Wszystko, co ogrodnicze poszło po myśli dziadka”

5 miesięcy temu
Ogród jak mówią, jest nie tylko rozkoszą dla oka, ale i ukojeniem dla duszy i daje przyjemność – mówią nasi kolejni bohaterowie rodzina Górniewicz ze Słupcy.

Całą ich ciekawą historię zapoczątkował w latach 60. senior rodu śp. Józef Górniewicz. On właśnie zaczynał od jednej zaledwie 40-mertowej małej szklarni, w której uprawiał pomidora, ogórka, sałatę i rzodkiewkę. Nie posiadał żadnego ogrodniczego wykształcenia. Był samoukiem. A początkową wiedzę zgłębiał pracując przez ponad dekadę u Mojżeszewicza w Słupcy. W roku 1969 ożenił się z Jadwigą, która podobnie jak on pokochała rośliny. – Ja ogrodnictwo kocham do dziś i cieszę się, iż to właśnie zajęło moje całe życie. przez cały czas pikuję codziennie od rana. To jest dla mnie jak oddychanie. Tak po prostu samo się stało, iż właśnie roślinami się zajęliśmy – mówi pani Jadwiga.

Ogrodnictwo, jak dodają w ich życiu jest bardzo ważne. Również dla Asi – synowej i Romana – syna Józefa i Jadwigi oraz ich wnuka Szymona. Tym w pewnym czasie zaczynasz zajmować się bez względu, czy robisz to zawodowo, czy tylko amatorsko. Losy tej rodziny przez kolejne lata potoczyły się po myśli „dziadka”. Na Polnej 4 w Słupcy z każdym rokiem zaczęły powstawać nowe szklarnie i nowe tunele, w których corocznie produkowano tysiące roślin.

Kiedy wszystko w życiu mija tak błyskawicznie, ogrodnictwo daje im szansę oddychać, zapomnieć o szalonym tempie i daje trochę ciszy i spokoju. – Czasy, wiadomo były różne. Lata wzlotów i upadków. Wspólnie z mężem rośliny zaczęliśmy sprzedawać na targach i w spółdzielni ogrodniczej, gdzie pierwotnie mąż rośliny dowoził dwukołowym wózkiem zapychanym manualnie. Jacy byliśmy szczęśliwi, kiedy zakupiliśmy „Dzika” – mały traktorek ogrodniczy, a potem Żuka, którym dowoziliśmy rośliny na targ i giełdę – wspomina pani Jadwiga.

Były lata, kiedy też jako ogrodnicy przeżywali kryzys, zwłaszcza po wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Dla osób produkujących m.in. sałatę był to bardzo ciężki okres. Z powodu medialnej nagonki, jakoby właśnie sałata była najbardziej z warzyw napromieniowana, całą produkcję trzeba było zlikwidować. Nie poddali się jednak. Zawsze dla nich wsparciem był syn Roman. Od najmłodszych lat pomagał rodzicom w gospodarstwie. Choć przez jakiś czas po wojsku pracował w Zrembie jako tokarz, w pewnym momencie życia również zdecydował się na ogrodnictwo. W 1994 roku przejął rodzinny interes. To właśnie on mocno zmodernizował istniejące już przecież prężnie jak na tamte czasy gospodarstwo ogrodnicze.

– Moja pasja stała się jednocześnie zawodem, przyjemnością, sposobem na życie prywatne i zawodowe. Cieszy nas fakt, iż możemy kreować „zieloną przestrzeń”, patrzeć jak te rośliny powstają praktycznie od ziarna do dorosłości. Całe swoje życie spędzam w ogrodzie, a nie myślę o nim tylko wtedy, gdy śpię – dodaje Roman.

O dalszej historii przeczytacie Państwo za tydzień.

DR.
Idź do oryginalnego materiału