Zagadkowy skarb z nieznanego źródła i niespodzianka w domu

5 dni temu

Sprzątaczka kupiła dziwną błyskotkę od Cyganki. W domu czekała na nią niespodzianka…

W samym sercu wojewódzkiego miasta, zwykle tętniącego życiem, tego dnia panowała złowroga, niemal mistyczna cisza. Ani wiatr nie szeleścił liśćmi, ani ptaki nie śpiewały na gałęziach — jakby miasto wstrzymało oddech. Tylko pojedyncze kroki Albiny, młodej matki, przerywały tę duszącą ciszę, odbijając się echem od opustoszałych ulic. Przed sobą pchała wózek, w którym spał jej syn — kruchy, blady, a jednak tak drogi Nikodem. Każdy krok przychodził z trudem, nie z powodu zmęczenia, ale ciężaru gniotącego serce. Nie mieli wyboru — lek ratujący życie chłopca czekał w aptece, więc Albina spieszyła się jak na pożar.

Pieniądze na leczenie znikały jak dym. Zasiłki, zarobki męża Wiktora — wszystko pochłaniały rachunki za leczenie. I tak było za mało. Trzy miesiące temu lekarze postawili diagnozę, od której krew ścinała się w żyłach — rzadka, agresywna choroba wymagająca natychmiastowej operacji za granicą. Bez niej Nikodem zostałby kaleką. Wiktor, bez chwili wahania, wyjechał do pracy do innego miasta, zostawiając żonę samą w walce o życie syna.

Wreszcie Albina zatrzymała się przy małym kiosku na skraju parku, gdzie sprzedawano wodę mineralną. Pragnienie paliło ją jak ogień. Do domu było jeszcze dwa kilometry, a siły ją opuszczały.

— Zaczekaj, kochanie, zaraz wrócę — szepnęła, delikatnie dotykając czoła śpiącego dziecka.

Pobiegła do kiosku, kupiła wodę i wróciła po chwili — ale w następnej sekundzie świat się zawalił. Wózek stał na miejscu, ale w środku… było pusto. Nikodema nie było.

Serce wyrwało się z piersi. Albina krzyknęła, upuściła butelkę — szkło rozprysło się jak jej nadzieja. Biegała tam i z powrotem, zaglądała pod ławki, wołała syna, ale odpowiadała jej tylko cisza. Gdzie on jest? Dokąd zniknął?

Gdyby tylko spojrzała wcześniej, zobaczyłaby ją — starą Cygankę w jaskrawym chuście, z przenikliwym spojrzeniem, obserwującą ją spod gałęzi kasztanowca. Gdy Albina kupowała wodę, Krystyna, jak cień, podkradła się do wózka, w mgnieniu oka porwała śpiącego chłopca i zniknęła w drzwiach autobusu, który natychmiast odjechał, zabierając ze sobą cudze szczęście.

Łzy płynęły strumieniami. Drżącymi palcami Albina wybrała 112, a potem numer męża.

— Wiktor… Wiktor, zgubiłam Nikodema! — szlochała, ledwo powstrzymując histerię. — Odwróciłam się tylko na chwilę! A kiedy wróciłam… go nie było!

Tymczasem setki kilometrów dalej, w zardzewiałym Maluchu, którego silnik terkotał jak serce wściekłego zwierzęcia, Krystyna triumfowała.

— Patrz, Karol, co dziś zdobyłam! — chwaliła się, rozwijając koc, pod którym spał Nikodem.

Karol, jej syn, spojrzał na dziecko i zmarszczył brwi:

— Matka, oszalałaś? A jeżeli są kamery? jeżeli policja zacznie szukać?

— Jakie kamery w tej głuszy? — prychnęła Krystyna. — Tylko drzewa, krzaki… nikt nic nie widział.

Nie kochała Nikodema. Nie marzyła o dzieciach. Jak wrona, która zauważyła błyszczącą monetę, nie mogła przejść obojętnie. Miała wrodzony nawyk: brać, co się da, i wykorzystywać. A ten chłopiec — słaby, chory — był idealnym narzędziem. Stałby się żebrakiem, a ludzie rzucaliby pieniądze, litując się nad nim.

— Rób, jak chcesz — mruknął Karol, wciskając gaz. Samochód ruszył, zabierając dziecko w świat bez litości.

Dom, do którego przywieźli Nikodema, przypominał opuszczoną chatę na obrzeżach cygańskiej osady. Czekała tam Zofia — synowa Krystyny, młoda kobieta o ciężkim spojrzeniu i zmęczonym sercu. Była inna: nie wierzyła w wróżby, nie żebrała, handlowała starociami na targu.

— Co to? — szepnęła, patrząc na chłopca.

— Prezent, córko — uśmiechnęła się Krystyna. — Jutro zabierzesz go do kościoła, będziesz prosić o datki.

— Ale… jeżeli przyjdzie policja? jeżeli zapytają o dokumenty?

— Powiesz, iż urodziłaś w domu, nie byłaś w szpitalu — wtrącił teść, starzec o oczach jak węgle. — Żadnych papierów — i koniec.

Mąż Zofii, Dariusz, tylko wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno. Byleby nie było kłopotów.

A w mieście Albina i Wiktor tracili rozum. Przeszukali każde podwórko, rozwiesili setki ulotek, prosili oAle kiedy Nikodem odzyskał zdrowie i wrócił do szkoły, a Zofia i Dariusz zostali skazani za swoje zbrodnie, Albina i Wiktor wiedzieli już, iż najciemniejsza noc zawsze kończy się świtem.

Idź do oryginalnego materiału