Tylko ona przeżyła katastrofę samolotu i upadek z wysokości 3 km. Tak przetrwała 10 dni w dżungli

1 dzień temu
Zdjęcie: Fot. X.com/BlackBoxDown


17-letnia Juliane Koepcke przeżyła katastrofę lotniczą, przetrwawszy upadek z wysokości ponad 3 kilometrów w gęstą dżunglę amazońską. Jej walka o ocalenie w tych ekstremalnych warunkach trwała dziesięć dni. Ta historia to dowód na niezwykłą siłę i determinację młodej dziewczyny, która stawiła czoła śmiertelnemu zagrożeniu.
Katastrofa lotnicza, do której doszło w Wigilię 1971 roku, wstrząsnęła światem. Samolot peruwiańskich linii LANSA rozpadł się w powietrzu, gdy uderzył w niego piorun. Doprowadziło to do śmierci niemal wszystkich pasażerów. Ocalała tylko jedna osoba - 17-letnia Juliane Koepcke. Jej historia to opowieść o niewyobrażalnym strachu, niezwykłej determinacji i umiejętnościach, które pozwoliły przetrwać dziesięć dni w nieprzyjaznej amazońskiej dżungli. To także przypomnienie o ludzkiej kruchości wobec potęgi natury.


REKLAMA


Zobacz wideo Dzień, który wstrząsnął Polską


Kto przeżył lot 508? Katastrofa, z której ocalała tylko jedna osoba
Była Wigilia 1971 roku, kiedy samolot Lockheed L-188 Electra peruwiańskich linii Lineas Aereas Nacionales Sociedad Anonima wystartował ze stolicy kraju Limy w kierunku Pucallpy. Na pokładzie znajdowało się 86 pasażerów i sześciu członków załogi, w tym Juliane Koepcke i jej matka Maria, znana ornitolożka. Lot od początku zapowiadał się źle, był opóźniony o siedem godzin, a w dodatku odbywał się podczas burzy.


Była Wigilia Bożego Narodzenia 1971 roku. Wszyscy nie mogli doczekać się powrotu do domu. Byliśmy źli, bo samolot spóźniał się siedem godzin


- opowiada Juliane Koepcke, w rozmowie z dziennikarzami BBC.
Zobacz też: Tragedia w uwielbianym przez Polaków kurorcie. Rekin zaatakował turystów. Jeden z nich nie żyje
Już po 30 minutach od startu maszyna wpadła w turbulencje, a walizki zaczęły wypadać z półek. Kiedy piorun uderzył w samolot, kadłub rozpadł się w powietrzu. Juliane, przypięta pasami do swojego fotela, spadła prosto w amazońską dżunglę.


Nagle weszliśmy w bardzo ciężką, ciemną chmurę. Moja mama była niespokojna, ale ze mną wszystko było w porządku, lubiłam latać. Dziesięć minut później było już jasne, iż coś jest nie tak


- wspomina kobieta.


Kiedy zobaczyliśmy błyskawice wokół samolotu, przestraszyłam się. Moja mama i ja trzymałyśmy się za ręce, ale nie byłyśmy w stanie mówić. Inni pasażerowie zaczęli płakać i krzyczeć


- dodaje.


Juliane Koepcke wspominając dramatyczne chwile - które na zawsze odcisnęły piętno na jej życiu - relacjonuje, iż po mniej więcej dziesięciu minutach lotu zobaczyła jasne światło na zewnętrznym silniku po lewej stronie. Jej matka wypowiedziała wtedy ostatnie słowa: "To już koniec, to już koniec". Chwilę później samolot gwałtownie zanurkował. W kabinie zapanował chaos, w ciemnościach słychać było przeraźliwe krzyki pasażerów i ogłuszający ryk silników. Kobieta pamięta, jak nagle hałas ucichł, a ona znalazła się na zewnątrz, wciąż przypięta do fotela. Spadała swobodnie w przestworza, otoczona jedynie szeptem wiatru - jedynym dźwiękiem w tej przerażającej ciszy.


Co zrobiła Juliane Koepcke, żeby przetrwać w dżungli? Dziesięć dni w piekle
Ocknąwszy się wśród szczątków samolotu i ciał ofiar, dziewczyna zdała sobie sprawę, iż musi polegać na własnej wiedzy. Na szczęście rodzice, którzy byli przyrodnikami, nauczyli ją, jak przetrwać w takich warunkach.


Złamałam obojczyk i miałam kilka głębokich ran na nogach, ale moje obrażenia nie były poważne. Później zdałam sobie sprawę, iż zerwałam więzadło w kolanie, ale mogłam chodzić. Słyszałam samoloty nad głową, które szukały wraku, ale był to bardzo gęsty las i nie mogłam ich zobaczyć


- wspomina po latach kobieta, w rozmowie z BBC.
Juliane wśród szczątków samolotu znalazła paczkę cukierków, które stały się jej jedynym pożywieniem, po czym wyruszyła na poszukiwanie rzeki, wierząc, iż doprowadzi ją do ludzi. Przez dziesięć dni podążała jej biegiem, ignorując infekcje i zagrożenie ze strony dzikich zwierząt. Gdy dotarła do pierwszej osady, została uratowana. Lekarze usunęli z jej ran larwy ponad 50 owadów.


Czwartego dnia usłyszałam odgłos lądującego sępa królewskiego. Bałam się, bo wiedziałam, iż lądują tylko wtedy, gdy jest dużo padliny. Wiedziałam, iż to ciała z katastrofy


- opowiada.


Nazajutrz po uratowaniu zobaczyłam ojca. Ledwo mógł mówić i w pierwszej chwili po prostu się przytuliliśmy. Przez kilka następnych dni gorączkowo szukał wieści o mojej matce. 12 stycznia znaleźli jej ciało


Później dowiedziałam się, iż ona również przeżyła wypadek, ale została ciężko ranna i nie mogła się poruszać. Zmarła kilka dni później. Strach pomyśleć, jak wyglądały jej ostatnie dni


- kończy swoją opowieść kobieta.
Juliane Koepcke przeżyła dzięki wiedzy, determinacji i ogromnemu szczęściu. Dziś mieszka w Monachium (Niemcy), gdzie pracuje w bibliotece Państwowego Muzeum Zoologicznego.


Dziękujemy, iż przeczytałaś/eś nasz artykuł.Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Idź do oryginalnego materiału