No dobrze, a teraz trochę realiów: zwyczajnie musiałem jechać do Golęczewa, by załatwić pewną sprawę. Ale połączyłem przyjemne z pożytecznym i tak znalazłem się w rzeczonej wiosce.
Rzadka obfitość
Nie na interesującej historii miejsca będę się ogniskował, tę zresztą dopiero co opisał barwnie w swoim artykule Michał Dachtera. Dzięki jego tekstowi miałem świadomość dokąd jadę i mogłem obejrzeć historyczny układ i zabudowania go tworzące. interesujące doświadczenie. Jednakże dalsze wrażenia zafundowały mi szpaki, których było tu bez liku, co najmniej kilkaset. Odzywały się z każdego niemal kąta, powodując, iż dziarskim krokiem przebyłem tereny osadnicze i znalazłem się w przyrodzie.
Wciąż towarzyszyło mi wrażenie obfitości obywateli ptasiego świata. I owadziego. W zasadzie, dawno nie widziałem i nie słyszałem tylu ptaków. Zaskoczyło mnie to, pozytywnie w dodatku, a o to wcale niełatwo. Odzywały się skowronki i trznadle. Idąc polną alejką spłoszyłem jakiegoś małego sokoła. Miałem pewne obawy, czy iść tędy dalej, gdyż co pewien czas widziałem przelatujące z lewa na prawo szerszenie. A choćby słyszałem, kątem ucha.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Innej naturalnej drogi nie było w zasięgu wzroku, tak więc postanowiłem kontynuować peregrynację. Musiałem być uważny i raczej nie zatrzymywać się konfrontacyjnie. Po kilkudziesięciu metrach drogi szerszeni latało już jakby mniej. Nie brakowało jednak innych owadów.
Całkiem liczne były ważki różnoskrzydłe (to te większe – „helikopterki”). Na moich oczach przeleciał bodaj jakiś dorosły chruścik, przypominający motyla, a ściślej – średniej wielkości ćmę. Mam wrażenie, iż nie spotyka się ich tak znowu często, w każdym razie ten osobnik wyraźnie rzucił mi się w oczy, machając do mnie skrzydłami.
W oddali odezwał się dzięcioł zielony, co przypomniało mi, iż we wsi słyszałem dzięciołka. Pojawiły się kruki, a wokalnie dał o sobie znać strzyżyk. Była dwunasta trzydzieści, kiedy na tle rozpogodzonego nieba dostrzegłem przelatującego nietoperza. Prawie usiadła na mnie komarnica, ale ostatecznie – zrezygnowała.
Uczyniła to za nią mszyca, która z jakiegoś, sobie tylko znanego powodu, upodobała sobie moje czoło. Co i rusz jakieś stworzenie, wysoko lub basowo bzycząc, przelatywało mi koło uszu, wywołując raz po raz – przyznaję się – atawistyczne machnięcie ręką albo gwałtowną zmianę pozycji ciała – tak zwane uchylenie się.
Wlas w las
Przynajmniej fonetycznie rzecz ujmując. Ale, by żyć w zgodzie z ortografią, powinno być „Wlazł w las”. Tyle (pod)tytułem sprostowania. Nim jednak wszedłem w leśną gęstwę, zatrzymałem się na dłużej w strefie ekotonu, na granicy środowisk. W tym miejscu stałem nie tylko ja, ale i woda w całkiem szerokim rowie. A na brzegu rosły drzewa, w tym trzymająca się na włosku olcha. Rapem jedna trzecia pnia wystarczała, by też (jeszcze) stała. Sądzę jednak, iż niedługo bobry będą mogły dostać się do jej pysznych, świeżych, soczystych gałązek.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Tu również widziałem sporo owadów (wydaje się jakoby wczorajszy deszcz nie tyko nie zredukował ich liczby, ale wręcz jej przymnożył). Sam już nie wiedziałem, czy to fenomen miejsca, czy też wynikało to z faktu, iż stanowi ono tutaj rodzaj oazy (wyspy) zieleni. Nieopodal biegnie przecież rzeka Samica.
Ponoć bywają tu choćby wilki, choć trzymają należny dystans wobec człowieka. Odezwał się pierwiosnek. Miło było usłyszeć go w październiku. To już, iż tak powiem, ostatni dzwonek, by tego doświadczyć…
Nagle olśniło mnie: przecież to miesiąc ptasich wędrówek! Stąd z też kierunku wschodniego, od strony poligonu, co i rusz nalatują w kierunku zachodnim całe stada i stadka ptasiej drobnicy, która siada sobie tutaj, by najeść się i odpocząć.
Zachmurzyło się, świat przybrał stalowy wyraz. Tym ciekawiej wyglądały nie tak liczne już przejaśnienia. Naraz w niebie powstały dwie dziury, co gwałtownie sfotografowałem. W międzyczasie przeleciały w pobliżu szczygły. Za nimi, od Golęczewa, nadciągnęły szpaki. Gwizdnął, tutejszy zapewne, zimorodek.
Wszedłem w las. Na początku drogi w oczy rzucały się zwłaszcza imponujące konary dębów. Kiedy doszedłem do rzeki Samicy, coś nade mną „chrypnęło”. Od razu zerknąłem w niebo i, rzeczywiście, dostrzegłem na nim pięć żurawi.
Po dwóch stronach drogi
Szedłem dalej w kierunku Soboty, a gdy ja minąłem, przed drogą S11 zauważyłem na polu stado kilkuset grzywaczy, którym towarzyszyło niemało szpaków. Raz po raz zrywały się, by w locie wykonać kilka pięknych figur i z powrotem zasiadały, tyle iż już w nieco innym miejscu polnej przestrzeni.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Po drugiej stronie drogi szybkiego ruchu pracował rolnik – ciągnik miarowo przemieszczał się, spulchniając glebę. Z tego również korzystały ptaki. Nie widziałem tu w otwartej przestrzeni takiego bogactwa owadów jak wcześniej, ale swoistą rekompensatą dla ptaków było prawdopodobnie bogactwo tych form życia, które mogły znaleźć na świeżo przerzuconej ziemi.
Korzystały z tego setki szpaków, co najmniej kilkanaście pliszek siwych, doleciały też mewy. Chyba jednak wysoko nad polem musiały latać jakieś owady, gdyż i tutaj zobaczyłem nietoperza.
W wierzbach rosnących przy strudze zauważyłem stado kilkunastu synogarlic. Niepostrzeżenie zbliżyłem się do Pawłowic. Stado szpaków ponownie zerwało się, wykonało piękny lot, wyglądały przy tym jak chmara owadów. Naraz, grupa ta zaczęła się rozpraszać, rozrzedzać na niebie, a w końcu rozdzieliła się na dwie, niezależne jednostki. Pierwsza – wróciła na pole. Druga – poleciała gdzieś ku południowemu zachodowi.
Migracje więc trwają. Mi pozostało dotrzeć do pętli autobusowej w Pawłowicach, gdzie okazało się, iż do autobusu mam jeszcze blisko godzinę. Zamiast czekać, ruszyłem dalej pieszo i w ten sposób doszedłem do Kiekrza. Opłaciło się. Tam autobus w kierunku Poznania pojechał niemal od razu i w ten sposób zakończyła się moja wędrówka.

13 godzin temu




