Wywiad z Kamilą Kansy. Piękno jest tym, co mnie karmi i podtrzymuje

informatorbrzeski.pl 4 godzin temu

Wystawa prac Kamili Kansy otwarła tegoroczny Miesiąc Papieski w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Brzesku. Kamila Kansy urodziła się w Brzesku. Jest absolwentką filologii polskiej, ale zaczęła zajmować się fotografią, w której tworzy swoje niezwykłe, nasycone religijną symboliką prace.

Kamila Kansy w brzeskiej bibliotece / zdjęcia <==

O wystawie „Blisko” w brzeskiej książnicy, sakramencie małżeństwa i Bogu, który daje się poznać poprzez piękno, w wywiadzie mówi Kamila Kansy.

Ks. Zbigniew Wielgosz: „Blisko” to tytuł wystawy, której wernisaż zainaugurował Miesiąc Papieski w brzeskiej bibliotece. Już samo hasło domaga się dopowiedzenia… Jak Pani je rozumie i w czym może to pomóc zwiedzającym?

Kamila Kansy: Rzeczywiście, to słowo – szczególnie w kontekście pierwszej wystawy w Brzesku, moim rodzinnym mieście – niesie w sobie wiele znaczeń. Spotyka się w nim co najmniej kilka aspektów z mojego życia, które pragnęłam, aby stały się jakimś wspólnym mianownikiem dla tego wydarzenia. „Blisko”, bo cieszę się będąc odnalezioną przez Boga niespełna 10 lat temu, przywróconą do wiary żywej, nauczoną miłości uzdalniającej do bycia właśnie blisko, w odróżnieniu od bycia na dystans, zamkniętą w pozornie bezpiecznej samowystarczalności. „Blisko”, bo jednym z wątków obrazów, które zostały wyselekcjonowane na tę wystawę, jest motyw bliskości czułej, materialnej, ale też bliskości kontemplacyjnej, melancholijnej tęsknoty, anamnezy Raju, a więc bliskości nie tak oczywistej, choć mającej moc przenikać najgłębiej i karmić duszę pokojem wypływającym z ciemnej pewności wiary. Wreszcie „Blisko”, bo w dorosłym życiu odkrywam znaczenie miejsca, skąd pochodzę – przestrzeni niemożliwej do zastąpienia żadną inną: gdzie przyszłam na świat, gdzie mam swój rodzinny dom, gdzie bawiłam się na osiedlu, gdzie chodziłam do szkoły, gdzie przyjmowałam sakramenty, skąd wyjeżdżałam i gdzie wracałam, gdzie żyją moi rodzice, gdzie cierpiałam i gdzie splotłam swoje życie z drugą osobą, gdzie wreszcie razem z mężem zamieszkaliśmy ponad dwa lata temu. Sprawą nie do przecenienia jest ta wielka łaska i dobro, dające nam w tym świecie i czasie szansę uchronić się przed wykorzenieniem, przesadzeniem, dosłownie wyrwaniem z ziemi naznaczonej historią przodków i swoją własną historią.

ZW: Uczestnicy wiele razy dzielili się wrażeniem, iż zaprasza ich Pani do swojego osobistego świata. Wydaje się jednak, iż w sztuce nie ma tak prostego przełożenia. Ile w Pani pracach jest siebie samej, a ile artystycznej kreacji kogoś, kto zaczyna żyć własnym, nieautorskim życiem?

KK: Otrzymuję wiele wiadomości, jakoby osoby stykające się z moją twórczością czuły się zaproszone do mojego autentycznie osobistego świata. Nie będzie na pewno przesadą, jeżeli powiem, iż tkanką obrazów czy tekstów, które publikuję w Internecie jest moja codzienność, bieżące przemyślenia i natchnienia, często zakotwiczone w aktualnych przejawach pór roku i duchowej dynamice. Z drugiej strony jednak banałem będzie powiedzieć, iż obraz mojej osoby jest w sposób nieunikniony kreacją w takiej mierze, w jakiej wybieram to, co publikuję. Jest to dla mnie zarazem ograniczające, jak i uwalniające. Ograniczające, bo mam świadomość, iż staję się w ten sposób poniekąd sama obrazem, w którym odbiorcy mojej twórczości lokują swoje własne emocje, przemyślenia i odczucia uruchamiane przez moją sztukę, wskutek czego utożsamiają mnie z tymi wrażeniami. Jednocześnie jest to uwalniające, bo kreacja staje się bardzo zagęszczoną treścią umożliwiającą intensywne poznanie mnie przez innych na odległość, przez co bardzo często nasze spotkania w listach, na ulicy, w kawiarniach czy na wernisażach są spotkaniem jak gdyby znajomych dusz, są bardzo szczere, głębokie i otwarte na emocje. Tę możliwość, jaką daje mi sztuka, bardzo sobie cenię i jestem za nią wdzięczna. Ostatecznie jednak, jeżeli pyta Ksiądz wprost o relację pomiędzy artystyczną kreacją twórcy a rzeczywistym, realnym, codziennym życiem, to odpowiem, iż twórczość jest dla mnie formą głębokiej modlitwy, wyrażającej pragnienie tego, „aby mi się stało” w pełni to, co na obrazach udaje mi się lepiej lub gorzej ukazywać tylko fragmentarycznie.

ZW: Opowiada też Pani o relacjach, zwłaszcza małżeńskiej. Na czym polega bliskość między dwoma obcymi i różnymi od siebie osobami? Jaką rolę spełnia w tym sakrament małżeństwa?

KK: Małżeństwo stało się dla nas dwojga przestrzenią schronienia, faktycznym domem w tym świecie, bo wniosło w nasze pojedyncze i osobne życia to, co właśnie ma moc wnieść sakrament – nowy, wartki strumień łaski otwarty specjalnie dla nas, czułą i bardzo wyraźną obecność Boga, która – nie ma co oszukiwać – daleko przekroczyła nasze wszelkie wyobrażenia. Dlatego małżeństwo jest nieustannie powracającym tematem mojej twórczości, bo jest źródłem inspiracji – zdaje się, iż niewyczerpywalnym. Z mężem poznaliśmy się w bardzo młodym wieku, bo mając zaledwie 16-17 lat. Przeszliśmy przez – nazwijmy to tak – wiele „wariantów” relacji, które proponował znany nam świat, ale dopiero teraz z perspektywy czasu widzę, iż dzięki łasce nawrócenia i jej intensywnej, synchronicznej pracy w nas, byliśmy w stanie stworzyć głęboką więź miłości, o jakiej nigdy wcześniej nie śmiałabym choćby marzyć, która była całkiem poza zasięgiem tego, co mogłabym doświadczyć w świecie proponowanych mi realnie wzorców. Tak się przedziwnie składa, iż wbrew pozorom sakrament małżeństwa nie był w naszym przypadku owocem głębokiej i żywej wiary, ale przeciwnie – najważniejszą bramą do tychże. Stał się niejako obietnicą, której Pan dotrzymuje wobec nas i w której ulokowaliśmy nasze szczęście. W tym sensie rozumiemy bardzo szczególnie czym jest miłosierdzie Boże, gdyż zostaliśmy dosłownie uratowani przed alternatywnym biegiem wydarzeń, który nieuchronnie wiódł nie tylko do naszej małej, prywatnej – każdego z osobna – katastrofy, ale też do zubożenia dobra, którym dzisiaj możemy się dzielić. Dopiero w tym kontekście lepiej rozumiemy sens tego, iż tak wiele węzłowych wydarzeń naszego życia związanych było skądinąd z moim parafialnym, brzeskim kościołem pw. Miłosierdzia Bożego. A jeżeli chodzi o bliskość? Co tu dużo mówić – znamy się z mężem już 20 lat, więc bliskość w różnych momentach tej relacji miała różne wymiary. Słusznie zauważył Ksiądz, iż osoby w relacji są zawsze różne i do końca pozostaną obce. Chociaż obce, to może nie do końca adekwatne słowo. Może lepsze byłoby „inne”? Od jakiegoś czasu bliska jest nam personalistyczna wizja relacji, w której napięcie pomiędzy fundamentalną innością dwojga osób, nieprzekraczalną innością a małżeńskim pragnieniem stania się jednym, jest źródłem zarówno pokory przed tajemnicą, jakim jest drugi, inny człowiek, ale też miłości, która może zostać ukierunkowana poprzez wolny akt woli w nieustannie potwierdzany wybór. Bliskość jest wtedy uświadomieniem sobie tej cudownej dyspozycji do bycia w sakramentalnej więzi z drugim – więzi, która zakorzeniona w Bogu nieodwracalnie i na trwałe, realnie – jak pragnę wierzyć – zmienia strukturę świata. A jak ta bliskość objawia się praktycznie? W żadnym razie nie jest to coś spektakularnego, bo na przykład we wspólnej samotności, gdy milczymy, spacerując polami wzdłuż miedzy.

ZW: Niektóre prace, zwłaszcza ich tytuły, wprost mówią o Bogu lub nawiązują do Niego. Jak blisko można być Boga?
KK: Współczesny dyskurs o sztuce dużo uwagi poświęca zagadnieniu subiektywnego odczytywania oglądanych dzieł, przypisując wiodącą rolę temu, co zjawia się w umyśle, emocjach i uczuciach odbiorcy. Moim obrazom towarzyszą tytuły z powodu oczywistej i niemożliwej do przekroczenia inaczej przepaści pomiędzy tym, co subiektywne dla odbiorcy, a tym co w jakimś sensie obiektywne dla twórcy – na tyle, na ile to jego autorytet jest w jakimś sensie nadrzędny i pożądany. Przecież odruchowo pytamy „co twórca miał na myśli” i wydaje mi się, iż nie jest to jedynie ślad naszych wspomnień ze szkolnych lekcji języka polskiego, ale autentyczne echo pragnienia zrozumienia wewnętrznego sensu dzieła, w którego odczytaniu – jak się nam intuicyjnie zdaje – najlepiej pomoże ten, kto je stworzył. Odbiorcy moich obrazów dzielą się ze mną – wręcz zachęcam ich do tego – swoimi indywidualnymi tropami i przeczuciami, które rezonują w nich najmocniej. Są one często zbudowane na ich własnych życiowych, nierzadko emocjonalnych doświadczeniach. Kompozycje też są tak pomyślane przeze mnie, aby ułatwiały, a nie utrudniały przeżycie dzieła. Kadry mają z reguły strukturę narracyjną. Unikam też nadmiernego koncentrowania uwagi na twarzach postaci, aby tym łatwiej było utożsamić się z bohaterami, wejść w świat przedstawiony i odnaleźć w nim swoje indywidualne tropy, które – jak wierzę – są na pewnym poziomie uniwersalne, archetypiczne. Tytuły i inne opisy pod dziełami, którymi posługuję się celowo, w jakimś sensie zawężają nieograniczone pole interpretacyjne, jednak nie uniemożliwiają tych subiektywnych odczytań. Obserwuję, iż moje obrazy czy opowiadania znajdują odbiorców nie tylko pośród osób świadomych zawartych w nich kulturowych odniesień do chrześcijaństwa, ale też wśród ludzi z całkiem innych regionów świata i kultur, na przykład azjatyckich czy Bliskiego Wschodu. Co więcej, często zwracają się do mnie osoby czy małe społeczności z państw zachodnich, które traktują moje obrazy jako pretekst do nienachalnej ewangelizacji, a więc w jakimś sensie używają ich do celów misyjnych. W tym sensie tytuły są narzędziem, przy pomocy którego uczę innych widzenia świata moimi oczami duszy i serca, zwracając uwagę odbiorców na nieoczywiste przykłady epifanii piękna czy Bożej obecności w świecie. Nadarza się wtedy okazja do rozmowy i niekiedy pierwszego, poważnego kontaktu z chrześcijaństwem, dla którego drogę przygotowało doświadczenie piękna przez sztukę. Uważam, iż w świecie, w którym klasyczne wartości – prawda i dobro – są poddane tak ogromnej pracy ideologicznej w celu ich przewartościowania, to piękno, jako ostatnie, transferuje całe pokłady dobrych i prawdziwych treści wprost do serc, blisko „dna bytu” – żeby użyć metafory św. Jana Pawła II – gdzie mają one moc dotykać, leczyć i przemieniać nasze życia. Ja sama tak to odbieram – piękno jest tym, co mnie karmi i podtrzymuje w wierze, z czego rodzi się później i podtrzymywana jest w trwaniu moja wola miłości bliźnich i odwaga do trwania w trudzie ofiarowanych relacji. Czy to najwyższe, tajemne piękno Eucharystii, czy codzienne, drobne piękno prostego, ukrytego życia, czy też tajemnica cierpienia i współczucia – wszystko to jest powierzchnią wielkiego oceanu Krwi Chrystusa, w którym zanurzam codziennie swoje palce, aby musnąć Raju, nie unikając spraw dnia – Raju, którego czekam z utęsknieniem. Jak blisko można być Boga? Nie umiem na to odpowiedzieć, ale to prawdopodobnie zależy od odwagi duszy do podjęcia tego radykalnego kroku zaufania Bogu i odkrycia cudowności – na dobre i na złe – świata stworzonego, jego mitycznej, narracyjnej struktury oraz naszego w niej uczestnictwa – w tej chwili jako dzieci Bożych, aż ujawni się czym będziemy.

Foto Gość

ks. Zbigniew Wielgosz / Tarnowski Gość Niedzielny

Idź do oryginalnego materiału