Pamiętam, jak kiedyś, będąc na służbie w warszawskim zakładzie, przypadkowo podsłuchałem rozmowę telefoniczną kolegi. Mówił podniesionym głosem:
No weźcie go, gdzie chcecie, zróbcie z nim, co tylko chcecie, nie wytrzymam już dłużej!
Zaintrygowało mnie, o co tak naprawdę chodzi. Gdy zapytałem, odpowiedział, iż oddaje psa owczarka niemieckiego.
Dlaczego? spytałem.
Bo bez sensu, odrzekł. Nocą wyje, z łańcucha się wyrwał, sierść ma jak kłoda, podwórze w glinę zamienia, dom nie strzeże.
Zobaczyłem w tym zwierzęciu biedak. Zadzwoniłem do ojca, Józefa, i zapytałem, czy nie potrzebuje psa na strzeżenie naszej posesji. Po chwili oddzwonił, mówiąc, iż możemy go odebrać.
Nadszedł dzień wyjazdu. Wsiadaliśmy do samochodu, wzięliśmy chustę na wszelki wypadek, by przygnieść paszczę, bo jedziemy po dziką bestię. Gdy dotarliśmy, przywitał nas kolega i pies porzucony, wychudzony, sierść rozczochrana, krwawe rany na głowie i połamana poduszka łapki. Oczy miał tak smutne, iż zdawało się, iż zaraz zapłacze.
Sam wskoczył do auta, spokojny, bez jakiejkolwiek agresji. Z tyłu obok niego usiadł mąż mojej siostry, a przez całą drogę pies leżał cicho. W domu postanowiliśmy najpierw kupić mu obrożę, smycz i go wykąpać. Mama, Helena, i siostra, Anna, czujnie obserwowały zza rogu, myśląc, iż przywieźliśmy groźnego drapieżnika.
Podczas jazdy mama przygotowała kaszę z mięsem. Kiedy jedzenie jeszcze ostygło, podaliśmy mu kawałek chleba jako próbkę. To było bolesniejsze niż patrzenie na jego rany patrzyć, jak z pożądaniem rzuca się na ten suchy kawałek.
Normalna waga owczarka niemieckiego to ok. 35kg, a on ważył jedyne dwadzieścia kilogramów. Kiedy postawiliśmy mu miseczkę, natychmiast wszystko zjadł i położył się na wyznaczonym miejscu. Po chwili mama podniosła miskę, by ją umyć, trzymając ją za plecami. Nagle poczuła, iż ktoś delikatnie wyciąga ją z jej rąk. To był Cezary tak nazwaliśmy psa. Ostrożnie wziął miskę zębami, przeniósł na swoje miejsce i położył się obok, jakby chciał powiedzieć: To moje, sam się o to zatroskam.
Nie planowaliśmy trzymać dorosłego, pięcioletniego kundla w mieszkaniu obawialiśmy się sprzeciwu mamy. ale serce jej zadrżało, i już nikt nie mógł go oddać. Po kąpieli i wyczesaniu Cezary przemienił się. Następnego dnia zaniosłem go do weterynarza. Tam wyjaśniono, jak leczyć rany, kupiłem leki i w ciągu kilku tygodni wykonałem wszystkie szczepienia. Nie obarczyłem byłych właścicieli winą kto wie, może naprawdę uciekł i tak go przygniotło.
Kiedy pies wyzdrowiał, przeszliśmy kurs tresury. Latem ojciec zabierał Cezarego na naszą działkę pod Kraków tam był prawdziwym stróżem: przy ogrodzeniu nie pozwalał zbliżyć się obcym. Nikt nie odważyłby się podeszść, bo czterdzieści kilogramów czystej siły budzi szacunek.
Minęło już osiem lat. Cezary przeszedł dwie operacje najpierw przepuklinę pachwinową, potem komplikacje po niej. Bolą go stawy, rozwinął się artreoz, ale leczymy go, pielęgnujemy, kochamy. Teraz jest już staruszkiem. Ojciec woła go czułym synku, a mama rozpieszcza, jakby był dzieckiem.
Nie rozumiem, jak można było nie kochać takiego psa i go oddać. W nim jest nieograniczona lojalność i czułość. Owszem, opieka nad zwierzęciem wymaga sił, ale dziś nie wyobrażam sobie domu bez niego. Gdy ojca nie ma, albo któryś z nas wyjeżdża, Cezary smutni, nie je, czeka.
Kilka lat po przybyciu Cezarego odeszła nasza kotka, która służyła rodzinie ponad osiemnaście lat. Los chciał inaczej: w naszym klatce schodowej najemcy porzucili małego kociaka. Sąsiedzi go dokarmiali, dopóki nie zdałem sobie sprawy, iż nie zostawię go na listopadowy mróz. Teraz ta sprytna i bezczelna kocia buzia, o imieniu Ewa, mieszka z nami.
Ludzie, bądźcie życzliwsi wobec zwierząt. Czują wszystko ból i miłość. Wystarczy wybrać miłość.

1 dzień temu







