciwie chłeptać. Gdy puszka była pusta, Joanna znowu ją napełniła.

– Co mam z tobą zrobić? W nocy mogą cię rozszarpać bezpańskie psy. Albo wolisz, żeby zjedli cię bezdomni? Brr. – Joannę przeszedł dreszcz na samą myśl. – Pójdziesz ze mną? Nie masz wyboru.

Spisała na kartce swój numer telefonu i zostawiła w kiosku na wypadek, gdyby właściciel się zjawił. Odwiązała smycz i wciągnęła opierającego się psa do nadjeżdżającego busa. Zapłaciła za oboje, na wszelki wypadek. Ani kierowca, ani pasażerowie nie protestowali, a pies zachowywał się cicho, siedząc na kolanach Joanny.

W domu schował się w kącie przedpokoju, węsząc obce zapachy, nie okazując ciekawości nowemu miejscu. Joanna zrobiła mu posłanie z koca i położyła je na podłodze. Jamnik natychmiast się na nim położył, śledząc ją wielkimi czarnymi oczami.

– Jak cię nazwać? – zaczęła na głos wymieniać imiona dla psów. – Nie podoba ci się? A może Feliks?

Pies zaszczekał.

– No dobrze, będziesz Feliksem. – Ponownie zaszczekał. – Naprawdę rozumiesz? Za co twój pan cię porzucił?

Nocą Joanna słyszała stukanie pazurów o laminat. Feliks wyszedł ze swego kąta i obchodził pokój. Gdy tylko się poruszyła, natychmiast wracał do przedpokoju. Ale po kilku dniach oswoił się, skamląc niecierplowo, gdy tylko wracała i otwierała drzwi.

Całe podwórko było zajęte przez samochody. Nie było wyjścia – musiała wyprowadzać Feliksa na nieużytki. Gdy tylko byli z dala od dróg i aut, puszczała go ze smyczy. Bała się, iż ucieknie, ale wracał, gdy tylko go zawołała. Dziwiło ją, jak potrafił biegać w wysokiej trawie na swoich krótkich łapkach.

Nadszedł wrzesień, suchy i ciepły, a z nim zajęcia na uczelni. Joanna znów pracowała w nocy. Większość dni i nocy Feliks spędzał sam. Czekał na nią z niecierpliwością, witając radosnym merdaniem ogona. A ona już nie wyobrażała sobie życia bez niego.

Pewnego pochmurnego niedzielnego ranka poszli na spacer na nieużytki. Feliks najpierw kręcił się wokół Joanny, aż nagle pognał w stronę lasu. Ruszyła za nim, wołając, ale wysoka trawa plątała się wokół nóg. Stanęła.

– Feliks, chodź tu! Do domu! – zawołała.

W odpowiedzi – cisza.

„Może znalazł jakąś norę?” – przemknęło jej przez myśl. Wtem usłyszała głośne szczekanie, które przerodziło się w pisk. Na najwyższej nucie urwało się nagle. Przeczuwając najgorsze, pobiegła w stronę lasu. Nie był tak gęsty, jak wyglądał z okna. W prześwicie między drzewami zobaczyła polanę, na której kucali kilkunastoletni chłopcy, pochyleni nad czymś.Joanna osunęła się na ziemię, patrząc na leżącego nieruchomo Feliksa, i wtedy zrozumiała, iż czasem największe okrucieństwo kryje się w ludzkich sercach, ale i największe dobro może pojawić się niespodziewanie, jak ten srebrzysty samochód, który zatrzymał się przy niej tamtego dnia.

Idź do oryginalnego materiału