WETERYNARZ
Kiedy proszą mnie, żebym zajrzał na kota, bo może z wiekiem coś mu się popsuje, najpierw nie patrzę na zwierzę, ale na towarzyszy. Bo gdy zwierzak zachowuje się dziwnie, to prawie zawsze jest to od kogoś innego.
Tym razem wezwała mnie sąsiadka, pani Aniela Nowak. Mieszka na drugim piętrze w bloku z wielkiej płyty, gdzie zimą ściany jakby się obrażają i zaczynają wycie. Powiedziała:
Tam jest babcia z kotem. Kiedyś ktoś ją odwiedzał, a teraz tylko listonosz. Wszystko w porządku, mówi, ale proszę się rozejrzeć Kot codziennie o piątej siada przy drzwiach i nie rusza się. Po prostu siedzi. Godzinami. A ona jakby nic.
Zebrałem się i pojechałem.
Drzwi otworzyła babcia. Mała, z zadbanym kokietem i wełnianą kamizelką z kieszeniami na guziki. Za jej plecami szafa z zestawem porcelany, regał z flakonikami perfum i stara kaseta Polskie Radio, na której od lat gra jedna i ta sama melodia. W kącie woń kaszy gryczanej, mięty i czegoś nieuchwytnego, ale bardzo znajomego.
Dzień dobry Pan chyba ten lekarz? Proszę wejść, ale nie zdejmować butów, bo zimno.
Jestem weterynarzem, tak. Gdzie kot?
A on się wstydzi. Schował się pod krzesłem. Babcia ma takiego zwyczaju: goście nie lubi, a własnych niech śpi na nim. Wychodzi do ludzi tylko w nocy, a o piątej.
Od razu zapamiętałem to piątej. Nie zapytałem, czy to rano, czy wieczorem, ale zapamiętałem.
Kotek naprawdę był pod krzesłem. Rudy, okrągły, przynajmniej dziesięcioletni. Nos suchy, wąsy jak anteny, w oczach czysta dezorientacja. Takie: Kim jesteś i co robisz w mojej norki?
Usiadłem na pufie wypełnionym watą, jeszcze z czasów, kiedy szyto je w domach. Babcia zaczęła mówić sama do siebie:
On ma wszystko według grafiku. Rano jemy kaszę, potem oglądam telewizję, a on na parapecie. A o piątej siada przy drzwiach. Zawsze.
Dlaczego o piątej?
Bo dzieci dzwoniły o piątej. Kiedyś. Teraz nie dzwonią, ale on wciąż czeka.
Mówi pani, iż z kotem wszystko w porządku A pani jak?
Ja? Mam wszystko, co potrzebne. Działa telewizor, kasza jest. Czego więcej?
Kotek wstał spod krzesła, nie podszedł do mnie, ale do drzwi. Sprawdził, czy klamka nie skrzypi, po czym położył się na dywaniku, podkładając mordkę nie na podłogę, a na ciepły fałd wełnianego płaszcza, którego nikt nie odkurza.
On czeka rzekła babcia. Może myśli, iż przyjdą. Ja nie przeszkadzam. Niech ma nadzieję.
Tego dnia nie wygłosiłem wykładu, iż koty nie czekają, a po prostu lubią rutynę. Nie powiedziałem, iż potrzebują więcej aktywności, nowych zabawek, wzbogaconego otoczenia. Bo to nie był zwykły kot i nie była zwykła starość. To było coś innego.
Jakby mieli wspólny, prywatny spisek: Siedzimy tu, żeby nikt nie zauważył, jak płynie czas.
Na pożegnanie babcia powiedziała:
jeżeli przejdziesz obok, wpadnij. Mogę upiec szarlotkę. Albo po prostu tak. Kotu się ucieszy.
Skinąłem głową.
A potem pomyślałem, iż może i ja potrzebuję takiej szarlotki.
Minęły dwa tygodnie. Jechałem po tej dzielnicy, wożąc kota na kroplówkę po operacji. I nagle uświadomiłem sobie, iż myślę o babci częściej niż o połowie znajomych.
Widzicie, każdy lekarz ma pacjentów, do których chce wracać. Nie dlatego, iż są trudni, ale dlatego, iż są spokojni. Tam cisza jak w bibliotece: nie przeraża, a rozgrzewa.
Kiedy zadzwoniłem pod domofon, babcia nie zdziwiła się.
Szarlotka niegotowa, ale herbata powiedziała.
Weszłem, a kot już siedział przy drzwiach, na tym samym miejscu, na tym samym fałdzie. Jakby to nie była przerwa, a jedynie oddech.
Teraz mam i dzwonek, i kalendarz dodała. jeżeli rano nie mruczy, to znaczy poniedziałek. W poniedziałek czuję się kiepsko.
Nie żartuje. Mówi, jak jest.
I rozumiem: babci i kotowi po prostu szczęśliwa współpraca. Kot nie obiecuje, iż wszystko będzie w porządku. Po prostu jest obok. A ona nie kłamie, iż wszystko jest wspaniale. Po prostu daje mu mleko każdego ranka.
Wiecie nagle powiedziała miałam kiedyś zegar z kukułką. Mój mąż naprawił go w naszą pierwszą zimę. Potem zerwałam wskazówki, bo bolało patrzeć, jak czas płynie, kiedy nie ma z kim go dzielić.
Teraz zegar wisi bez wskazówek. Ale codziennie o piątej kot siada przy drzwiach.
Patrzyłem na tego rudego, leniwego, pulchnego buddyjskiego mnicha przy dywaniku i myślałem: ludzie wymyślają całe systemy, żeby przypominać sobie o ważnych sprawach. Ustawiamy przypomnienia, zapisujemy w kalendarzach, programujemy timery. A zwierzęta po prostu siedzą. I czekają. I tego wystarczy.
Zapytalem, czy dzieci dzwonią.
Rzadko. Są dobrzy. Po prostu mają życie. A ja mam kaszę, kota i pana, doktorze.
Ja nie jestem lekarzem. Po prostu lubię słuchać.
No to jesteś lepszy niż lekarz.
Przed wyjściem usiadłem obok kota. Nie poruszył się. Tylko ogon poruszył się jak antena. Dotknąłem płaszcza. Był zimny, ale wciąż pachniał życiem. Nie smutkiem, a oczekiwaniem.
A gdyby przyjechali? zapytała nagle babcia.
A gdyby odparłem.
Tylko kot pierwszy to zauważy. Ma radar. Wczoraj rano, kiedy siedział przy drzwiach, prawie rozlałam herbatę, myśląc, iż to niespodzianka. A to była sąsiadka.
Oboje się roześmialiśmy, ale śmialiśmy się jak ludzie, którzy dawno nie śmiali się.
Kiedy wyszedłem, zaczął padać śnieg. Ten puszysty, który nie skrzypi, a chrupie delikatnie. W tym chrupie było coś jak głos:
Wkrótce.
Wróciłem z pustymi rękami, choćby bez pojemnika na badanie moczu. Po prostu tak. Czasem pacjenci dzwonią nie z powodu choroby, ale z powodu samotności. A ty jako lekarz nic nie leczy, tylko sprawdzasz, czy oczy są żywe.
Tego dnia babcia otworzyła drzwi szybciej niż zwykle.
Wiedziałam. Dziś znowu siedział przy drzwiach od świtu powiedziała.
Kot przeszedł obok mnie jakby był częścią mebli, usiadł przy szafie i choćby nie zamruczał.
Wiesz, kiedyś spał przy nodze mojego męża, tuż w zagięciu kolana. A kiedy mąż odszedł zrobiła pauzę on i tak leżał tam. Najpierw go odpychałam, potem zrozumiałam: trzyma miejsce dla niego.
Usiedliśmy przy herbacie.
Znalazłam stary album. Są w nim zdjęcia z letniej wsi, z dziećmi. Chcesz zobaczyć?
Chciałem. Nie dlatego, iż lubię fotoalbumy, ale dlatego, iż kiedy ktoś wyciąga wspomnienia, staje się czystszy. Przejrzystszy.
Na jednej fotografii mąż w leżaku, a u jego stóp kot. Ten sam, tylko rudopłowy, ze szczupłym ogonem, o pięć lat młodszy. Pod podpisem: Lato, tata, Wąsik i maliny. Obok dziewczynka z kręconymi warkoczami.
To Lena, najmłodsza. Najbardziej kochała tego kota. Teraz ma własne dzieci, własne koty dodała babcia myślę, iż rozpozna go, gdyby go zobaczyła.
Kilka dni później zadzwonił telefon. Głos był napięty, obcy.
Czy to pan… przepraszam, czy to pan Piotr, weterynarz? Znalazłam pan numer na lodówce u mamy. To Lena, córka.
Tak, słucham.
Chciałam zapytać ten kot to ten sam, Wąsik? Czy przez cały czas jest u niej?
przez cały czas jest odpowiedziałem.
Panuła długa cisza.
Po prostu znalazłam zdjęcie i zrozumiałam, iż on jest jedynym, który nie wyjechał. Nigdzie, choćby na wsi.
Tak. On wciąż siada przy drzwiach.
O piątej?
O piątej.
W weekend babcia nie otworzyła od razu drzwi. Zaczynałem się niepokoić, kiedy usłyszałem klik zamka.
Przepraszam, drżały mi ręce. Wczoraj płakałam.
Kot siedział w rogu, na szyi miał nowy czerwony obrożę z kokardką.
To Lena przyniosła. Przyleciała z synem.
Pauza.
A syn jest taki sam jak kot. Cichy. Tylko słucha. A potem mówi: Zapamiętam cię na zawsze.
Babcia znów zapłakała, ale tym razem łzy nie boliły.
Wyszedłem później niż zwykle.
A kiedy odwróciłem się, w oknie siedział kot. Patrzył za mną, jakby wiedział, iż ktoś z nas ma wracać w kółko, dopóki nie zapanuje całkowita cisza. Albo całkowite ciepło.

6 godzin temu






