Zawsze byłem osobą przyzwyczajoną do życia w samotności. Po rozpadzie mojego małżeństwa i wyjeździe przyjaciół do różnych miast, moje wieczory zamieniły się w niekończące się godziny ciszy, której choćby nie próbowałem zakłócać. Wracałem z pracy, gotowałem kolację, oglądałem telewizję, a potem kładłem się spać. I tak dzień w dzień.
Tego deszczowego październikowego wieczoru zostałem dłużej w pracy. Wracając do domu, przyspieszyłem krok, by jak najszybciej znaleźć się w cieple. Przechodząc obok ciemnego zaułka przy moim bloku, usłyszałem cichy, ledwo słyszalny pisk. Zatrzymałem się i wsłuchałem. Dźwięk dochodził spod przewróconego kartonu, leżącego wśród śmieci.
Zajrzałem tam i zobaczyłem małą kępkę futra – wychudzonego, przemokniętego do nitki kociaka. Jego niebieskie oczy patrzyły na mnie z jakimś desperackim błaganiem. Serce mi się ścisnęło. Bez wahania zdjąłem kurtkę, zawinąłem go w nią i zaniosłem do domu.
Nazwałem go Maks. Pierwsze dni był ostrożny, wyraźnie mi nie ufał. Ale stopniowo zaczął się przyzwyczajać: wyciągał łapki w moją stronę, mruczał, kładł się obok mnie na kanapie. Jego miękkie futerko, ciepłe ciałko i ciche mruczenie wypełniły mój dom dawno zapomnianym ciepłem. Maks stał się moim małym towarzyszem, milczącym rozmówcą, który zdawał się rozumieć każde moje słowo.
Czasem miałem wrażenie, iż pojawił się w moim życiu nieprzypadkowo. Jego obecność sprawiała, iż czułem się potrzebny. Zacząłem częściej się uśmiechać. Wychodziłem na spacery, by mógł siedzieć przy oknie i obserwować ptaki. Kupiłem kwiaty, by w mieszkaniu było przytulniej. Ale nie wiedziałem jeszcze, iż Maks przygotowywał dla mnie coś znacznie większego.
Pewnego wieczoru postanowiłem zabrać go na spacer. Kupiłem mu smycz i wybrałem się z nim do parku. Ku mojemu zdziwieniu, nie protestował – wręcz przeciwnie, wyglądał na zaciekawionego i odważnego. Usiadłem na ławce, ciesząc się ciepłym wiosennym powietrzem.
Nagle Maks się napiął i pociągnął smycz. Patrzył uważnie w dal. Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem kobietę. Siedziała na sąsiedniej ławce, z melancholijnym wyrazem twarzy, patrząc w niebo. W rękach trzymała otwarty notatnik.
Mój kot niespodziewanie ruszył w jej stronę, ledwo zdążyłem go przytrzymać. Kobieta spojrzała w naszą stronę i uśmiechnęła się:
— O, jaki piękny kot! Mogę go pogłaskać?
Kiwnąłem głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Maks od razu potarł się o jej rękę, jakby znał ją całe życie.
Zaczęliśmy rozmawiać. Miała na imię Kasia i, jak się okazało, mieszkała w sąsiednim bloku. Jej oczy były pełne smutku, ale jednocześnie płonął w nich ogień ciekawości i życia. Rozmawialiśmy o kotach, o parku, o pogodzie. To była najżywsza rozmowa, jaką miałem od lat.
Od tego dnia ja i Kasia zaczęliśmy spotykać się częściej. Ona również lubiła chodzić na spacery do parku i często się tam spotykaliśmy – przypadkiem lub… nie do końca przypadkiem. Maks za każdym razem ciągnął mnie w jej stronę, jakby wiedział, iż powinna być częścią mojego życia.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy na tej samej ławce, Kasia nagle wyznała:
— Wiesz, straciłam mojego syna rok temu. Miał zaledwie siedem lat. Po tym myślałam, iż już nigdy nie będę mogła poczuć radości. Ale twój kot… jest taki ciepły. Przypomniał mi, iż na świecie wciąż jest miłość.
Te słowa przeniknęły mnie do głębi. Patrzyłem na nią i rozumiałem, iż może my z Maksem pojawiliśmy się w jej życiu nieprzypadkowo, tak jak i ona w naszym.
Minęło kilka miesięcy. Ja i Kasia staliśmy się sobie bliżsi. Maks jakby stał się łącznikiem między naszymi światami. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie na kolację. Przyniosłem wino, a Maks, jak zwykle, mruczał na jej kolanach.
Kasia pokazała mi stare zdjęcie swojego syna. Na fotografii był chłopiec siedzący na trawie z szarym kociakiem na rękach. Zamarłem. To był Maks. Ten sam kolor futra, te same niebieskie oczy.
— To… niemożliwe – wyszeptałem.
Kasia jedynie smutno się uśmiechnęła:
— Myślałam, iż zaginął na zawsze.
Wtedy zrozumiałem, iż Maks pojawił się nieprzypadkowo. Powrócił, aby ją uleczyć. I być może, aby uratować mnie.
Maks leżał na naszych kolanach, cicho mrucząc. A ja patrzyłem na Kasię i czułem, iż to jest prawdziwy cud – miłość, która nas troje odnalazła i połączyła.