— Burek, chodź tu szybko! — Wojciech wyskoczył z samochodu i pobiegł do psa leżącego na poboczu.
Ale Burek nie wstał, nie merdał ogonem… Wojciech poczuł, jak serce ściska mu się z bólu — pies nie żył. „Co teraz powiem mamie?” — myślał, pochylając się nad nieruchomym ciałem przyjaciela, a łzy spływały mu po policzkach i kapały na siwą mordę Burka.
*
Stary pies Wandy Andrzejewnej od razu nie polubił jej synowej, Kingi. Już przy pierwszym spotkaniu warczał, gdy tylko się zbliżała, i nerwowo uderzał ogonem o drewniane schody ganku. Kinga go się bała i cicho nienawidziła.
— Obrzydliwy dziad… Gdybym miała wybór, dawno by poszedł na uśpienie! — syczała pod nosem.
— Kinga, co ty w ogóle mówisz! Może mu nie pasuje twój zapach perfum? Albo denerwuje go stuk twoich obcasów! Jest stary, a starsze psy mają swoje dziwactwa… — tłumaczył żonie Wojciech.
A Wanda tylko patrzyła z dezaprobatą: „Oj, ta nasza modniara… Gdyby wiedziała, kim naprawdę był Burek! Zrobił dla tej rodziny więcej niż ona kiedykolwiek zrobi.”
*
Wanda nigdy nie wtrącała się w życie syna. choćby gdy przedstawił jej narzeczoną — Kingę — nie powiedziała złego słowa. Chociaż od początku czuła, iż tej dziewczynie czegoś brakuje. Taka sztuczna, jakby grała rolę. Uśmiecha się, ale w tym uśmiechu nie ma ciepła. A kiedy Wojciech zapytał:
— Mamo, podoba ci się Kinga? Piękna, co?
Wanda tylko westchnęła:
— To ty się z nią żenisz, synku… Ważne, żebyś był szczęśliwy. A ja mogę was tylko pobłogosławić. — Potem mocno go przytuliła i pocałowała w czoło.
Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Kingi, które dostała w spadku. Od tamtej pory Wojciech rzadko odwiedzał matkę na wsi, choć bardzo za nią tęsknił. Kinga nie lubiła tam jeździć — wolała wygodne wakacje, a on nie chciał z nią się kłócić. Ale tego lata żona nagle postanowiła spróbować „ekoturystyki”.
— Wszyscy mówią, iż to zdrowo! Relaks na łonie natury, zero stresu. A w mieście same nerwy i brak ruchu. No i modne to teraz! Tylko iż drogie… Ale przypomniałam sobie o domu twojej mamy — tłumaczyła, pakując walizki.
Wojciech ucieszył się — dawno nie widział rodzinnych stron. jeżeli dla tego musiał zostać „ekoturystą”, to nie miał nic przeciwko. Pracował zdalnie, więc gwałtownie się spakowali i po dwóch dniach byli na miejscu.
Wanda witała ich z radością:
— No nareszcie! Odpoczniecie jak ludzie — u nas tak samo pięknie jak w tych waszych Turcjach i Egipcie!
— Eee, porównanie nie najlepsze… — mruknęła Kinga. — Wanda, a macie tu jakieś zwierzęta? W końcu ekoturystyka to pełne zanurzenie w wiejskim życiu!
Starsza kobieta nie do końca pojęła, o co chodzi, ale odparła:
— Jest Burek i kilka kur. Była jeszcze koza, ale zeszłego roku zdechła, biedactwo.
Kinga skrzywiła się na widok starego psa wygrzewającego się na ganku.
— Miałam na myśli pożyteczne zwierzęta! Nie takiego psisia-emeryta. Szczerze mówiąc, dziwię się, iż jeszcze żyje.
— Ale za to mam duży ogród! Tam roboty od góry! Możesz się „zanurzać” w wiejską rzeczywistość ile chcesz! — odparowała gwałtownie Wanda.
— Dobrze, mamo, od jutra zabieramy się za to „zanurzanie” — powiedział Wojciech. — I ja, i Kinga… Narąbię drewna, ogrodzenie naprawię, co trzeba. A teraz idziemy spać.
Wziął walizki i wszedł do domu. Kinga dreptała za nim, grzęznąc obcasami w ziemi i po cichu klęcząc. Gdy weszła na ganek, Burek podniósł łeb i głucho zaszczekał. Kinga pisnęła i schowała się za mężem.
— No co, Burku, obraziłeś się, iż Kinga cię nie doceniła? — Wojciech poklepał psa po głowie. — Nie gniewaj się, ona tak tylko mówi…
Burek zamerdał ogonem, ciesząc się z powrotu swojego pana.
*
Następnego dnia Wanda zabrała synową na spotkanie z gospodarstwem.
— Tu kurnik, tam jabłonki, porzeczki… A to mój ogród. Już dawno trzeba go odchwaścić.
Z ogrodem Kinga sobie nie radziła — wszystkie rośliny wyglądały dla niej tak samo. Nie potrafiła odróżnić chwastów od warzyw.
— Patrz: to marchewka, a to mlecz. Wyrwij tego paskudnika! — uczyła ją Wanda. — Nie widziałaś kiedyś mlecza?!
— Widziałam! Ale reszta to dla mnie zielona magia! Nie jestem przecież botanikiem! — odgryzała się Kinga.
Pociła się, jęczała, złoszcząc się na owady, na nowy dres, który już był brudny, i zniszczony manicure. Po godzinie plecy tak ją bolały, iż ogłosiła koniec prac.
— Na dziś dość! To nie ekoturystyka, tylko niewolnictwo! Jak to może być zdrowe?!
— Chciałam ci jeszcze pokazać moje kury… — zaczęła Wanda.
Kinga wzdrygnęła się.
— Kury zostawiamy na jutro!
Ledwo się wyprostowała i skierowała w stronę domu — ciało domagało się odpoczynku. Ale na ganku jak zawsze leżał „bezużyteczny” Burek. Spojrzał na nią i warknął, pokazując zęby. Kinga przemykała bokiem do środka.
— Ten pies mnie nienawidzi! Jest niebezpieczny! — skarżyła się wieczorem mężowi. — A co, jak mnie ugryzie?!
— Burek nikogo w życiu nie ugryzł! Po prostu pokazuje, iż jeszcze jest stróżem. Chyba bardzo go uraziłaś. — Wojciech spojrzał na nią surowo.
— Może mam go przeprosić?! — zirytowała się.
— Nie zaszkodziłoby…
Kinga tylko pokręciła palcem przy skroni: „Oszalał zupełnie.”
Któregoś dnia Wanda spróbowała pomóc:
— Kinga, podejdź do Burka, pogłaszcz go. Jak poczuję, iż jesteś swoja, przestanie.
— A skąd wam przyszło do głowy, iż zależy mi, co o mnie myśli jakiś psisko?! Nie można tak antropomorfizować zwierząt! — Kinga spojrzała na psa z niesmakiem.
Wanda tylko westchnęła: „O, nie bez powodu mi się nie podobała… Burek też coś w niej wyczuł.”
*
PewWanda przytuliła się do nowego szczeniaka, patrząc na jego wierne oczy, i wiedziała, iż w ich domu znów zagości radość.