Gdy kończy się sezon, kozy przestają dawać mleko, mogę odwiedzać bliskich, zwiedzać i oddalać się od domu na więcej niż kilka godzin. W tym roku na pierwszy ogień poszedł Wrocław. Czas spędzony z córkami i wnuczka liczy się przecież podwójnie.
Ścianka wspinaczkowa?- tu mnie jeszcze nie było!
Pewnego dnia zobaczyłam zdjęcie Gui wspinającej się na ściance. Wyraziłam swój podziw i uznanie, a Gui obiecała, iż mnie zabierze, gdy przyjadę do Wrocławia. A wiadomo, iż jak Gui coś zaplanuje, to tak będzie. I tak pierwszą wrocławska atrakcją okazała się wspinaczka w boulderowni Lokal 32. To interesujące miejsce na mapie Wrocławia, bo łączy w sobie salki treningowe z niewielką kawiarnią. Dla nas połączenie idealne! Spędziłyśmy czas na wspinaczce i rozmowach przy kawie.
Dla mnie było to niesamowicie interesujące doświadczenie, bo
dotychczas łaziłam jedynie po blokach skalnych. Przyznaję, iż po rozgrzewce,
gdy stanęłam pod ścianką czułam się niepewnie. Nie wierzyłam w swoje możliwości.
Ale tylko do momentu, gdy pokonałam pierwszą, najłatwiejszą trasę i
zrozumiałam, o co w tym wspinaniu chodzi. Potem było już łatwiej i zabawniej! I
nieważne, iż odstawałam wiekowo od klienteli lokalu. Bo przecież liczy się
dobra zabawa!
Ogród Świateł „Dzika Afryka” w zoo
Do naszego stałego wrocławskiego repertuaru należy wizyta w parku świateł. Tym razem jednak nie wybrałyśmy się do Lumina Park w Topaczu, lecz wybrałyśmy atrakcję bliżej centrum. Na terenie wrocławskiego zoo rozstawił się Garden of Light.
„Dzika Afryka”, bo taką nazwę nosi tegoroczna instalacja Ogrodu Świateł we Wrocławiu idealnie pasuje do miejsca.
Gdy zwierzęta idą spać, a zoo zamyka swoje podwoje, rozbłyskają tysiące światełek Garden of Light. Koncepcja ogrodu jest nieco inna niż w Lumina Park. Tu stawia się na podświetlone konstrukcje z metalu i tkanin, które imitują dzikie zwierzęta. Dodatkową atrakcją są chodniki z rzutnikami, dzięki którym wędrujemy po dnie oceanu, lub liściach miłorzębu.
Mała M. była
zachwycona miejscem, a i my doskonale się bawiłyśmy. Przy czym ilość endorfin
była wprost proporcjonalna do aktywności fizycznej w tym dniu (ścianka to Pikuś,
bo oprócz niej przejechałyśmy na rowerach miejskich, a potem prywatnych sporo
kilometrów, bo jednak Ołataszyn znajduje się na obrzeżach miasta i do centrum mamy ponad 5 km)
Wyścigi konne na Partynicach
Partynice słyną z toru wyścigowego i choć kilkakrotnie spacerowałyśmy po rozległych terenach zielonych wokół toru, to nie miałam okazji obserwować gonitw. Skorzystałyśmy zatem z okazji, iż 11.11 organizowane były zawody i wybrałyśmy się na Partynice.
Ubolewałam, iż nie wiedziałam wcześniej o tym planie mojej
córki, bo o ile miałam elegancką sukienkę, to niestety nie zabrałam kapelusza,
fascynatora lub innej ozdoby na głowę. Zatem mój udział w tym wydarzeniu był
niepełny. Nie postawiłyśmy także zakładów. Sporo czasu spędziłyśmy a popularnym placu zabaw "Konikowo" , tam też wypiłyśmy kawę.
Obejrzałyśmy kilka gonitw zarówno po torze jak i z
przeszkodami. Nie jest to jednak rozrywka dla nas, bo żal było nam koni. Dużo
ciekawsze okazały się rozgrywane równolegle zawody dla dzieci w hobby horse. To
stosunkowo nowa dziedzina sportu polegająca na
skokach przez przeszkody ludzi z zabawkowym
konikiem między nogami. Może wygląda to trochę niepoważnie, ale po pierwsze jest
humanitarne: nikt nie łamie sobie karku na przeszkodach, a po drugie to świetny
sposób na aktywność fizyczną i odciągnięcie dzieci od komputerów.
Mała M. skorzystała także z jazdy na kucyku, widać, iż lubi tę atrakcję.
Wrocławska jesień rozpieszczała mnie pogodą. I choć w
kalendarzu króluje listopad, to miasto pyszni się jeszcze jesiennymi barwami.
Ale o tym będzie inna opowieść.