Madryt
Byłam dosyć sceptycznie nastawiona do wyprawy bo i prognozy pogody niezachęcające i jak się okazało przy kupowaniu biletów wiele atrakcji zamkniętych na renowacje. Spędziłam dużo czasu w planowaniu wyprawy oglądając YouTube i byłam przekonana, iż wiem wszystko o dojazdach, przejazdach i dojściach. Już na lotnisku moja pewność siebie zaczynała się kurczyć. Madryckie lotnisko jest ogromne w większości z hiszpańskimi oznaczeniami, których mimo wielkiego zapału do nauki języka nie rozumiałam. Z YouTube dowiedziałam się iż nie może być łatwiej dojechać do miasta, są dwa pociągi zaczynające trasę więc nie można pomylić kierunku. Pani w informacji powiedziała iż C1 to nie pociąg a metro i muszę szukać wejścia do metro, a nie stacji. Wiem lepiej, widziałam filmik z wejściem na stację więc uparcie szukałam stacji, którą ostatecznie znaleźliśmy, a dodatkowo pociąg już czekał. Rozsiadłam się zadowolona, a tu S studiując mapę stwierdził, iż pociąg jedzie tylko cztery stacje nie dojeżdżając do miasta. Na końcowej stacji znowu wysyłano nas do metra, ale mając bilet pociągowy znowu uparłam się na kończenie podróży pociągiem. Na szczęście po długim przechodzeniu z peronu na peron czekaliśmy tylko kilka minut na docelowy pociąg. Monolog jaki musiałam wysłuchać przemilczę, nie przyznałam się także S, iż sprawdzając w pociągu plan podróży skasowałam przez głupotę cały dokument bez szansy odzyskania. Dokładne opisy dojścia lub dojazdu do hotelu szlag trafił, dobrze, iż Google działał.
Pierwsza atrakcja to stacja Atocha, rzeczywiście imponująca, niestety sławny ogród botaniczny ogrodzony/zablokowany, iż jednego listka nie dojrzysz.
Dojście do hotelu usytuowanego przy placu de Sol okazało się łatwe. Prawie od razu rozpoczęliśmy zwiedzanie zaczynając od placu Mayor, zatłoczonego i zastawionego sceną na koncert. Zeszliśmy do Mercado San Miguel – historycznego targu spożywczego – tłoczno, szumno i pieruńsko drogo.
Doszliśmy do pałacu królewskiego, ale bilety mieliśmy dopiero za dwa dni więc obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, wejście do ogrodu okazało się zabarykadowane – renowacja. Pooglądaliśmy widoki ze wzgórza i weszliśmy do katedry. Początki Katedry Santa María la Real de la Almudena sięga 1868 r., kiedy Kongregacja Niewolnic Matki Boskiej Almudena poprosiła arcybiskupa Toledo o pozwolenie na budowę kościoła.
Kongregacja zwróciła się do Dworu Królewskiego z prośbą o pomoc, a król i królowa zgodzili się przekazać część ziemi przed Pałacem Królewskim pod nowy kościół. Nagła śmierć królowej zachęciła króla Alfonsa XII do podjęcia szybkiej budowy, ponieważ nowy kościół, który już zaczął działać jako kościół parafialny, miał być również miejscem pochówku Marii de las Mercedes.
Kościół stał się katedrą, gdy Madryt został ogłoszony diecezją przez papieża Leona XIII w 1885 roku. Architekt Francisco de Cubas y Montes zmodyfikował wówczas swój pierwotny projekt. Zaprojektował dużą katedrę w stylu neogotyku z planem krzyża łacińskiego i kaplicami bocznymi połączonymi bezpośrednio wąskim obejściem. Obraz Almudeny został umieszczony na ołtarzu głównym.
Następne dni to odwiedzanie muzeów i spacery wzdłuż i wszerz. Madryt bardzo mi się spodobał, piękna architektura, przejrzyście, czysto z mnóstwem restauracji dużych i małych. Trochę brakowało mi typowych kawiarni, ale znaleźliśmy piekarnię ze smacznymi ciastkami więc mieliśmy dodatkowe wieczorne zajęcia.
Bardzo chciałam odwiedzić muzeum Sorolli, które było domem rodzinnym, pracownią i warsztatem Joaquina Sorolli, walenckiego malarza światła i kolorów Morza Śródziemnego, ale renowacja. W zamian odwiedziliśmy muzea Reina Sofía i Thyssen-Bornemisza. Mają one imponujące kolekcje, ale nic nie bije muzeum Prado, gdzie spędziliśmy prawie 6 godzin pożywiając się w drogiej kawiarni.
Często spacerowalismy ulicą Gran Vía jako skrót do hotelu. Jak sama nazwa wskazuje jest to jedna z najważniejszych alei Madrytu, dosłownie znaczy„Wielka Droga”. Jest to ulica handlowa z wartkim życiem nocnym, wiele tu największych kin miasta i pokazów muzycznych na żywo. Jedna z bocznych ulic, calle Fuencarral, stała się łącznikiem między starą dzielnicą handlową w centrum miasta Malasaña, a modną dzielnicą Chueca, czyniąc ją jedną z najbardziej kosmopolitycznych dzielnic miasta.
Jednego dnia w okolicy Prado zobaczyłam wejście do parku, błędnie myśląc, iż to Park Retiro. Była długa kolejka po bilety więc rozczarowana zrezygnowałam, poszliśmy na podbój miasta w drugą stronę. Następnego dnia wybraliśmy się zobaczyć rzeźbę Salvadora Dali
i większość drogi szliśmy wzdłuż ogrodzenia jakiegoś parku. W drodze powrotnej weszliśmy przez szeroko otwartą bramę i okazało się iż to właśnie jest Park Retiro, niestety pałacyk i szklarnia zamkniete, ale i tak przejście alejek zajęło nam dużo czasu, trzeba też było trochę odpocząć w cieniu.
Innym razem spacerując dotarlismy do ulicy Recoletos i trafiliśmy na alejkę z długim rzędem stoisk z książkami, bosko. W mieście nie brakuje ksiegarni, coraz trafialiśmy w bocznych uliczkach na małe, stare antykwariaty.
Stacja metra Ópera to miejsce, w którym znajduje się główny Teatr Opery Madrytu, Teatro Real czyli Teatr Królewski. Blisko teatru znajduje się Pałac Królewski. Pałac nie jest już używany jako rezydencja, ale jest okazjonalnie wykorzystywany do celów państwowych. Jest to jeden z największych pałaców w Europie, przewyższający choćby Pałac Wersalski. Niestety tur trwał 40 minut, i szybkim krokiem można było obejść tylko ze 20 komnat.
8 minut od pałacu znajduje się uroczy plac de España z pomnikiem Miguela de Cervantesa powszechnie uważanego za największego pisarza języka hiszpańskiego. W 1915 roku, na rok przed 300ną rocznicą śmierci pisarza, ogłoszono publiczny konkurs na projekt. Kamienny monolit został ukończony w 1929 roku, ale przez cały czas brakowało mu kilku elementów rzeźbiarskich. Niedokończony, został zainaugurowany w październiku 1929 roku. Pomnik obejmuje mający 34 metry wysokości kamienny monolit z kilkoma posągami w tym Cervantesa i oddzielną grupę rzeźb z brązu przedstawiającą Don Kichota i Sancho Pansę. Później do monumentu dodano kilka rzeźb przedstawiających postacie z dzieł Cervantesa, wyrzeźbionych przez syna Lorenza Coullauta.
Odwiedziliśmy ponad 10 kościołów, jeden ładniejszy od drugiego z katolickim przepychem, ale w większości zabraniano fotografowania.
Pogoda dopisała, niezbyt goraco, ale na spacery idealna, płaszcze przeciw deszczowe zbędne. Jedzenie dobre i pasty i paella, choćby tapas z małżami.