pełznę do kuchni, żeby zrobić jakieś śniadanie, a przede wszystkim kawę, a tu proszsz.
Podchodzę bliżej, a on patrzy na mnie i nic.
Staję z aparatem w oknie, a on ani drgnie.
Świeci światłomierz, pstryka migawka, a on jak gwiazdor: jeszcze tak mi zdjęcie zrób:
o, i tak:
a nie, teraz czerwonego na łebku nie widać, dawaj jeszcze:
Pokręcił się tak, poskakał, w końcu wparował do klatki z karmnikiem.
Przy dobrym ustawieniu karmnika można mieć drób tak blisko, iż aż chciałoby się toto w rękę złapać :))).
A pogoda tak zadeszczona, szara i mglista, iż przesiedziałam dziś w domu cały dzień - sprzątanie, pranie, już sprawdzanie prac, bo pojutrze do roboty... Wyskoczyłam tylko kupić trochę świeżych ziół do kanapek, bo tamte zeżarłam na pniu :) Powoli też zaczynam się przymierzać do Wielkiego Postu. Ale o tym kiedyś, jeżeli mi się zechce :P.
845.