No, może w przypadku sanskrytu czy pisma linearnego B nie ma co aż tak się przejmować i bez bólu można oddać pole jajogłowym. Ale żywy język, jakże bogatą i twórczą polszczyznę? W życiu!
Bawi mnie rwetes na Pudelku, jaki wywołał uczony Bralczyk (sam siebie tak nazywa), kwestionując nazywanie odchodzenia zwierząt słowem umieranie. Dla niego, człowieka od dzieciństwa przyzwyczajonego do tego, iż pies czy kot zdycha, to jest nie do zaakceptowania. Bo umiera człowiek (ale i pszczoła, dodaje Bralczyk), a reszta zdycha. I basta! Gdyby Bralczyk wychylił się poza swe ciasne nawyki językowe, może uwzględniłby dawną polszczyznę, w której także człowiek zdychał… Od wielkiego frasunku nieboga zdyszała, odnotowuje Samuel B. Linde w swoim „Słowniku języka polskiego”.