Uciekając od męża z zapomnianej wioski, wpadła w niedźwiedzią pułapkę i pomyślała, iż to już koniec, tracąc przytomność
Ocknęła się w nieznanym pomieszczeniu, cicho jęknąwszy. Głowa kręciła się, jakby dostała w tył czaszki, a pamięć była pustą otchłanią  nie mogła przypomnieć sobie, co się stało i jak się tu znalazła. Ciało bolało, jakby leżała długo bez ruchu, i nie chciało słuchać. Próbując wstać, z przerażeniem zdała sobie sprawę, iż jest skrępowana  ręce i nogi ściśle związane. Ogarnęła ją panika, zaczęła się wić na łóżku, wywołując jego piskliwy skrzyp.
 No, w końcu się obudziłaś  rozległ się zimny głos.  Nic się nie martw. Posiedzisz tu jeszcze trochę. Zrozumiesz, jak bardzo się myliłaś, a potem cię wypuszczę. Wrócimy do domu.
W tej chwili przypomniała sobie wszystko. Umówiła się z mężem, Bogdanem, na rozwód. Zgodził się, ale potem  cios. Nie zamierzał jej puścić. Jesteś moja  mówił  a jeżeli tego nie rozumiesz, nauczę cię. Ale Zofia już nie mogła znieść jego ciągłych zdrad. Po pierwszej przebaczyła, dała szansę. Po drugiej  nie. Miłość dawno wygasła, pozostały tylko strach i odraza do tych toksycznych relacji, w których jeden cierpiał na obsesję, a drugi  na samotność.
 Puść mnie  szepnęła, drżąc.  To nic nie zmieni. Nie zmusisz mnie, żebym cię kochała siłą. Bogdan, proszę
 Pogódź się z tym. Teraz jesteś w fazie zaprzeczenia, ale zrozumiesz, iż jesteśmy dla siebie stworzeni. Dasz mi drugą szansę. A uciec nie masz dokąd. Pamiętasz, jak opowiadałem o tej opuszczonej wsi, gdzie mieszkali moi dziadkowie? Tu nikt nie przyjeżdża. Nikt ci nie pomoże. I nie złość mnie  wiesz, do czego to może doprowadzić.
Zofia zadrżała. W oczach Bogdana widziała obłęd  i to przerażało ją najbardziej.
Półtora tygodnia  a może dłużej?  spędziła w tym domu. Bogdan uwalniał ją tylko na kilka godzin dziennie, śledząc każdy jej ruch jak drapieżnik ofiarę. Zofia wiedziała: przed nią nie stał człowiek, ale chory, który potrzebował pilnej pomocy psychiatrycznej. Udawała jednak. Grała posłuszną, udawała nadzieję na pojednanie, byle tylko wrócić do cywilizacji. W pracy nikt po nią nie zatęskni  szefowa marzyła, by się jej pozbyć, odkąd Zofia przyłapała ją z mężem. Rodzice nie żyli, przyjaciółki przywykły do jej długich nieobecności  zazdrosny mąż  wzdychały, nie wnikając w szczegóły.
Pewnego dnia, gdy Bogdan się rozproszył, uderzyła go ciężką figurą. Upadł nieprzytomny, ale oddychał. Nie miała czasu sprawdzać, czy się ocknie. Wiedziała: jeżeli się obudzi, nie będzie szans. Mówił, iż zostaną tu na długo, a ona nie mogła już żyć z człowiekiem, którego wściekłość była jak bomba  gotowa eksplodować w każdej chwili.
Narzuciła na siebie, co znalazła w domu, i wybiegła na mróz. Zimno wbiło się w płuca, ale biegła. Samochody, drogi  wszystko było gdzieś daleko. Bała się, iż Bogdan wytropi ją po śladach, ale ucieczka była konieczna. Las, wilcze wycie w oddali  wszystko to przerażało, ale lepiej stać się zdobyczą zwierza niż więźniem maniaka.
Siły ją opuszczały. Nie wiedziała, ile czasu minęło, dokąd biegnie. Myśl, iż może zamarznąć lub zgubić się, dręczyła ją. I nagle  ostry ból, krzyk. Noga wpadła w niedźwiedzią pułapkę. Krew zalała śnieg. Zofia upadła, próbując się uwolnić, ale szczęki pułapki nie ustępowały. Ból był nie do zniesienia. Świadomość zaczęła gasnąć.
I nagle  głos:
 Tylko nie poddawaj się, Śnieżko
Ocknęła się znowu w nieznanym miejscu. Powietrze pachniało ziołową herbatą  ktoś uparcie wlewał jej ją w usta, gdy traciła przytomność.
 Gdzie ja jestem?  wyszeptała, siadając.
 Obudziłaś się?  rozległ się głos z progu.
Przed nią stał mężczyzna  spokojny, o łagodnych oczach, w wełnianym swetrze i ciepłych spodniach.
 Pan mnie uratował?
 Uratowałaś się sama. Walczyłaś. Ja tylko pomogłem.
Przedstawił się  Marek. Opowiedział, iż znalazł ją w pułapce, przyniósł do siebie, leczył, podawał antybiotyki. Przez prawie tydzień była w gorączce. Pułapka nie uszkodziła kości, ale rany były poważne. Przeżyłaś. To najważniejsze  powiedział.
Mieszkał w leśniczówce swojego dziadka. Przyjechał tu, by odpocząć od miasta i kontynuować jego dzieło  usuwać kłusownicze pułapki.
 Więc dobrze zrobiłem, wyrzucając tego mężczyznę, który tu przyszedł  dodał.  Dzień po tym, jak cię znalazłem. Był jak zwierzę  kogoś szukał. Nie bój się. jeżeli wróci  nie wpuszczę go.
Zofia zadrżała. Bogdan był blisko. Ale teraz czuła się bezpieczna.
Dni mijały. Opowiedziała Markowi wszystko  o małżeństwie, zdradach, próbie ucieczki. Słuchał w milczeniu. Spodziewała się, iż po tym wszystkim będzie bać się wszystkich mężczyzn, ale z nim było inaczej. Było jej spokojnie. Przytulnie. Nie naciskał, nie wymagał, nie oskarżał. Po prostu był.
Po dziesięciu dniach mogła już chodzić  choć lekko utykając. Marek poszedł do lasu, a ona postanowiła przygotować obiad  choć w ten sposób odwdzięczyć się za jego dobroć.
Gdy wrócił, zobaczył ją przy kuchni.
 Mówiłem, żebyś odpoczywała  zmarszczył brwi, otrzepując śnieg z ubrania.
 Przepraszam Chciałam choć trochę pomóc. Czuję się bezradna. Jak ciężar.
Zmiękł.
 Dobrze. Pomóż, jeżeli chcesz. Co robimy?
W rozmowie pierwszy raz otworzył się: dwa lata temu stracił narzeczoną w wypadku. Co roku przyjeżdżał tu  w to ciche miejsce, by być sam na sam z bólem.
 Przykro mi  cicho powiedziała Zofia.  Ale życie toczy się dalej. Jestem pewna, iż chciałaby, żebyś był szczęśliwy. Tak, po tym, co zrobił m

                                                    3 tygodni temu
                    



