— Krzysiu, ile można?! — głos Anny załamał się w szept, w którym brzmiało zmęczenie i rozpacz. — Jesteśmy już dwa lata po ślubie, a wciąż mieszkamy u twojej matki. Jak długo to jeszcze potrwa?
— A co ci się teraz nie podoba? — zmarszczył brwi mąż. — Mamy dach nad głową, wszystko pod ręką. Nie masz własnego mieszkania, a na wynajem nas nie stać. Mama gotuje, pomaga, dba o nas. Co jest nie tak?
— Wolę już tłoczyć się w wynajętej kawalerce niż żyć z twoją matką… — cicho rzuciła Anna.
Krzysztof tylko rozłożył ręce.
— jeżeli chcesz, jedź do swojej mamy na wieś, rzuć pracę. Ja zostaję. Przywykłem do miasta.
Te słowa zabolały Annę najmocniej. Tak, pochodziła z małej wsi pod Lublinem, gdzie została jej mama. Ale czy to jej wina, iż los rzucił ją do miasta, gdzie poznała męża, znalazła pracę, zaczęła budować życie? A teraz jakby sugerowano: ty tu jesteś obca.
Życie pod jednym dachem z teściową stawało się nie do zniesienia. Dla Krzysztofa oczywiście wszystko było wygodne — dla matki był idealnym synem, ona go nie krytykowała, nie pouczała. Ale Anna stała się wrogiem — obcą, która rzekomo „odebrała” matce syna.
Janina Władysławowa owdowiała wcześnie. Syna wychowała sama. Całe jej życie teraz to Krzysztof. Dlatego od początku widziała w Annie rywalkę. Na pozór — uprzejma, miła. ale gdy tylko mąż wychodził z pokoju, zaczynała się chłodna kontrola.
Najpierw teściowa zaczęła krytykować, jak Anna zmywa naczynia i ustawia kubki na półce. Potem irytowała ją herbata — raz za słodka, raz za gorzka, raz „bez smaku”. Pewnego razu oskarżyła choćby Annę, iż nie dba o zdrowie syna, skoro sypie do herbaty cukier.
Gotowanie stało się osobnym tematem. Każde danie przygotowane przez Annę Janina Władysławowa albo ignorowała, albo wyrzucała. Kobieta coraz częściej czuła się w tym domu niepotrzebna. Wychodziła do pracy wcześnie, a wieczorami starała się zostać jak najdłużej — byle tylko nie wracać do mieszkania, gdzie każdy drobiazg stawał się powodem do przytyków.
Nawet jeżeli na nocnym stoliku leżała chusteczka — teściowa od razu zaczynała docinać, iż „tylko w brudzie żyć potrafi”. Ani jednego ciepłego słowa, ani śladu szacunku. Tylko pretensje, ironia, chłód.
Pewnego dnia Anna nie wytrzymała. Spakowała torbę i wyjechała do matki — do tej samej wsi, z której kiedyś wyruszyła za marzeniami. Siedziała przy oknie i płakała. Nie z powodu urazy — ze zmęczenia. Bo zabrakło sił, by walczyć. Zabrakło męża u boku.
Minął czas. Ból przygasł. Wtedy przyszło zrozumienie: nie powinna była milczeć. Trzeba było wcześniej powiedzieć Krzysztofowi, otwarcie, stanowczo, bez ogródek. Poprosić, zażądać wspólnej walki, a nie znosić wszystko w samotności. Bo gdy mąż milczy — to też odpowiedź.
Dziś Anna wie: życie z obcą kobietą, choćby jeżeli to matka męża, to zawsze ryzyko. Zwłaszcza gdy zostajesz sama w tym „trójkącie”. Ale najważniejsze — nie poddawać się. Rodzinę można ocalić, jeżeli walczyć razem. A nie samotnie — za dwoje.
A wy jak myślicie: kto miał rację — Anna czy Krzysztof? Da się żyć z teściową, czy lepiej odejść przy pierwszych oznakach presji?