Wyspa legendarna, od niedawna hit turystyczny. Tylko 3 godziny lotu z Polski

3 dni temu
Zdjęcie: Materiały prasowe Wydawnictwo Luna


- jeżeli istnieje na południu Italii miejsce, które stało się ofiarą własnej popularności, to jest nim z pewnością Capri, wyspa legendarna, uwielbiana już przez starożytnych Rzymian, a dziś marzenie wielu pasjonatów podróży. Tutaj wysokie urwiska, porośnięte na szczytach zielenią, opadają stromo do lazurowego morza, liczne ogrody kuszą bogactwem roślinności, ukryte pomiędzy nimi punkty widokowe zachwycają oczy, a budowane niegdyś z rozmachem wille rozpalają wyobraźnię. Tymczasem jedno z najbardziej luksusowych i zarazem ekstremalnie zadeptanych miejsc we Włoszech skrywa jeszcze kilka tajemnic, znanych tylko koneserom wyspy - czytamy w książce Natalii Rosiak "Italia. Kraina kontrastów i różnorodności. Włochy Południowe". Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Luna publikujemy jej fragment.
W 2023 roku Capri odwiedziło czternaście milionów turystów, głównie jednodniowych, podczas gdy mieszka tu zaledwie czternaście tysięcy osób na dziesięciu kilometrach kwadratowych powierzchni. Dziś jeden prom czy wodolot jeszcze nie zdąży wypłynąć z przystani w Marina Grande, a już wpływa kolejny, o prywatnych łodziach czy stateczkach wycieczkowych nie wspominając. Tym bardziej nierzeczywista, wręcz absurdalna wydaje się myśl, iż kiedyś musiało być tutaj pusto i sielsko, a turyści stanowili widok tak rzadki, jak dziś poza sezonem na najdzikszych i najodleglejszych włoskich wysepkach. A jednak istnieli ludzie, zresztą żyjący nie tak dawno temu, którym dane było zobaczyć takie właśnie Capri.
REKLAMA


Zobacz wideo Sycące spaghetti alla puttanesca


Capri – w poszukiwaniu piękna ukrytego za komercją
Mój pierwszy jednodniowy pobyt na Capri wiele lat temu nie należał do udanych. Była to typowa wycieczka wodolotem z Neapolu, podczas której odwiedziliśmy zaledwie kilka z około dziesięciu miejsc uznawanych za obowiązkowe. Choć kalendarz pokazywał już początek czerwca, to pogoda akurat tego dnia była fatalna; na niebie wisiały niskie, białoszare chmury, z których w każdej chwili można było spodziewać się ściany deszczu, poza tym ochłodziło się do tego stopnia, iż zmarzłam. Niespokojne morze huśtało wodolotem na wszystkie strony, a powietrze przesycone było ciężką, lepką wilgocią.
Wyspa legendarna, uwielbiana przez Polaków. Tylko 3 godziny lotu Wydawnictwo Luna
Jedynym plusem okazały się pustki, gdyż inni jednodniowi turyści – bardzo słusznie – zrezygnowali tego dnia z wycieczki. Zamglone Capri także ma swój urok, spowija je wówczas pewna aura tajemniczości, ale cudnego koloru morza kontrastującego z soczystą zielenią licznych ogrodów i tarasów panoramicznych doświadczyć się nijak nie da. Minęło kilkanaście lat, zanim podjęłam decyzję o powrocie. Chciałam, aby była to podróż kilkudniowa, nieśpieszna, bym mogła dotrzeć w mało znane krańce wyspy, ale też bez towarzystwa legendarnych, budzących grozę tłumów. Zapadła decyzja – cztery dni na początku października, wtedy na pewno będzie już w miarę luźno, choć pogoda może nie dopisać.
Stało się dokładnie odwrotnie. Wodolot z wyspy Ischia przybił na Capri w południe. Prognozy wieściły, iż przez cały pobyt natura będzie mnie rozpieszczać bezchmurnym niebem i wysoką, ale niezbyt upalną temperaturą. Zeszłam na ląd i udałam się w kierunku kasy biletowej po plik „jednorazowych przepustek" na przejazd autobusami. Ruszyłam w stronę przystanku i ustawiłam się we adekwatnej kolejce do autobusu, który miał mnie zabrać do Anacapri. Miejsce oczekiwania na przyjazd busa jest wygrodzone stalowymi rurami, aby zapobiegać sytuacjom, gdy ktoś wpycha się gdzieś na początku. To z jednej strony rzeczywiście okazało się dobrym rozwiązaniem, ale z drugiej przypominało mi sytuację z farmy bawołów, którą odwiedziłam kilka lat wcześniej na południu Kampanii, gdzie zwierzęta dokładnie takimi samymi przejściami, pomiędzy identycznymi rurami, podchodziły do dojarek, a później wracały na pastwisko. Gdyby jeszcze człowiek zmieścił się do pierwszego autobusu, który podjedzie, ale niestety: choćby w październiku był to dopiero trzeci pomarańczowy busik.


jeżeli komuś zrobi się słabo w upale, potęgowanym przez nagrzane słońcem zadaszenie nad przystankiem, czy będzie potrzebował napić się wody lub skorzystać z toalety znajdującej się po drugiej stronie ulicy, musi wyjść z kolejki, przeciskając się między ludźmi lub rurami. Czekałam około czterdziestu minut, zanim wsiadłam do busa. W tym czasie przejechało obok kilka taksówek – dziwacznych, powydłużanych sztucznie samochodów osobowych, by można upchnąć do nich więcej turystów. Niektóre z nich były w wersji cabrio, z rozciągniętym brezentem zamiast dachu, część z kiczowatymi różowymi paskami wymalowanymi tuż na granicy karoserii i podwozia. Zastanawiam się, kto pozwolił, by takie szkaradztwo jeździło po ulicach tej pięknej wyspy. W końcu znajduje się dla mnie miejsce w busie – nie siedzące, rzecz jasna – podchodzę więc, a mężczyzna stojący przy drzwiach nie tylko sprawdza, czy kupiłam bilet, ale także zabiera mi go i sam kasuje.


Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż tutaj z góry szufladkuje się turystów jako potencjalnych oszustów i jednocześnie owce do strzyżenia. Raz skasowany bilet traci ważność wraz z opuszczeniem autobusu, choćby jeżeli wysiądzie się na pierwszym przystanku. Przynajmniej nie trzeba się martwić, by nie przekroczyć czasu przejazdu, gdy bus stoi w nieustannie tworzących się na jedynej drodze korkach. Przejazd do Anacapri zamiast kwadransa trwa pół godziny, a ludzie podróżują upchnięci jak sardynki w puszce, wdzięczni, jeżeli w ogóle mogą się przytrzymać czegokolwiek, zamiast liczyć na to, iż w ścisku zachowają równowagę, gdy autobus będzie mijał ostre zakręty. Gdy w końcu docieram do celu, czuję się zmęczona tym dniem, choć zegar wskazuje dopiero porę obiadu. Ruszam boczną uliczką – via Giuseppe Orlandi – w stronę malutkiego, czekającego na mnie apartamentu. Zatrzymuję się jeszcze na szybki obiad w budce ze street foodem Pizze e Pasta, gdzie signora Marianna wraz z mężem sprzedają świeżutkie, pyszne przekąski: pizzę na kawałki, kanapki, panzerotti oraz ryżowe kulki arancini z różnorodnym nadzieniem. To świetna propozycja dla ograniczonych zarówno czasem, jak i budżetem. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i jestem na miejscu.
"Mimo kalendarzowej jesieni lato trwa w pełni"
Tuż obok, na tej samej ulicy, znajduje się jedna z większych atrakcji Anacapri: przepiękny, mały kościół San Michele Arcangelo. W połowie XVIII wieku ułożono w nim imponującą majolikową posadzkę z manualnie malowanych płytek neapolitańskich w liczbie ponad 2500 sztuk, na których przedstawiono Adama i Ewę wyganianych z raju. Dzieło to można podziwiać z góry dzięki udostępnieniu zwiedzającym balkonu znajdującego się ponad wejściem. To zresztą nie jedyna możliwość oglądania kolorowych kafli w miasteczku, ozdobiono nimi bowiem także liczne ławki ciągnące się po obu stronach Piazza Diaz. W Anacapri znajduje się dolna stacja wyciągu krzesełkowego na Monte Solaro (589 m n.p.m), najwyższy szczyt wyspy, z którego – o ile jest dobra widoczność – rozciągają się zachwycające panoramy, obejmujące zarówno Capri, jak i Półwysep Sorrentyński, spory fragment wybrzeża Amalfi oraz Wezuwiusza.
Mimo kalendarzowej jesieni na Capri lato trwa w pełni, a pinie porastające zbocze góry pachną intensywnie w pełnym słońcu. Pojedyncze krzesełka suną powoli; można nie tylko podziwiać z nich okolicę, ale też choćby zaglądać do ogródków mieszkańców. W dole nie brakuje kapeluszy zerwanych z głów przez silniejszy podmuch wiatru czy pojedynczych, osamotnionych bez swojej pary japonek, które nieszczęsnym turystom zsunęły się niepostrzeżenie ze stopy. Szczęśliwcy, którym uda się dotrzeć na szczyt w kompletnym przyodziewku, mogą niemal całkowicie bezstresowo rozkoszować się otoczeniem, pilnując jedynie, by zdążyć zjechać przed zamknięciem wyciągu.
Idź do oryginalnego materiału