Trzy wilki przyszły się pożegnać: Historia o leśniczym, który nakarmił wilczycę i otrzymał niezwykłe podziękowanie

polregion.pl 2 tygodni temu

Zimą do wioski, ukrytej wśród gęstych sosen na skraju Podkarpacia, przyszła wilczyca. Był to mroźny wieczór, gdy śnieg skrzypiał pod butami, a ciszę przerywały tylko trzeszczące gałęzie. Leśniczy Stanisław, mężczyzna około sześćdziesięciu lat, wyszedł z leśniczówki na dźwięk przypominający skowyt. Tuż pod progiem, przy płocie, siedziała wychudzona, wręcz koścista wilczyca. Nie warczała, nie pokazywała kłów — tylko patrzyła oczami pełnymi cichej rozpaczy.

Stanisław stał przez chwilę, jakby ważył, czy ingerować w naturę. W końcu jednak wszedł do domu i wrócił z kawałkami zamrożonego mięsa — pozostałościami po zwierzynie, odłożonymi na gorsze czasy. Ostrożnie położył je przy ogrodzeniu. Wilczyca, nie zbliżając się, lekko pochyliła głowę, jakby skinęła, i zabrawszy mięso, zniknęła w ciemności.

Od tamtej pory przychodziła regularnie. Zawsze sama, zawsze w milczeniu. Po prostu siadała w tym samym miejscu i czekała. Stanisław przez cały czas ją dokarmiał, choć sąsiedzi zaczęli go krytykować.

„Oszalałeś, Stanisławie? Drapieżnik cię odwiedza co noc! A jeżeli zaatakuje?” — oburzała się sąsiadka Jadwiga.

On tylko kiwał głową w milczeniu. Wiedział jedno: głodne zwierze staje się niebezpieczne. A najedzone — wróci do lasu i nie tknie człowieka.

Minęło kilka tygodni. Nadeszła prawdziwa zima: zamiecie, śnieg po pas, głód w puszczy. Ale wilczyca wciąż przychodziła. Czasem nie każdego dnia, czasem trochę później. A potem zniknęła. Stanisław czekał. Jeden dzień. Drugi. Tydzień. Miesiąc minął — i nic. Wiejacy cieszyli się: „No wreszcie sobie poszła!”. A Stanisławowi było nieswojo. Przywiązał się do niej — jakkolwiek dziwnie to brzmiało.

Dokładnie po dwóch miesiącach, jednego z ostatnich mroźnych wieczorów, znów usłyszał ten dźwięk — głuche warczenie, prawie znajome. Serce podskoczyło. Wybiegł przed dom — i zastygł.

Przed nim stała wilczyca. Ale nie sama — obok, nieco dalej, dwa młode wilki. Były czujne, ale nie agresywne. Wszystkie trzy patrzyły prosto na Stanisława. Nie ruszały się. Nie warczały. Tylko patrzyły — spokojnie, niemal po ludzku.

Nie wiedział, co powiedzieć. Stał w swojej starej watowanej kurtce i czuł, jak mróz ścina policzki. Nagle zrozumiał: cały ten czas dokarmiał nie tylko wilczycę. Ratował jej rodzinę. Mięso, które zostawiał, nie przepadało — ona znosiła je do legowiska, dzieliła się z młodymi. A teraz przyprowadziła je — nie po to, by polować, nie ze strachu, ale… by się pożegnać. Albo podziękować. Któż zgadnie, jak działa świat zwierząt?

Postali tak przez chwilę, w końcu wilczyca lekko pochyliła głowę, jak podczas pierwszego spotkania, i cała trójka rozpłynęła się wśród ośnieżonych sosen.

Od tamtej pory nikt we wsi nie widział ani wilczycy, ani jej młodych towarzyszy. A Stanisław już nigdy głośno o tym nie opowiadał. Tylko czasem wieczorami, stojąc przy oknie i wpatrując się w las, cicho mówił do siebie:

„Do widzenia. I tobie też dziękuję, siostro leśna.”

A w tych słowach było wszystko: ból, wdzięczność i świadomość, iż choćby w dzikiej naturze jest miejsce na dobro i wzajemność.

Idź do oryginalnego materiału