„Wsi spokojna, wsi wesoła”…

1 rok temu
Zdjęcie: fot. Dawid Tatarkiewicz


Tęsknota

Wypoczywałem na wsi. Stąd blisko do przyrody, a z przyrody – blisko do przygody. adekwatnie, każdy pobyt w przyrodzie to przygoda. Opiszę więc jedną z nich.

Byłem już stęskniony za naturą. Na tyle stęskniony, iż z lornetką wyszedłem z domu po czternastej, a więc zanurzyłem się – nie bez przyjemności – w apogeum upału. I w tej pozornej stagnacji (wydawało się, iż wszystko, co żyje, stanęło w miejscu, zastygło w bezruchu – ot, czas sjesty) odkryłem bogactwo życia, a w tym co zwykłe – po raz kolejny: niezwykłość.

W najlepsze kwitły krwawniki, szczawie, trawy, a w zagłębieniach – sity. Te ostatnie tworzyły żywozieloną soczystość rodem z wiosennych krajobrazów. Jak okiem sięgnąć otaczała mnie rozległa przestrzeń, której w mieście szukać można ze świecą w ręku. A nade mną? – nade mną rozciągał się ocean niebieskości, zatopionej w słońcu, które za dnia skutecznie przyćmiewało wszystkie inne gwiazdy. Z powrotem na ziemię sprowadził mnie bażant, który burknął coś pod nosem. Może zobaczył drapieżnika, który właśnie przeleciał nad pradoliną? Zanim przyłożyłem lornetkę do oczu – zniknął gdzieś za uprawą kukurydzy.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Zewsząd słychać było koniki (to te niewielkie owady prostoskrzydłe, które, dziecięciem będąc, człowiek usiłował łapać do rąk lub słoika). Kiedy tylko ruszyłem nogą, skakały na boki, uciekając gdzie pieprz rośnie przed butami idącego olbrzyma.

Mijałem też liczne motyle – to dopiero bogactwo! Materiał na osobny artykuł. Dominowały bielinki, ale chyba tylko dlatego, iż łatwo było je dostrzec, rzucały się w oczy. Były też latolistki i sporo drobniejszych gatunków. To tylko uświadomiło mi, iż jeszcze nie zepsuliśmy wszystkiego w naturze. Co więcej, choćbyśmy na swoją zgubę zniszczyli wiele, to przyroda i tak się odrodzi, czego o człowieku – jako gatunku – powiedzieć już nie można…

Chaszcze – czy to źle, czy dobrze?

Z roku na rok obserwuję zarastanie okolicy. To już nie taka sama wieś, którą pamiętam z dzieciństwa, choć wciąż ta sama. Idąc tutaj drzewiej, nie raz trzeba było wyminąć krowi placek, by zaoszczędzić sobie wątpliwej przyjemności wydłubywania z podeszwy tego i owego. Teraz krowy w gospodarstwie to rzadkość, a ich wypas adekwatnie zupełnie zanikł. Nikt już ich nie prowadza na łańcuchu, po prostu definitywnie zniknęły z krajobrazu – a wraz z nimi: wspomniane placki oraz… muchy. W tym roku było ich malutko. Ale czemu się tu dziwić, skoro sąsiad zza ulicy również przestał hodować krówki?…

Wieś więc zmienia się, a z nią – okoliczna przyroda. Pradolina, jako się rzekło, zarasta. Niektórzy miejscowi się smucą. Mają sentyment do innego, minionego świata. Trudno się dziwić. choćby niektórzy biolodzy powiedzą, iż to zarastanie nie jest wskazane. Znikną przecież specyficzne gatunki, związane z łąkami. To prawda. Ale pojawią się inne. Tak to wygląda, gdy przyroda odzyskuje teren. Wypas też był formą „karczowania”, spowolnienia lub wyeliminowania naturalnej sukcesji roślinności. Krowy przynajmniej nie czyniły szkód w ptasich lęgach. Człowiek, który wchodził ze swoimi maszynami w czasie lęgów – i owszem. A teraz krowy i ludzi pogodziła sukcesja naturalna. Weszły i wzeszły nowe drzewa, które wcześniej nie miały szans tu urosnąć.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Ja natomiast powiem tak (powiedziałem to również tam, na miejscu – na wsi): to dobrze, iż teren zarasta. Las jest tu naturalną formą trwania przyrody. jeżeli damy mu rosnąć – odwdzięczy się. Ochroni przed upałem, wyreguluje zachwiane stosunki wodne. Pisałem o tym nie tak dawno.

Nie znaczy to jednak, iż pochwalam przemysłową hodowlę bydła czy drobiu. Moich słów nie należy odczytywać w ten sposób. Oglądanie krów w nowoczesnych oborach nie sprawia mi przyjemności. Świń leżących na gołym betonie – również. Szkoda, iż zatraciliśmy umiejętność słuchania mowy zwierząt choćby w Wigilię. Chyba nie chcemy usłyszeć, co one o tym wszystkim sądzą. Co prawda, nie ma świata idealnego, ale im dalej od natury i naturalnych sposobów hodowli, tym gorzej. Nie zawsze to dla nas wygodne, ale z pewnością można by znaleźć jakiś kompromis. Z korzyścią dla obu stron.

Po obiedzie – podwieczorek

W okolicy, w której widziałem ptaka drapieżnego, usłyszałem myszołowa. Być może więc wcześniej to również był właśnie on. Widzę i słyszę potrzeszcze. Przeleciał dzwoniec. W okolicy niezawodnie przesiadują gąsiorki. Wśród ważek różnoskrzydłych dominują już szablaki. Zauważyłem (poczułem adekwatnie) młodziutkiego pająka chodzącego mi po dłoni, snującego swoją pajęczynę, trochę jak ja opowieść. Przeleciał piękny motyl – rusałka admirał.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Rośnie tu koniczyna, kawałek dalej uroczo kwitnie wyka. Pojedyncze gzy zawracały mi głowę – raz po raz dolatywały w okolice uszu, słyszałem więc ich charakterystyczne i nieco uporczywe niskie bzyczenie. Wydawały się jednak mieć świadomość, iż na dłuższą metę to trochę zbyt ryzykowne zachowanie, a może tylko były na tyle terytorialne, iż każdorazowo dawały mi spokój, gdy przechodziłem kilka-kilkanaście kroków dalej.

Zauważyłem tu również babkę (to roślina), bielą kwitł kielisznik zaroślowy, wdzięczyły się pokrzywy, ale i wszędobylski niecierpek. Rozkwitły, a choćby przekwitły już pierwsze kwiaty nawłoci.

Wracając z peregrynacji, wszedłem na górkę, tym samym stając na skraju pradoliny. Jak okiem sięgnąć, łączyły się tu dwa światy: zielenie, żółcie i brązy ziemi oraz niebieskość nieboskłonu. Dla mieszczucha to zjawisko kojące. Wsi spokojna, wsi wesoła… – chciałoby się powtórzyć za Kochanowskim.

I tak, nie wiadomo kiedy, przyszedł czas obiadu. Co nie zmienia faktu, iż po posiłku jeszcze tutaj wrócę. Na kolejną ucztę – przygodę. Po opisanym daniu głównym, będzie to mój przyrodniczy podwieczorek.

Idź do oryginalnego materiału