WETERYNARZ – Przyjaciel Naszych Pupili i Ich Zdrowia

2 godzin temu

Kiedy ktoś prosi mnie, żebym zajrzał do kota, bo może z wiekiem coś mu się popsuło, najpierw nie patrzę na zwierzę, tylko na ludzi wokół. Bo kiedy zwierzak wykazuje dziwne zachowanie, prawie zawsze chodzi o kogoś innego.

Tym razem wzywa mnie sąsiadka Zofia Nowak, mieszkająca na drugim piętrze w bloku z wielkiej płyty, gdzie zimą ściany szczerzą się i zaczynają huczeć. Mówi:

Tam jest babcia z kotem. Kiedyś ktoś ją odwiedzał, a teraz tylko listonosz. Babcia twierdzi, iż wszystko w porządku, ale proszę się rozejrzeć Jej kot codziennie o piątej siada przy drzwiach i nie rusza się. Siedzi godzinami, a ona zachowuje się, jakby nic się nie stało.

Jedziemy.

Drzwi otwiera babcia mała, z elegancką fryzurą i w wełnianym kamizelku z ściąganymi kieszonkami. Za nią widać szafę z zastawą, szklankę z perfumami w miniaturowych flakonikach i stary radiowy odbiornik Polskie Radio, na którym od dziesięciu lat leci tylko jedna stacja. W powietrzu unosi się zapach kaszy gryczanej, mięty i czegoś nieuchwytnego, ale bardzo rodzinnego.

Dzień dobry Pan chyba ten lekarz? Proszę wejść, tylko nie zdejmować butów, bo jest zimno.

Jestem weterynarzem. A kot gdzie?

Ach, on się wstydzi. Schował się pod krzesłem. Nasz kot: gości nie lubi, a własnych niech śpi gdzie chce. W nocy wychodzi do ludzi. I zawsze o piątej.

Zapamiętuję piątą nie pytam, czy to rano, czy po południu, po prostu zapamiętuję.

Kot naprawdę jest pod krzesłem. Rude futro, pulchny brzuszek, co najmniej dziesięć lat. Nos suchy, wąsy jak anteny, w oczach nieporozumienie. Jakby: Kim jesteś i co tu robiłeś w mojej norce?

Siadam na pufie wypełnionej watą, jeszcze z czasów, gdy szyto je w domach, i babcia zaczyna mówić sama:

U nas wszystko ma swój rytm. Rano jemy kaszę, potem oglądam telewizję, a kot leży na parapecie. A o piątej siada przy drzwiach. Zawsze.

Dlaczego o piątej?

Dzieci dzwoniły wtedy. Dawno już tego nie robią, ale on wciąż czeka.

Mówi Pani, iż kot ma się dobrze A co z Panią?

Ja mam wszystko, co potrzebne. Działa telewizor, jest kasza. Czego jeszcze chcieć?

Kot schodzi pod krzesło, nie do mnie, tylko do drzwi. Sprawdza, czy klamka nie skrzypi, po czym leży na dywanie i kładzie mordkę nie na podłogę, a na ciepłą fałdę wełnianego płaszcza, którego nikt nie odkurza.

On czeka mówi babcia. Może myśli, iż ktoś przyjdzie. Ja nie ingeruję. Niech ma nadzieję.

Nie wygłaszam dziś wykładu, iż koty nie czekają, a po prostu lubią rutynę. Nie mówię, iż potrzebują więcej zabawy, nowych zabawek, wzbogaconego środowiska. Bo to nie jest zwykły kot i nie jest zwykła starość. To coś innego.

Jakby mieli wspólny spisek: Siedzimy tutaj, żeby nikt nie zauważył, jak płynie czas.

Na pożegnanie babcia mówi:

jeżeli będzie Pani przechodzić obok, wpadnie. Upiekę ciasto. Albo po prostu tak. Kotowi się spodoba.

Kiwałem głową.

Potem łapię się na tym, iż i mnie to tak cieszy.

Po dwóch tygodniach jedźę po tej dzielnicy wożę kotkę na kroplówkę po operacji. I nagle zauważam, iż myślę o babci częściej niż o połowie znajomych.

Każdy lekarz ma pacjentów, do których chce wracać. Nie dlatego, iż jest to trudne, ale dlatego, iż jest cicho. Tam cisza jak w bibliotece: nie straszy, a ogrzewa.

Kiedy dzwonię do domofonu, babcia nie jest zaskoczona.

Mówi tylko:

Ciasto nie gotowe, ale herbata proszę.

Wchodząc, kot już siedzi przy drzwiach, w tym samym miejscu, na tej samej fałdzie. Jakby to nie był przerywnik, a jedynie wdech w pauzie.

Teraz mam zarówno dzwonek, jak i kalendarz mówi. jeżeli rano nie mruczy, to znaczy poniedziałek. W poniedziałki czuję się słabo.

Nie żartuje. Mówi, jak jest.

Rozumiem: babci i kotowi się szczęści. Mają szczere relacje. Kot nie obiecuje, iż wszystko będzie w porządku. Po prostu jest obok. A ona nie kłamie, iż wszystko jest wspaniałe. Po prostu stawia mu mleko każdego ranka.

Wiecie nagle mówi miałam kiedyś zegar z kukułką. Mój mąż naprawił go w naszą pierwszą zimę. Potem zerwałam wskazówki, bo bolało patrzeć, jak płynie czas, kiedy nie ma się z kim go dzielić.

Teraz zegar wisi bez wskazówek. Ale codziennie o piątej kot siada przy drzwiach.

Patrzę na tego rudego, leniwego, grubego buddyjskiego przy dywanie i myślę: ludzie wymyślają całe systemy, by przypominać sobie o ważnych rzeczach. Ustawiamy przypomnienia, zapisujemy w kalendarzach, programujemy timery.

A zwierzęta po prostu siedzą. I czekają. I tego wystarcza.

Pytam, czy dzieci dzwonią.

Rzadko. Są dobrzy, po prostu mają swoje życie. A ja mam kaszę, kota i Ciebie, doktorze.

Nie jestem doktor, po prostu lubię słuchać.

No to jesteś lepszy niż doktor.

Przed wyjściem siadam obok kota. Nie rusza się. Tylko ogon drga jak antena. Dotykam płaszcza. Jest zimny, ale wciąż pachnie życiem, nie smutkiem, a oczekiwaniem.

A co, jeżeli przyjadą? pyta nagle babcia.

A co, jeżeli odpowiadam.

Tylko kot pierwszy zauważy. Ma radar. Wczoraj rano siedział przy drzwiach, a ja prawie rozlałam herbatę, myśląc, iż to niespodzianka. A to była sąsiadka.

Śmiejemy się, ale jak ludzie, którzy dawno nie śmiali się, naprawdę się uśmiechamy.

Kiedy wychodzę, zaczyna padać śnieg. Ten puszysty, który nie trzeszczy, a delikatnie chrupie pod butami. W tym chrupnięciu słychać coś niczym głos:

Wkrótce.

Wracam z pustymi rękami, bez pojemnika na mocz. Po prostu tak. Czasem pacjenci dzwonią nie z powodu choroby, a z samotności. A ja jako lekarz nie leczę, tylko sprawdzam, czy oczy wciąż patrzą.

Tego dnia babcia otwiera drzwi szybciej niż zwykle.

Wiedziałam. Dziś znowu siedział przy drzwiach od świtu mówi.

Kot przechodzi obok mnie jak mebel, siada przy szafie i choćby nie mruczy.

Wiesz, kiedyś spał u stóp męża, tuż w zgięciu kolana. A gdy mąż odszedł robi pauzę przez cały czas tam leży. Najpierw go odsuwałam, potem zrozumiałam: trzyma miejsce dla niego.

Siedzimy przy herbacie.

Znalazłam stary album. Są tam zdjęcia z dzieciństwa, z naszego domku na wsi. Chcesz zobaczyć?

Chcę. Nie dlatego, iż lubię fotoalbumy, ale bo kiedy człowiek wyciąga wspomnienia, wydaje się czystszy, przejrzystszy.

Na jednej fotografii mąż w leżaku, a u jego stóp kot. Ten sam, tylko bardziej rudy, z wąskim ogonem, pięć lat młodszy. Podpis: Lato, tata, Wasiek i maliny. Obok dziewczynka z kręconymi warkoczami.

To Lena, najmłodsza. Kot kochała najbardziej. Teraz ma własne dzieci, własne koty dodaje babcia myślę, iż rozpoznałby go, gdyby go zobaczyła.

Kilka dni później dzwoni do mnie nieznany głos, napięty.

Czy to pan Piotr? Weterynarz? Znalazłam pan numer na lodówce u mamy. Tu Lena, córka.

Tak, słucham.

Chciałam zapytać ten kot to ten właśnie, Wasiek? Czy on wciąż jest u niej?

Wciąż odpowiadam.

Zapanowała długa cisza.

Po prostu znalazłam zdjęcie i zrozumiałam, iż on jest jedynym, kto nie wyjechał. Nigdzie. choćby na wsi.

Tak. przez cały czas siada przy drzwiach.

O piątej?

O piątej.

W weekend babcia nie otwiera od razu drzwi. Czuję niepokój, aż słyszę klik zamka.

Przepraszam, ręce się trzęsły. Wczoraj płakałam.

Kot siedzi w rogu, na szyi ma nowy, czerwony obrożek z kokardką.

Lena go przyniosła. Przyjechała z synem.

Pauza.

A syn jest taki jak kot. Cichy. Tylko słucha. Potem mówi: Zapamiętam cię na zawsze.

Babcia znów płacze, ale tym razem bez bólu.

Wychodzę później niż zwykle.

Kiedy odwracam się, w oknie siedzi kot, patrzy za mną, jakby wiedział, iż niektórzy z nas mają wracać w kółko. Dopóki nie zapanuje całkowita cisza. Albo dopóki nie zrobi się naprawdę ciepło.

Idź do oryginalnego materiału