Uszkodzona szklarnia i kobieca przebiegłość: jak jedna intryga prawie zniszczyła dwie rodziny

polregion.pl 5 dni temu

Złamana szklarnia i kobiece podstępy: jak jedna intryga prawie zniszczyła dwie rodziny

Od samego rana na podwórko Małgorzaty wpadła sąsiadka – zapłakana, roztrzęsiona, z dłońmi, które aż drżały. To była Jadwiga.

– Wszystko przepadło! – łkała, ledwie mogąc złapać oddech. – Cała szklarnia, moje plony… ktoś w nocy wszystko połamał! Tyle nadziei miała w te ogórki i pomidory. Dzieciom, sobie, trochę chciałam sprzedać… A teraz wszystko na marne!

– Nie martw się tak, Jadziu – próbowała ją uspokoić Małgorzata. – To nie koniec świata. Sami naprawimy. Mirosław pomoże, on ma złote ręce!

– Jaki Mirosław – wybuchnęła Jadwga. – Mój mąż od trzech dni chla jak szewc, zero trzeźwości. Wszystko na mojej głowie. A teraz jeszcze ostatnia szansa na sezon przepadła…

Małgorzata zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Ta ostatnio kręciła się przy ich domu zdecydowanie za często. Raz po sól, raz po sadzonki, a czasem tak po prostu – na pogawędkę. I zawsze wystrojona jak na randkę, a nie do pracy w ogródku.

Prawda była taka, iż Jadwiga od dawna knuła podstęp. Po zdradach męża i ciągłych awanturach spojrzała w stronę czyjegoś męża – spokojnego, zaradnego, trzeźwego Mirosława. A czym Małgorzata lepsza? Ona jest przecież ładniejsza, sprytniejsza i lepszą gospodynią. Tylko iż Małgorzaty nie da się tak łatwo zastąpić – trzeba było użyć podstępu.

Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego lenia Wiesława, by w nocy zniszczył jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – na pieniądzach nie żałowała. Szkoda plonów? Oczywiście. Ale jeżeli to otworzy drogę do szczęścia, dlaczego nie?

I oto rano – scena z płaczem, wizyta u Małgorzaty, narzekania i niedomówienia. Wszystko po to, by Mirosław przyszedł i pomógł, by był blisko.

Ale Mirosław, choć dobry, nie był głupi. Doskonale wyczuł, iż Jadwiga coś knuje. Odrzucić prośbę – urazić, pomóc – dać jej nadzieję. Więc wymyślił inne wyjście.

Poszedł do męża Jadwigi, do Zbigniewa, i porozmawiał z nim szczerze:

– Słuchaj, stary, lepiej uważaj na swoją – powiedział. – Miejscowy brygadzista Tadeusz wyraźnie na nią poluje. Pieniądze jej daje, wyjazdy proponuje. A ona, widzisz, odmawia – bo na ciebie czeka. Jesteś jej ważny, nie chce rozbijać rodziny…

Zbigniewowi jakby łuski spadły z oczu. Tak, pił, wrzeszczał, zaniedbywał dom. A przecież żona – piękna, wierna, wytrzymuje, kocha… A on? Sam wszystko rujnuje. Bo rzeczywiście, ktoś ją zabierze, a wtedy będzie za późno…

Następnego ranka Zbigniew sam zabrał się za naprawę szklarnii. Później wyciągnął oszczędności z tajnego konta i oddał je Jadwidze. Ta aż usta otworzyła – nie spodziewała się tego.

– Jedźmy nad morze – powiedział. – Odpoczniemy, jak dawniej. Tyle lat razem, a staliśmy się obcy.

Jadwiga ożyła. Pobiegła na zakupy, narobiła zapasów ubrań, chwaliła się wszystkim koleżankom. Wpadła też do Małgorzaty – pochwalić się nowym życiem.

A Małgorzata tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Nikt jej Mirosława nie zabierze. Ani za podarunki, ani za łzy, ani za podstępy.

Po prostu zamknęła za Jadwigą drzwi i poszła do męża – przytulić go, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę sobie pochlubić. Za męża, za rodzinę. I za to, iż w przeciwieństwie do innych, nigdy nie budowała szczęścia na cudzym nieszczęściu.

Idź do oryginalnego materiału