Wspomnienia z czasów ogrodniczki

3 dni temu

Dwórniczka

Niedawno w naszym bloku przy ul. Jana Pawła II w Warszawie objawił się nowy dwórnik. Działa bez zarzutu zamiata podwórko, regularnie myje klatkę schodową, wszystko zgodnie z grafikami. Nie mamy do niego żadnych pretensji, z wyjątkiem jednego szczegółu

Do tego czasu naszą dwórniczką była pani Bogna Kowalska, kobieta o sercu wielkim jak dziewięciopiętrowy hol wielkiego kamienicy. Przed wejściem do staromodnego klatki, której cegły pamiętają czasy PRLu, zawsze rozwijała dywanik, który wyglądał zabawnie i kompletnie nie na miejscu. Co chwilę ktoś go rozrywał, a Bogna, nie tracąc rezonu, znajdowała nowy, delikatnie przykrywając betonowe fragmenty i wychylone pręty, ratując mieszkańców przed skaleczeniami i połamanymi obcasami.

Na każdym z dziewięciu przęseł zawieszane były doniczki z ceramiką, figurki i niezwykłe żółwie i nigdy nie przybrały się na nich ani ziarnka kurzu.

Pewnego wieczoru do mieszkania na szóstym piętrze wjechała grupa młodych ludzi, którzy świętowali życie papierosami, wódką i czymś jeszcze mocniejszym. Doniczki zamieniły się w popielniczki, stos butelek przybrał taną, barwną różnorodność, a figurki z muszlami roztrzaskały się pod ich butami. Sąsiedzi omijali hałaśliwy głośny tłum, bojąc się ich nieprzewidywalnych reakcji. Jednak Bogna zdołała zaprzyjaźnić się z tymi chłopakami, nie tylko zachowując swoje rośliny, ale i przekonując ich, by przenieśli swój klub w inną, nieznaną część miasta. Głośne wpasy w klatce ucichły, a w miejscu doniczek pojawiła się przyjemna popielniczka, którą Bogna codziennie wycierała i myła.

Najbardziej zadziwiająca w niej nie była jedynie niezwykła sumienność. Zaczynała swoją zmianę o świcie, sprzątała klatkę, nucąc pod nosem własny melodię, i starannie myła windy oraz poręcze alkoholowym roztworem zanim choćby stało się to obowiązkowym środkiem w walce z wirusem. A jej życzliwość wobec mieszkańców przyciągała ich coraz bliżej. Gdy codziennie zamiatała trawę i krzaki od niekończącej się lawiny niedopałów za budynkiem (choć nie wiadomo, czy to wprost w zakres obowiązków dwórnika), rozmawiała z palaczami na balkonach, nie potępiając ich przyzwyczajenia do dymu, a jedynie przekomarzając się o codzienne zmartwienia. Z czasem, niczym cud, niedopały przestały kleić się w dywan podwórza. Wtedy nasza dwórniczka czy raczej dwórniczka? połamane donice zamieniła w kwiatowe rabaty, pod oknami wyrosły tulipany, czarne lilie i bujne chryzantemy.

Najbardziej zachwycający był widok Bogny, gdy nie nosiła już pomarańczowego kombinezonu. Idealny makijaż, eleganckie fryzury, szpilki niezależnie od pogody i ubrania w stonowanych pastelach sprawiały wrażenie, iż po sprzątaniu naszej klatki zmierza prosto do dworu królowej Anglii. Tylko kapelusz jej brakował.

Z domu do domu przychodził jej mąż, pan Marek Kowalski, z kluczem w ręku, podając żonie mały bukiecik i całując ją w czoło. Zawsze tak.

Pod koniec sierpnia usłyszałem od babć na ławce, iż nasza Bogusia jutro kończy pracę, a potem idzie na emeryturę! Co stanie się z naszą klatką?. Następnego dnia kupiłem bukiet róż dla Bogny. Chciałem zrobić jej przyjemność, choćby w małej skali. Ku mojemu zdumieniu, przy jej szatni, w której przechowywały się miotły, wieszaki i mopy, stanęła cała nasza kamienica. Ktoś przyniósł kwiaty, inny szampana i koniaka, babcie krzyczały i wręczały rozbawionej Bogni ciasta i słoiki z ogórkami.

Wtedy podeszli chłopcy z szóstego piętra ci, co kiedyś niszczyli jej doniczki i straszyli całą klatkę. Pokazali 65letniej Bogni, jak robić stylowe selfie, trącą telefon w dłoni. Pewnie zarejestrowali ją na Instagramie i TikToku.

Marek, organizator tego spontanicznego przyjęcia, nerwowo pakował do bagażnika samochodu kwiaty, koniaki i domowe przysmaki babć. Najbardziej zagubiony wydawała się sama Bogna. W klasycznej sukni w kolorze migdałowym, z perłową nicią i trochę wyrazowniejszym makijażem niż zwykle, słuchała mieszkańców, starając się niepoczątkowo powstrzymać łzy.

Może pojąłła, iż nikt z jej współpracowników nigdy tak nie pożegnał się z pracą. Nigdzie i nigdy. A może intuicyjnie wyczuła, iż swoją skromną, niepozorną pracą uczyniła nas, zwykłych lokatorów zwykłego dziewięciopiętrowego bloku, odrobinę lepszymi i życzliwszymi.

Idź do oryginalnego materiału