Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!! Tato!

6 dni temu

Sto lat, tato!

Siedzi sobie Jan Kowalski przy siedemdziesiątce, po trzydzieści latach od śmierci Małgorzaty, swojej żony. Nie wziął już drugiej nie znalazł, nie udało się, pech Co tam wymyślać, nie ma co. Nie byłby w stanie się tym zająć, gdy dwa chłopaki, Piotr i Michał, żyli w ciągłych kłótniach i bójkach. Przenosił ich z jednej szkoły do drugiej, dopóki pewnego razu nie trafił na świetnego nauczyciela fizyki, który odkrył w nich talent. I nagle wszystkie kłótnie zgasły.

Dziewczynka Żaneta też miała problem. Nie dogadywała się z rówieśnikami, a szkolny psycholog już proponował wizytę u psychiatry. Wtedy do klasy wkroczyła nowa nauczycielka języka polskiego, otworzyła koło młodych pisarzy. Żaneta od rana do nocy pisała, najpierw do szkolnej gazetki, potem trafiała na lokalne kluby literackie.

Kończąc ten wstęp, powiem: Piotr i Michał dostali stypendia na prestiżowy uniwersytet przy wydziale fizykomatematycznym, a Żaneta poszła na wydział literacki. Jan został sam. Zauważył to nagle, poczuł ciszę wokół, jakby w lesie słychać było jedynie wycie wilków. Zajął się wędkarstwem, ogrodem i hodowlą świń. Miał przy domu duży ogród nad Wisłą, więc zarabiał całkiem nieźle. Okazało się, iż inżynier w fabryce zarabia mniej niż on na własnym gospodarstwie.

Teraz mógł pomóc dzieciom kupić im tanie, ale przyzwoite samochody, dorzucić na małe wydatki, kupić porządną odzież. Ale czas mu się kurczył, bo wszystko szły na chleb i handel. Lubił to jednak. Minęło dziesięć lat i zbliża się jubileusz siedemdziesiątka. Myśli, iż będzie świętował w samotności.

Synowie już mają własne rodziny, pracują nad tajnym projektem dla Ministerstwa Obrony i nie mogą wpaść na weekend. Żaneta jeździ po sympozjum pisarzy i dziennikarzy. Nie chce więc ich niepokoić. Sam będę, myśli, nie ma co hucznie świętować. Idę po gospodarstwie, a wieczorem z butelką wódki wspominam Małgorzatę i opowiem jej, jakimi są dzieci.

W dniu urodzin wstaje wcześnie, żeby dopilnować świń, bo mają specjalny żywieniowy plan. Wychodzi na podświetloną jeszcze gwiazdami łąkę przed domem i natrafia na coś dziwnego wydłużony przedmiot owinięty w plandekę.

Co to jest? drze się Jan. Nagle rozbłyskuje kilka reflektorów, oświetlają łąkę i ludzi wyłaniających się zza domu. To jego synowie z żonami i wnukami, kilkoro krewnych. Obok Żaneta, trzymająca w ręku długiego faceta w okularach z grubymi szkłami. Wszyscy mają balony, dmuchają w słomki, niektórzy przyciskają przyciski krzyczących sprayów z sprężonym powietrzem. Krzyczą, machają rękami i rzucają się na tatę:

Sto lat, tato!

Jan zapomina o tajemniczej ściance. Chłopaki nie pozwalają mu wrócić do domu, gdzie żony już rozkładają obrusy.

Stój, tato, stój mówi Żaneta. Zamknę ci oczy?

Dobra przytakuje. Zakłada jej gęsty materiał na potylicę i kręci się kilkakrotnie. Jan pyta, co to za sztuczka.

Prezent odpowiada syn.

Mam nadzieję, iż tani dopytuje ojciec. Nic nie potrzebuję.

Spokojnie, tato mówi drugi. To mała, tania rzecz, znak naszej wdzięczności. Dzieci prowadzą go gdzieś, a Żaneta zdejmuje opaskę. Z głośników leci muzyka, bębny dudnią. Stoi przed nim ten sam przedmiot, otulony szmatą. Dzieci podchodzą z trzech stron i zrywają plandekę.

W jasnym świetle reflektorów lśni stary, odrestaurowany Fiat 126p!

Jan prawie traci przytomność ze zdumienia, ledwo nie upada. Chłopcy podpierają go i wsadzają na krzesło. Powtarza jedno:

O Boże, Boże, Boże.

Spokojnie, tato spryskuje go Żaneta wodą w twarz. Całe życie marzyłeś o takim aucie.

Ale to przecież drogie jęczy ojciec.

Nie droższe niż złoto odpowiada syn.

Chodźcie kontynuuje Żaneta. Usiądź w środku, chcemy zrobić zdjęcia. Jan otwiera drzwi, ale w środku leży kartonowa skrzynka.

Co to? pyta.

Otwórz mówi córka.

W środku leżą dwa małe oczy. Jan wyciąga małe, puszyste ciałko i przyciska je do serca:

Prawdziwy kotek! Taki jak ten, co mieliśmy z twoją mamą. Pamiętasz? Bomka. Kiedy byliśmy mali, kochaliście go.

Oczywiście, tato odpowiadają dzieci.

Jan nie wsiada do Fiata. Idzie na górę, do swojego pokoju na drugim piętrze, wyciąga zdjęcie Małgorzaty i przytula kociaka. Łzy spływają po policzkach:

Widzę cię, Marta, widzę Udało się. Nie zapomnieliście.

Dzieci nie dają mu długo zostać samemu. Stół już jest nakryty, zaczynają się toasty. Żaneta szepcze mu na ucho, iż jest w czwartej ciąży i przyjechali z narzeczonym, by jej pomóc. Narzeczony wróci do Nowej Anglii po swoich rodzicach, a za dwa tygodnie biorą ślub w miejskim kościele.

Nie masz nic przeciwko, tato? pyta córka.

To jak sen mówi Jan i całuje ją w czoło.

Wieczór mija przy rozmowach, jedzeniu, kieliszkach wódki i wspomnieniach. Wszyscy są szczęśliwi. Na koniec Jan idzie na grób Małgorzaty, długo siada i rozmawia z nią.

Życie nabiera nowego sensu, zwłaszcza przy tym Fiacie. Myśli, iż trzeba kupić odpowiednie ubrania, wsiąść i pojechać do dużego miasta. Na łóżku mruczy mały, tajski kociak.

Tomka mówi Jan, powtarzając: Tomka. Kotek mruczy i rozciąga się. Jan głaszcze jego ciepły brzuszek i zasypia.

Rano wstaje wcześnie, karmi świnie, dba o ogród, łowi ryby nic się nie zmienia. W dole śpi Żaneta z narzeczonym. Chłopcy z rodzinami wyjeżdżają, cisza wraca. Tomka idzie za swoim panem, wpada do karmnika dla świń, zaplątuje się w sieci na łodzi, potem próbuje jeść przynęty dla ryb. Jan śmieje się i rozmawia z małym wybrykiem:

Jakby młodość wróciła mówi, głaszcząc go po grzbiecie. Kotek mruczy i chwyta się ręki pazurkami.

Ty bandzio! krzyczy Jan, rozbawiony.

Ten opowiadanie nic nie ma, a jednak jest przypomnieniem dla tych, co jeszcze mogą odwiedzić swoich rodziców: nie czekajcie na jutro, jedźcie już dziś!

Idź do oryginalnego materiału