WETERYNARZ: Opowieści z serca polskiej kliniki dla zwierząt

polregion.pl 1 dzień temu

Kiedy proszą mnie, żebym zajrzał na kota, bo może z wiekiem dach mu odleciał, najpierw nie patrzę na zwierzę, ale na ludzi wokół. Bo gdy zwierzak wykazuje dziwne zachowanie, prawie zawsze chodzi o kogoś innego.

Tym razem dzwoni do mnie sąsiadka Zofia Kowalska. Mieszka na drugim piętrze starego bloku przy ulicy Powstańców w Warszawie, gdzie zimą ściany szczękają i dmucha zimny wiatr. Mówi tak:
Tam jest babcia z kotem. Kiedyś ją odwiedzali, a teraz tylko listonosz. Ona twierdzi, iż wszystko w porządku, ale proszę, zerknij Kot codziennie o piątej siada przy drzwiach i nie rusza się. Siedzi godzinami. A babcia zachowuje się, jakby nic się nie stało.

Jedziemy.

Drzwi otwiera starsza pani mała, zadbana, z elegancką fryzurą i wełnianą kamizelką z długimi guzikami. Za nią wisi szafa z zestawem porcelany, regał z flakonikami perfum w stylu vintage i radio Polskie Radio, które od lat gra tę samą jedną stację. W powietrzu unosi się zapach kaszy gryczanej, mięty i czegoś nieuchwytnego, ale bardzo rodzinnego.
Dzień dobry Pan chyba ten lekarz? Proszę wejść, ale nie zdejmuj butów, bo zimno.

Tak, jestem weterynarzem. Gdzie jest kot?

On się wstydzi. Schował się pod fotelem. Jest taki: goście nie lubi, a własnych niech śpi na nich. Wychodzi do ludzi tylko w nocy i o piątej.

Zapamiętuję piątą, nie pytam, czy to rano, czy wieczorem, po prostu zapamiętuję.

Kot rzeczywiście kryje się pod fotelem. To rude, pulchne zwierzę, co najmniej dziesięcioletnie. Nos suchy, wąsy jak anteny, w oczach niepewność. Jakby pytał: Kim jesteś i co robiłeś w moim legowisku?

Siadam na pufie wypełnionym watą typowym meblem z czasów, gdy szyło się je w domu. Babcia zaczyna mówić:
On ma wszystko zaplanowane. Rano jemy kaszę, potem oglądam telewizję, a on leży na parapecie. A o piątej zawsze siada przy drzwiach.
Dlaczego o piątej?

Bo dzieci dzwoniły o piątej. Dawno już nie dzwonią, ale on wciąż czeka.

Mówi Pani, iż z kotem wszystko w porządku A Pani jak?

Ja? Mam wszystko, co potrzebne. Telewizor działa, kasza jest. Co więcej?

Kot wychodzi spod fotela, nie w stronę mnie, ale w stronę drzwi. Sprawdza, czy klamka nie skrzypi, potem leży na dywaniku i przyciska pyszczek do ciepłej fałdy wełnianego płaszcza, którego nikt nie porządkuje.

On czeka mówi babcia. Może myśli, iż ktoś przyjdzie. A ja nie przeszkadzam. Niech ma nadzieję.

Tego dnia nie wygłaszam wykładu, iż koty nie czekają, a po prostu lubią rutynę. Nie mówię, iż potrzebują więcej aktywności, nowych zabawek i wzbogaconego otoczenia. Bo to nie był zwykły kot i nie była zwykła starość. To było coś innego. Zaczęło się wydawać, iż oboje mają swój własny spisek: Siedzimy tutaj, żeby nikt nie zauważył, jak upływa czas.

Na pożegnanie babcia mówi:
jeżeli przejdzie Pan obok, wpadnie. Upiekę ciasto albo po prostu tak. Kotowi się przyda.

Kiwanie głową. Potem łapię się na tym, iż może i ja potrzebuję czegoś takiego.

Mija dwa tygodnie. Jeżdżę po tej okolicy, wożąc kota na kroplówkę po operacji. Nagle zdaję sobie sprawę, iż myślę o Zofii częściej niż o połowie moich znajomych.

Widzicie, każdy lekarz ma pacjentów, do których chce wracać. Nie z powodu grozy, ale dlatego iż jest cicho. Tam cisza jak w bibliotece: nie straszy, a rozgrzewa.

Kiedy dzwonię do domofonu, babcia nie jest zdziwiona. Mówi tylko:
Ciasto nie gotowe, ale herbata proszę.

Wchodzę, a kot już siedzi przy drzwiach, w tym samym miejscu, na tej samej fałdzie płaszcza. Jakby to nie był przerwa, a jedynie oddech.

Teraz mam zarówno dzwonek, jak i kalendarz mówi Zofia. jeżeli rano nie mruczy, to znaczy, iż jest poniedziałek. W poniedziałki czuję się kiepsko.

Nie żartuje. Mówi, jak jest.

Rozumiem, iż babcia z kotem mają szczęście, bo ich relacja jest szczera. Kot nie obiecuje, iż wszystko będzie dobrze. Po prostu jest obok. A ona nie kłamie, iż wszystko jest wspaniale. Po prostu podaje mu mleko każdego ranka.

Wie pani nagle mówi miałam kiedyś zegar z kukułką. Mój mąż naprawił go zimą, kiedy się pobraliśmy. Potem zerwałam wskazówki, bo bolało patrzeć, jak czas płynie, gdy nie ma z kim go dzielić. Teraz zegar wisi bez wskazówek. Ale codziennie o piątej kot siada przy drzwiach.

Patrzę na tego rudej, leniwego, grubego buddystę przy dywaniku i myślę: my, ludzie, wymyślamy całe systemy, by przypominać sobie o ważnym. Ustawiamy przypomnienia, kalendarze, timery. A zwierzęta po prostu siedzą i czekają. I to wystarcza.

Pytam, czy dzieci jeszcze dzwonią.
Rzadko. Są dobrzy, po prostu mają życie. A ja mam kaszę, kota i pana, doktorze.
Nie jestem doktor, po prostu lubię słuchać.
W takim razie jesteś lepszy od lekarza.

Zanim wyjdę, siadam obok kota. Nie rusza się. Tylko ogon drży jak antena. Dotykam płaszcza jest zimny, ale wciąż pachnie życiem, nie smutkiem, a oczekiwaniem.

A gdyby nagle przyjechali? pyta Zofia.
A gdyby odpowiadam.
Tylko kot pierwszy to zauważy. Ma mój radar. Wczoraj rano siedział przy drzwiach, a ja prawie przewróciłam herbatę, myśląc, iż to gość. Okazało się, iż to sąsiadka.

Śmiejemy się, ale śmiejemy się jak ludzie, którzy dawno nie śmiali się naprawdę.

Wychodząc, zaczyna padać śnieg ten puszysty, który nie chrupie, a delikatnie skrzypi. W tym skrzypieniu słyszę głos: Wkrótce.

Wracam z pustymi rękami, nie niosąc choćby pojemnika na mocz. Czasem pacjenci przychodzą nie z chorobą, ale z samotnością. A jako lekarz nie leczę ich, tylko sprawdzam, czy oczy wciąż patrzą.

Tego dnia Zofia otwiera drzwi szybciej niż zwykle.
Wiedziałam. Dziś kot znowu siedział przy drzwiach od świtu mówi.
Kot przechodzi obok mnie, jakby przechodził obok mebli, siada przy szafie i nie mruczy.

Wiesz, kiedyś spał przy stopach męża, tak w zgięciu kolana. Kiedy mąż odszedł robiła przerwę on i tak wracał tam. Najpierw go odgoniłam, potem zrozumiałam, iż trzyma miejsce dla niego.

Pijemy herbatę.
Znalazłam stary album. Są tam zdjęcia z domku nad jeziorem, chcesz spojrzeć?

Chcę. Nie dlatego, iż lubię fotoalbumy, ale bo kiedy człowiek wyciąga wspomnienia, staje się czystszy, przejrzystszy.

Na jednej fotografii mąż w leżaku, przy jego stopach kot. Ten sam, tylko rudawejszy, z chudym ogonem, pięć lat młodszy.

Pod podpisem: Lato, tata, Burek i maliny. Obok dziewczynka z kręconymi warkoczami.
To Zuzanna, najmłodsza. Kochała tego kota najbardziej. Teraz ma własne dzieci, własne koty dodaje Zofia. Myślę, iż rozpoznałaby go, gdyby go zobaczyła.

Kilka dni później dzwoni do mnie nieznany głos.
Czy to pan Piotr, weterynarz? Znalazłam pana numer na lodówce u mamy. Tu Zuzanna, córka
Tak, słucham.
Chciałam zapytać ten kot to ten sam, Burek? Czy przez cały czas jest u niej?
Nadal, odpowiadam.
Cisza rozciąga się.
Po prostu znalazłam zdjęcie i zrozumiałam, iż on jest jedynym, który nie wyjechał. Ani razu. choćby na domowy weekend.
Tak. przez cały czas siada przy drzwiach.
O piątej?
O piątej.

W weekend Zofia nie otwiera od razu drzwi. Zaczynam się niepokoić, gdy słyszę kliknięcie zamka.
Przepraszam, ręce drżały. Wczoraj płakałam.
Kot leży w rogu, ma nowy czerwony obrożę z kokardką.
To Zuzanna przyniosła. Przyjechała z synem.
Pauza.
A syn jest taki jak kot. Cichy. Tylko słucha. Potem mówi: Zapamiętam cię na zawsze.
Zofia płacze, ale tym razem nie ze złamania.

Odchodzę później niż zwykle. Kiedy odwracam się, w oknie siedzi kot, patrzy wzdłuż. Jakby wiedział, iż niektórzy z nas mają wracać w kółko, dopóki nie zapanuje całkowita cisza lub całkowite ciepło.

Idź do oryginalnego materiału