Władca podwórka

polregion.pl 5 godzin temu

Stanisław Wójcik siedzi w swojej szopie przy bramie wjazdowej i patrzy, jak deszcz stuka rytmicznie o rozgrzany asfalt. Para z mokrej ziemi podnosi się tak gęsto, iż wydaje się, iż za rogiem zaraz pojawi się nie czarny jeep kolejnego lokatora, a zjawa wsiąca na bladego konia. Powietrze jest ciężkie, wilgotne i lekko słodkawe od woni mokrych wierzby.

Stanisław lekko otwiera okienko, by wpuścić trochę świeżego powietrza, a do szczeliny wpadła nagła letnia burza. Bierze łyk przestudzonej herbaty z szklanego kubka i sięga po radia. Łapie jakąś zapomnianą falę, na której chropowaty baryton śpiewa o miłości i wierzbie białej. W taką pogodę myśli przychodzą łatwiej. A o czym myśleć?

Już piętnaście lat pełni rolę strażnika tego cichego, zamkniętego podwórka, świadkiem jego małych dramatów i radości. Wie, iż rodzina z mieszkania 45ego nieustannie kłóci się rano, bo zawsze wybucha, jakby została poparzona, a on z namysłem ją wytyka. Wie, iż rudy kot z drugiego klatki, zwany przez sąsiadów Kłapouchy, naprawdę ma na obroży imię Genadiusz. Wie, iż nastolatek z jedenastego piętra potajemnie pali za rogiem, przekonany, iż nikt go nie widzi.

Jego szopa jest swego rodzaju centrum wszechświata. Tu traci się klucze, tu przychodzą dzieci, proszące, by zadzwonił do rodziców, kiedy zapomnieli ich odebrać ze szkoły. Pewnego dnia przyniesiono mu małego szczeniaka w kartonowym pudełku. Stanisław przygarnął go. Teraz pies zwany Chmurka śpi w szopie, mrucząc w locie.

Drzwi szopy skrzypią. Na progu stoi cała przemoczona dziewczynka, lat osiem, Jagoda z mieszkania 33. W rękach ściska pomięty bukiet stokrotek i jakiegoś przydrożnego ziółka.

Dzień dobry szepcze. To dla pana.

Dla mnie? zdziwi się Stanisław. Skąd to wziąć?

Mama mówi, iż zawsze nas pomaga. A tata twierdzi, iż jest pan filarem tego podwórka. Nie wiem, co to filar, ale pewnie coś bardzo ważnego. Jak słup, który wszystko trzyma.

Stanisław chwyta bukiet. Stokrotki już straciły płatki, pozostawiając nagie zielone łodygi, ale wciąż roztaczają zapach miodu i dzieciństwa.

Usiądź, osusz się mruczy, wskazując na stołek. Poprosi pan herbaty?

Dziewczynka kiwa głową, zrzucając mokre sandały. Wlewa jej herbatę do metalowego kubka z wizerunkiem niedźwiedzia. Siedzą w ciszy, słuchając, jak deszcz cichnie, zamieniając się w miękki kołyszący szept. Chmurka budzi się i węszy w dłoń Jagody, domagając się uwagi.

Dlaczego pan zawsze tu jest? pyta dziewczynka, przyglądając się starym kalendarzom na ścianie.

Żeby takie jak ty nie zginęły odpowiada Stanisław. Żeby klucze się odnajdywały. Żeby GenadiuszKłapouchy wracał do domu na czas.

Pan jest jak superbohater stwierdza Jagoda poważnie.

Jestem potwierdza on, równie poważnie. Tylko płaszcza nie dostałem. Dostałem tę szopę i tę bramę.

Odprowadza dziewczynkę do klatki, gdy deszcz wreszcie ustaje. Wracając, zauważa, jak z za rogu wyłania się ten sam nastolatek. Chłopak zastyga, widząc go, i nerwowo chowa rękę z papierosem do kieszeni.

Nie chowaj mówi Stanisław. Widać i pachnie.

Nie powiesz mamie? drży chłopak.

Po co? To twoja sprawa. Ale płuca też są twoje. Myśl.

Stanisław przechodzi obok, zostawiając nastolatka w lekkim szoku.

Wieczorem, gdy niebo rozjaśnia się głęboko niebieskim, a w kałużach pojawiają się pierwsze gwiazdy, zamyka bramę. Rzuca ostatnie spojrzenie na podwórko już milknące, zasypiające. W oknach zapalają się światła, ktoś śmieje się przy otwartym oknie, w powietrzu wisi zapach smażonych ziemniaków i koperku.

Gładzi Chmurkę po głowie, gasi światło w szopie i zamyka drzwi na klucz. Zwykły dzień się kończy. Nikt nie składa mu podziękowań, nazwisko nie pojawia się w gazetach. Ale on jest tym filarzem. Tym, który trzyma. Tym, do którego można przyjść z pomiętym bukietem stokrotek w najbardziej deszczowy dzień.

I to ma większe znaczenie, niż się wydaje. Idzie do swojego małego mieszkania w tym samym podwórku i nie czuje się już tylko strażnikiem. Czuje się właścicielem małego, ale bardzo ważnego wszechświata. I jest nim.

Następnego ranka Stanisław spotyka nieprzyjemną niespodziankę. Ktoś w nocy wgniótł jego szopę. Na boku prostego budynku pojawiła się wgniecenie, jakby wjechał samochód, a drzwi otwierają się z trudem, skrzypiąc przy podłożu.

Chmurka, zaniepokojona, kręci się przy nogach, węszy w uszkodzonym metalu i cicho piszczy. Stanisław okrąża szopę, dotyka wgniecenia, marszczy brwi. Nie zaczepia nikogo na próżno i nie szuka winowajcy. Po prostu wzdycha, otwiera skrzypiące drzwi i siada do porannej herbaty. Problem trzeba naprawić, a nie rozmawiać o nim.

Pierwsza, która zauważa zdarzenie, jest oczywiście Jagoda. Biegnie na letni plac z jasnym plecakiem.

Ojej! zatrzymuje się, szeroko otwierając oczy. Pani domek został pobity!

Nic, naprawimy odpowiada spokojnie strażnik. Domek, jak człowiek, też może dostać siniaka. Ważne, by w środku było w porządku.

Wieść w cichym podwórku rozchodzi się jak wiatr. Do szopy zaczynają podchodzić mieszkańcy.

Stanisławie, co to za bezprawie? oburza się starsza pani z trzeciego klatki, Helena Kowalska. Słyszałam w nocy hałas samochodów, pewnie to oni!

Trzeba to zgłosić na policję proponuje ktoś.

Nie, nie zgłaszajmy przerywa Stanisław. Rozwiążemy to sami.

Podchodzi ten sam nastolatekpalacz, Dymek. Ręce w kieszeniach, spojrzenie spod brwi, ale w oczach szczera ciekawość.

Mocno wgniecili stwierdza, starając się brzmieć obojętnie. Potrzebny będzie młotek z drugiej strony da się wyprostować.

Stanisław patrzy na niego z nowym zainteresowaniem.

Umiesz w tym?

Z ojcem w garażu czasem majstrujemy wzrusza ramionami Dymek.

Nagle dzieje się coś niezwykłego. Podwórko, zwykle rozproszone i żyjące własnym życiem, jednoczy się wokół jednego celu naprawy szopy. Helena przynosi domowe pierogi, by siły były. Mężczyzna z mieszkania dwunastego, wiecznie w pośpiechu i zrzędliwy, Andrzej, ma w szopie farbę samochodową idealnie zieloną, pasującą do koloru. Przyniósł też mały podnośnik, by delikatnie wyprostować metal.

Dymek okazuje się głównym inżynierem. Sprawdza uszkodzenie, schyla podbródek i wydaje werdykt:

Podnośnik sam nie wystarczy. Trzeba wcisnąć od wewnątrz i uderzyć młotkiem. Ktoś ma podnośnik?

Znalazł się podnośnik i łom.

Praca rusza pełną parą. Stanisław stoi z boku, pije herbatę i patrzy, jak jego mała twierdza zostaje uratowana przez ludowy oddział. choćby GenadiuszKłapouchy przychodzi i siada na chodniku, obserwując całość z królowskim wyrazem twarzy.

Jagoda biega wokół, podając narzędzia, dzieląc je na duże, małe i błyskotliwe. Chmurka merda ogonem i szczeka przy każdym uderzeniu młotka, biorąc czynny udział.

Do południa najgorsze już za sobą. Wgniecenie prawie się wyrównało, pozostały jedynie małe ślady. Andrzej, spocony ale zadowolony, przygotowuje się do primeru i malowania naprawionego miejsca.

Będzie jak nowe, Stanisławie! krzyczy, szeroko się uśmiechając. Stanisław podnosi swój szklany kubek z herbatą gest, który znaczy więcej niż słowa.

W tym momencie podjeżdża czarny, lśniący terenowy samochód. Szyba kierowcy opada i z niej wyłania się czerwonawy, niewyspany wyraz twarzy.

Hej, strażniku! Otwórz bramę, po co stoicie? Nie macie nic do roboty?

Wszyscy zamarli. To był najgłośniejszy lokator z górnego piętra, zawsze niezadowolony i w pośpiechu, którego hałaśliwy samochód, według Heleny, przyciągał nocnych wandali.

Stanisław powoli wychodzi z szopy. Nie spieszy się do przycisku. Spogląda na mężczyznę w samochodzie, potem oczyma obejmuje wszystkich zgromadzonych: Jagodę z szeroko otwartymi oczami, Dymka z młotkiem w ręku, Andrzeja z pędzlem, Helenę z pierogami.

Czuje się nie strażnikiem, a kapitanem statku.

Objazd wolny mówi spokojnie. Brama zostanie zamknięta. Przerwa techniczna.

Co?! wybucha kierowca. Ja ci

My tutaj przerywa go nagle Andrzej, robiąc krok naprzód. Jego głos jest cichy, ale stanowczy. Wytrzy ręce w szmatce. realizowane są naprawy. Omijajcie.

Mężczyzna w samochodzie się cofa. Patrzy na zgromadzonych: na człowieka z pędzlem, na nastolatka z młotkiem, na staruszkę z surowym wyrazem, na dziecko. Widzi, iż są razem. Dostrzega, iż szopa nie jest zwykłą szopą. Po krótkim westchnieniu odwraca auto i zjeżdża na objazd.

Zapada cisza, a potem Dymek nie wytrzymuje i parsknie. Parsknięcie przerodzi się w śmiech. Jagoda podąża za nim, potem Helena. choćby Andrzej się uśmiecha.

Stanisław wraca do przycisku i otwiera bramę. Zagrożenie minęło. Patrzy na swoją szopę. Ma już wojenny bliznę, którą niedługo zakryje świeża farba. Ten ślad jest już nie dowodem czyjejś głupoty, ale znakiem czegoś innego. Znakiem tego, co zawsze wyczuwał, a dopiero dziś w pełni dostrzegł.

Nie jest już tylko strażnikiem. Jest tym, wokół którego to podwórko, nieświadomie, łączy się w jedność. Skleja się niczym pęknięta filiżanka, silną, niewidoczną klejnotą. A jego szopa jest centrum tego małego świata. I on ten świat strzeże.

Idź do oryginalnego materiału