WETERYNARZ – Zawód, który łączy pasję do zwierząt z profesjonalizmem w Polsce!

22 godzin temu

Kiedy proszą mnie, żebym spojrzał na kota, bo może z wiekiem już mu się nie chce żyć, najpierw nie patrzę na zwierzę, tylko na ludzi wokół. Bo gdy zwierzak nagle zachowuje się dziwnie, prawie zawsze chodzi o kogoś innego.

Tym razem dzwoni sąsiadka Zofia Kowalska. Mieszka na drugim piętrze w bloku z wielkiej płyty, gdzie zimą ściany kaszlą i podmuchy wiatru wdzierają się przez okna. Mówi:
Tam jest babcia z kotem. Kiedyś ktoś ją odwiedzał, a teraz tylko listonosz. Twierdzi, iż wszystko w porządku, ale proszę, zerknij Kot codziennie o piątej przychodzi, siada przy drzwiach i nie rusza się. Siedzi godzinami, a ona zachowuje się, jakby nic się nie stało.

Jedziemy.

Drzwi otwiera babcia mała, z zadbanym kokietowym włosiem i wełnianą kamiserą z podwójnymi guzikami. Za nią widać szafę z porcelanowym zestawem, trójnik wypełniony małymi flakonikami perfum i stary radioradio Polskie Radio, na którym od lat gra jedynie jedyna stacja. W powietrzu unosi się zapach kaszy gryczanej, mięty i czegoś jeszcze ledwo wyczuwalnego, ale bardzo znajomego.

Dzień dobry Pan chyba ten lekarz? Proszę wejść, nie zdejmujcie butów, bo zima tu nieźle mrozi.

Jestem weterynarzem. Gdzie kot?

On się wstydzi. Schował się pod krzesłem. To taki gość: gości nie lubi, a własnych? Niech się przytula. Wychodzi do ludzi dopiero nocą i zawsze o piątej.

Zapamiętałem to piątą. Nie pytałem, czy to rano, czy wieczorem, ale zapamiętałem.

Kot naprawdę był pod krzesłem. Rude futro, pulchny brzuszek, lat co najmniej dziesięć. Nos suchy, wąsy jak anteny, w oczach nieporozumienie. Myśl: Kim jesteś i co tu w moim legowisku wpadłeś?

Usiadłem na poduszce wypełnionej watą, jeszcze z tamtych lat, kiedy szyło się je w domach. Babcia zaczęła mówić sama:
On ma wszystko wg planu. Rano jemy kaszę, potem oglądam telewizję, a on leży na parapecie. A o piątej siada przy drzwiach. Zawsze.

Dlaczego o piątej?

Bo kiedyś dzieci dzwoniły o piątej. Teraz nie dzwonią, ale on wciąż czeka.

Mówi pani, iż z kotem wszystko w porządku A pani jak?

Ja? Mam wszystko, co potrzebne. Telewizor działa, kasza jest. Czego więcej potrzebować?

Kot, międzyczasie, wyszedł spod krzesła, nie do mnie, ale do drzwi. Sprawdził, czy klamka nie skrzypi. Potem położył się przy dywaniku, głowę oprzegając nie pod podłogę, a na ciepły fałd wełnianej kamizelki, której nikt nie odsuwa.

Czeka, powiedziała babcia. Może myśli, iż przyjdą. Ja nie przeszkadzam. Niech ma nadzieję.

Tego dnia nie wygłaszałem wykładu, iż koty nie czekają, tylko lubią rutynę. Nie mówiłem, iż potrzebują więcej aktywności, nowych zabawek i urozmaiconego środowiska. Bo to nie był zwykły kot i nie była zwykła starość. To było coś innego. Jakby mieli własny spisek: Siedzimy tu, żeby nikt nie zauważył, jak płynie czas.

Na pożegnanie babcia rzekła:
jeżeli przejdziecie obok, wpadnijcie. Upiekę ciasto. Albo po prostu tak. Kotowi się przyda.

Skinąłem głową.

Potem złapałem się na tym, iż i mnie to ciekawi.

Minęły dwa tygodnie. Jeżdżę po tej dzielnicy, wożąc kotkę na kroplówkę po operacji. Nagle zdaję sobie sprawę, iż częściej myślę o babci niż o połowie znajomych.

Widzicie, każdy lekarz ma pacjentów, do których chce wracać. Nie dlatego, iż jest to trudne, ale dlatego, iż jest cicho. Tam cisza jak w bibliotece: nie przeraża, a ogrzewa.

Gdy dzwonię do domofonu, babcia nie zdziwi się.
Mówi tylko:
Ciasto nie gotowe, ale herbata proszę.

Kiedy wchodzę, kot już siedzi przy drzwiach, w tym samym miejscu, na tej samej fałdzie. Jakby cały ten czas był jedynie przerwą na oddech.

Teraz mam zarówno dzwonek, jak i kalendarz, mówi. jeżeli rano nie mruczy, to poniedziałek. W poniedziałki czuję się słabo.

Nie żartuje. Mówi, jak jest.

Rozumiem: babci z kotem wiodą szczere relacje. On nie obiecuje, iż wszystko będzie dobrze. Po prostu jest obok. Ona nie kłamie, iż wszystko jest wspaniale. Po prostu wlewa mu mleko każdego ranka.

Wiecie, nagle mówi, miałam kiedyś zegar z kukułką. Mój mąż naprawił go na naszą pierwszą zimę. Potem zerwałam wskazówki, bo bolało patrzeć, jak płynie czas, którego nie ma się z kim dzielić.

Teraz zegar wisi bez wskazówek. Ale codziennie o piątej kot siada przy drzwiach.

Patrzę na tego rudego, leniwego, grubego buddyjskiego przy dywaniku i myślę: ludzie wymyślają całe systemy, by przypominać sobie o ważnych rzeczach. Ustawiamy przypomnienia. Zakładamy kalendarze. Programujemy timery. A zwierzęta? Po prostu siedzą. I czekają. I to wystarcza.

Zapytam, czy dzieci dzwonią.
Rzadko. Są dobrzy. Po prostu mają życie. A ja mam kaszę i kota. I pana, lekarza.
Nie jestem lekarzem. Po prostu lubię słuchać.
No to pan lepszy niż lekarz.

Przed wyjściem usiadłem obok kota. Nie poruszył się. Tylko ogon zamachał jak antena.

Dotknąłem kamizelki. Była zimna, ale wciąż pachniała życiem. Nie smutkiem, a oczekiwaniem.

A co jeżeli przyjadą? zapytała babcia nagle.
A co jeśli, odpowiedziałem.
Tylko kot pierwszy zauważy. On ma mój radar. Wczoraj, na przykład, rano siedział przy drzwiach, rozlałam herbatę, pomyślałam, iż to niespodzianka. A to była sąsiadka.

Oboje zaśmialiśmy się, ale śmialiśmy się jak ludzie, którzy dawno nie śmiali się naprawdę.

Gdy wyszedłem, zaczął padać śnieg. Ten puszysty, który nie skrzypi, a delikatnie chrupie pod butami. W tym chrupaniu było coś jak głos:
Wkrótce.

Wracam później, z pustymi rękami, choćby bez pojemnika na badanie moczu. Po prostu tak. Czasem pacjenci dzwonią nie z choroby, a z samotności. A ty jako lekarz nie leczysz nic, tylko sprawdzasz, czy oczy jeszcze żyją.

Tego dnia babcia otworzyła drzwi szybciej niż zwykle.
Wiedziałam. Dziś znowu siedział przy drzwiach od świtu powiedziała.

Kot przeszedł obok mnie jakby obok mebla, usiadł przy szafie i choćby nie zamiauczał.

Wiesz, kiedyś spał przy stopach męża. Prosto w zakrzywieniu kolana. A kiedy mąż odszedł zrobiła pauzę. On wciąż tam leży. Najpierw go odganiałam, potem zrozumiałam: to on trzyma miejsce dla niego.

Usiedliśmy przy herbacie.

Znalazłam stary album. Są w nim zdjęcia z lata, kiedy byliśmy na wsi. Chcesz zobaczyć?

Chciałem. Nie dlatego, iż lubię albumy, ale bo kiedy ktoś wyciąga wspomnienia, wydaje się czystszy, przejrzystszy.

Na jednej fotografii mąż leży w leżaku, a u jego stóp kot. Ten sam, tylko bardziej rudy, z chudym ogonem, wygląda o pięć lat młodszy.

Pod podpisem: Lato, tata, Burek i maliny.

Obok dziewczynka z kręconymi warkoczami.
To Lena, najmłodsza. Najbardziej kochała tego kota. Teraz ma własne dzieci, własne koty dodała babcia. Myślę, iż rozpoznałaby go, gdyby go zobaczyła.

Kilka dni później dzwoni do mnie nieznany głos.
Czy to pan Piotr? Weterynarz? Znalazłam pana numer na lodówce u mamy. Tu Lena, córka.
Tak, słucham.
Chciałam zapytać ten kot to ten Burek? Czy on przez cały czas u was jest?
Nadal, odpowiedziałem.

Zapanowała długa cisza.
Po prostu znalazłam zdjęcie i zrozumiałam, iż on jest jedynym, który nie odjechał. Ani razu. choćby na wczasowy wyjazd.
Tak. On wciąż siada przy drzwiach.
O piątej?
O piątej.

W weekend babcia nie otworzyła drzwi od razu. Zaczynam się niepokoić, gdy słyszę kliknięcie zamka.
Przepraszam, ręce mi drżały. Wczoraj płakałam.

Kot siedział w rogu. Miał nowy czerwony obrożę z kokardką.
To Lena przywiozła. Przyjechała z synem.
Pauza.
A syn jest taki jak kot. Cichy. Tylko słucha. Potem mówi: Zapamiętam cię na zawsze.

Babcia płakała ponownie, ale tym razem nie bolało.

Odchodzę później niż zwykle.
A kiedy się odwracam, w oknie siedzi kot, patrzy wzdłuż. Jakby wiedział, iż niektórzy z nas mają wracać wciąż i wciąż, dopóki nie zapadnie całkowita cisza. Albo całkowite ciepło.

Idź do oryginalnego materiału