Zagadka Feliksa

6 dni temu

Kasia studiowała na uniwersytecie i dorabiała, jak większość studentów, głównie na nocne zmiany. Mama nie mogła jej pomagać finansowo, a sama stypendium w dużym mieście nie wystarczało do przeżycia.

Po letniej sesji wzięła urlop i na trzy tygodnie pojechała do mamy. Wracała wypoczęta, wyspana, obładowana warzywami z ogródka i słoikami domowych przetworów, które mama starannie zapakowała do torby.

Kasia wysiadła z autobusu na placu dworcowym. Po długiej podróży torba wydawała się dwa razy cięższa. Dotarła do przystanku, z ulgą stawiając bagaż na ławce.

Wracając do miasta, czuła lekkość. U mamy było dobrze, ale od dwóch lat mieszkała sama, przyzwyczaiła się do niezależności. Tęskniła za gwarem miasta, za przyjaciółmi. Gdy zaczęła pracować, pozwoliła sobie na wynajem mieszkania i wyprowadzkę z akademika.

Mieszkanie malutkie, na przedmieściach, ale najważniejsze – tanie. Okna wychodziły na nieużytek porośnięty wysoką trawą, za którym stała ściana lasu. Nocą za oknem ani światełka, ale rano słońce zalewało wnętrze jasnym blaskiem. Zimą zaś od białego śniegu pokrywającego nieużytek było jasno choćby w nocy.

Ktoś cicho zapiszczał. Kasia zajrzała pod ławkę i zobaczyła spiczastą brązową mordkę. W dużych, wyłupiastych oczach tkwił wyraz tęsknoty i strachu. Dopiero teraz zauważyła smycz, którą pies był przywiązany do ławki. Przykucnęła. Jamnik odsunął się pod ławkę, drżąc drobnymi wstrząsami.

— Nie bój się. Wyjdź. — Kasia delikatnie pociągnęła za smycz.

Niechętnie, popiskując, jamnik wygramolił się spod ławki, gotowy w każdej chwili znów się pod nią schować.

Ale Kasia mocno trzymała smycz.

Pies dyszał szybko, raz po raz wywalając język. Sierpień był wyjątkowo upalny. Pewnie dlatego jamnik chował się w cieniu ławki przed palącym słońcem.

Kasia domyśliła się, iż chce mu się pić. Niedaleko stał kiosk, gdzie można było kupić napoje.

— Zaraz wrócę — szepnęła do jamnika i podeszła do kiosku.

— Małą butelkę wody, poproszę — powiedziała do nieprzyjaznej ekspedientki. — A nie ma pani przypadkiem pustej puszki po konserwach?

— Może lepiej kubek jednorazowy? — zaśmiała się kobieta.

— Nie, psu byłoby trudno pić z kubka. Tam przy ławce jest przywiązany jamnik. Nie wie pani, od jak dawna tam siedzi?

Kobieta zmrużyła oczy, spojrzała w stronę ławki i westchnęła.

— Okrutni ludzie. Otwierałam kiosk o ósmej, widziałam, jak podjechał samochód, mężczyzna wysiadł z psem, przywiązał go i odjechał. Nie wrócił. Pewnie porzucił. Masz, tylko brudna. — Podsunęła przez okienko puszkę po szprotach.

Kasia podziękowała, zapłaciła za wodę (droższą niż gdzie indziej) i wróciła do ławki. Opłukała puszkę, nalała wody i postawiła przed jamnikiem, który znów schował się pod ławkę.

— Pij, nie bój się.

Uspokojony jej głosem, jamnik podpełzł, powąchał, a potem zaczął chciwie chłeptać. Gdy woda się skończyła, Kasia nalała więcej.

— Co z tobą zrobię? W nocy mogą cię rozszarpać bezpańskie psy. Albo wolałbyś trafić do bezdomnych? Brr. — Kasię przeszedł dreszcz na samą myśl. — Pójdziesz ze mną? Nie masz wyboru.

Zostawiła w kiosku karteczkę z numerem telefonu, na wypadek gdyby właściciel się jednak odezwał. Odwiązała smycz i próbowała przeciągnąć opierającego się psa do marszrutki. Dla pewności zapłaciła za dwie osoby. Kierowca i pasażerowie nie protestowali, a pies siedział cicho na kolanach Kasi, nie skomląc.

W domu schował się w kącie przedpokoju, węsząc obce zapachy, nie interesując się nowym otoczeniem. Kasia zrobiła mu posłanie ze starego koca. Jamnik natychmiast się na nim położył, śledząc ją wielkimi czarnymi oczami.

— Jak masz na imię? — Kasia wymieniała na głos imiona, które przyszły jej do głowy. — Nie podoba ci się? Może Borys?

Pies zaszczekał.

— No to będę cię nazywać Borysem. — Pies znów zaszczekał. — Naprawdę rozumiesz? Dlaczego twój pan cię zostawił?

Nocą Kasia słyszała stuk pazurami po laminacie. Borys wyszedł ze swego kąta i obchodził mieszkanie. Gdy tylko się poruszyła, wracał do przedpokoju. Ale po kilku dniach oswoił się, skamląc niecierpliwie, gdy Kasia wracała.

Cały podwórzowy parking był zajęty. Zostawał tylko nieużytek. Gdy tylko oddalili się od dróg, Kasia spuszczała Borysa ze smyczy. Bała się, iż ucieknie, ale zawsze wracał na wołanie. Dziwiła się, jak radzi sobie w wysokiej trawie na krótkich łapach.

Nadszedł wrzesień, ciepły i suchy, a z nim zajęcia. Kasia znów pracowała nocami. Borys większość dnia spędzał sam. Witał ją radosnym skomleniem. I Kasia nie wyobrażała już życia bez niego.

Pewnej niedzieli wybrali się na spacer. Borys najpierw biegał w kółko, a potem ruszył w stronę lasu. Kasia próbowała go dogonić, ale trawa plątała się pod nogami. Stanęła.

— Borys, do nogi! — zawołała.

Cisza.

„Może znalazł norę?” — pomyślała. Wtem usłyszała skowyt, który nagle urwał. Przeczuwając najgorsze, pobiegła w stronę lasu. W prześwicie między drzewami zobaczyła polanę, na której kilku nastolatków coś oglądało. Mieli po piętnaście lat, więc Kasia się nie bała. Zapytała o Borysa.

Na dźwięk jej głodu poderwali się. Wtedy zobaczyła, co leżało na trawie — Borysa. Z jego boku wystawał gruby kij, przygważdżający go do ziemi. Kasia zdrętwiała z przerażenia.

Nagle najwyższy z chłopaków nachylił się i wyciągnął kij. Borys drgnął, skomląc. Z rany chlusnęła krew.

Chłopak postąpił krok w stronę Kasi, trzymając przed sobą zakrwawiony, ostro zakończony kij. Był od niej wyższy, a za nim stali dwaj koledzy. Ich krzywe uśmieszki nie pozostawiałyKasia odwróciła się i uciekła, a kiedy po latach spotkała jednego z chłopców na ulicy, los już zdążył ją zemścić, choć wcale tego nie chciała.

Idź do oryginalnego materiału