Kiedy to mówię, ludzie pytają:
„Ale co masz adekwatnie na myśli: wywołujesz zdjęcia? Pracujesz w laboratorium? (były kiedyś takie zakłady fotograficzne, które wywoływały filmy i wykonywały odbitki – to wzmianka dla młodszych czytelników).”
Albo:
„Fotografujesz śluby?”
Czasami próbują dociekać:
„Wykonujesz zdjęcia na dowody osobiste?”
I pytanie ostatniej szansy:
„Jesteś z prasy?”
Hmmm, no nie, po trzykroć: nie. Jak tu jednak odpowiedzieć? Może zastosuję parafrazę – ja po prostu: fotografuję, więc jestem!
Kiedy próbuję powiedzieć prawdę, iż oto fotografuję to, co nas otacza, to jest życie, jego piękno, reakcje bywają różne. Jedni nie wierzą, inni uśmiechają się pobłażliwie. Niektórzy odwrotnie: sądzą, iż sobie z nich żartuję. Pewne osoby, uważające mnie za redaktora, próbują przedstawić swoją historię, to znaczy swoje – niejednokrotnie uzasadnione – zażalenia, bym koniecznie opisał ich przypadek. Ich kejs (ang. case), jak mówi się w niektórych branżach, co powoduje, iż przebiega przeze mnie dreszcz, wypływający z niezgody na uprzedmiotowienie człowieka.
Kwiaty pachnące wiosną, fot. Dawid Tatarkiewicz
Mam podobne dreszcze, kiedy słyszę o targetowaniu i innym cudowaniu, które robi ludziom wodę z mózgu (nie wiem, dlaczego akurat wodę – wobec jej niewątpliwej rangi i wagi w ekosystemie…). Mówi się też: mieć kasy jak lodu (wobec deficytu czystej wody i lodu nieco się to dezaktualizuje), co przecież wiąże się mocno z targetowaniem. Wodę na ten temat leją nieustannie różni internetowi kołcze (ang. coach) przeróżnej rangi, tak więc ja sobie daruję, gdyż kołczem również nie jestem.
A dziennikarzem nie jestem na pewno w znaczeniu łowienia sensacji i sprzedawania jej pod nośnymi lub „tylko” wulgarnymi tytułami.
„Czasy spsiały!” – jak mawiał mój kolega z czasów studiów.
Porządny to jest człowiek, racjonalny i z poczuciem obowiązku (oraz humoru, co się nie wyklucza, ale wcale nie tak często zdarza), stąd wie, co mówi. W jego ustach słowa mają przynależny im ciężar gatunkowy. Po prostu coś znaczą. Tak, dla ludzi „starej daty” (niekoniecznie zaawansowanych metrykalnie), słowa wciąż coś znaczą.
Czuły obserwator dostrzega więc piękno tam, gdzie drugi człowiek go nie zauważy. Nie wiem, dlaczego: czy to brak predyspozycji, chęci, czasu? A świat jest pełen rzeczy wprost niemożliwie pięknych, które nam spowszedniały i na siłę próbujemy szukać cudów (rozumianych jako wydarzenie się czegoś niemożliwego), podczas gdy mamy je na wyciągnięcie ręki (to co możliwe, jest nie tylko cudowne, ale ma znamiona cudu).
Premeritum
Nie zdążyłem jeszcze wyjąć aparatu fotograficznego z futerału, a oto przed moimi oczami rozegrała się następująca, powiedzmy to od razu: cudowna, choć w przenośnym sensie, scena. Na ruchliwym skrzyżowaniu, pośród wielu samochodów osobowych, pojawiła się, jadąca z przeciwległego kierunku, ciężarówka. Miała pomarańczową kabinę i piękny, kontrastujący z nią, olbrzymi kontener. Kontener ten miał kiedyś barwę nieba przed burzą, granatową. Ale czas i przeznaczenie do ciężkich prac fizycznych spowodowało, iż wyglądał dość zaskakująco: był częściowo zardzewiały, a częściowo poobcierany do żywego metalu. Granatowego koloru posiadał już niewiele.
Widok, który wydźwignął mnie z zachwytu, fot. Dawid Tatarkiewicz
Całość pokrywał wyraźny, jeszcze białawy napis: Złomrex. Czyli, w wolnym tłumaczeniu: król złomu, złomowy król. No po prostu, dla mnie, jako fotografa: coś niesamowitego!
Z zachwytu wyrwały mnie dźwigi. Może raczej: wydźwignęły. Ale było to leczenie zachwytu zachwytem. Tu już miałem aparat w dłoni i utrwaliłem tę scenę. Nie jestem zwolennikiem zabudowywania każdej wolnej działki, ale wizualnie jest to temat, jak by to adekwatnie ująć…, nośny! Chwilę później, na ulicy Kościelskiego, nad nią – precyzyjniej rzecz ujmując – przeleciał świergocący skowronek. Dzień był kwietniowy, pora przedpołudniowa, słonecznie, ale zimno, rześko adekwatnie, od rana z przymrozkiem. I oto właśnie pierwszy raz w tym roku, z któregoś z ogródków przydomowych, dał się słyszeć głos kapturki (dawniej zwanej pokrzewką czarnołbistą).
Wchodząc do tunelu prowadzącego do terenów zielonych, nad jezioro, zdołałem jeszcze odruchowo uruchomić migawkę: proszę się dobrze przyjrzeć, co z tego wyszło. Dla mnie to piękny obraz, ale nie chcę niczego sugerować…
Meritum
Po minięciu tunelu, natknąłem się na porzuconą hulajnogę elektryczną. Zestawienie tych słów jest wewnętrznie sprzeczne. Hulajnoga, jak wskazuje nazwa, nigdy nie była pojazdem bezwysiłkowym. Przeciwnie, trzeba się było sporo namachać, nahulać nogą, by przejechać z miejsca A do miejsca B. A teraz? Wystarczy stanąć i sama jedzie. Dokąd to wszystko zmierza? Nie odkryję Ameryki (na całe szczęście!…), jeżeli stwierdzę, iż bezruch nie jest przecież wskazany dla człowieka. Odejdźmy jednak (lub odjedźmy – wystarczyło przestawić dwie literki, język polski też jest cudowny, isn’t it?) od tych pesymistycznych wizji.
Śpiewająco leżąca hulajnoga, fot. Dawid Tatarkiewicz
Jej (hulajnogi, nie wizji) obraz zestroił się w czasoprzestrzeni z donośnym śpiewem rudzika. Ja wykonywałem fotografię, a rudzik śpiewał. Pojawia się więc interesująca sytuacja: w wyniku odruchu warunkowego (nabytego), podczas patrzenia na tę fotografię mogą Państwo „usłyszeć” śpiew.
I nieważne, iż będzie to prawdopodobnie śpiew innego ptaka. Liczy się efekt odruchu. Przyroda (biologia) jest – proszę mi wierzyć – cudowna. Chodzi w niej przecież o poznawanie życia, które jest, sami Państwo rozumieją: cudem. Tej ostatniej prawdy, najważniejszej, można by dowodzić długo, gdyby tylko ktoś chciał słuchać. Ale my nie chcemy słuchać, nie chcemy się uczyć – także na błędach historii. Gdybyśmy umieli uczyć się na błędach historii, byłoby, zdaje się, całkiem cudownie.
Postmeritum
Nauka idzie do przodu. To, co niemożliwe dziś, będzie możliwe jutro. Czy więc, w wyniku rozwoju nauki, jutro okaże się, iż to, co wczoraj było dla nas cudem, dziś już nim nie jest? Jest raczej przeciwnie: uczestniczymy w ciągu cudów. Warto to sobie uświadomić. Cudami zwykliśmy nazywać te zdarzenia, które wydają nam się niemożliwe do zrealizowania w tak zwanych normalnych okolicznościach. Dziś! A wiele z tych wczorajszych niemożliwości spowszedniało nam już do tego stopnia, iż z ich oczywistej cudowności choćby nie zdajemy sobie sprawy.
Drzewo kwitnące przy plaży, fot. Dawid Tatarkiewicz
Inną jest rzeczą, iż w tym continuum wiedzy, do pewnych złożoności moim zdaniem nie sięgniemy nigdy. Wiemy dużo, ale niech nam się nie wydaje, iż jesteśmy bogami. Bo w gruncie rzeczy to, co wiemy dziś, to dopiero kropla w oceanie (a przecież to tylko przybliżone, metaforyczne porównanie – mądrzy ludzie zdają się mówić, iż wiemy znacznie mniej lub raczej, iż w kontinuum wiedzy ta nasza jest zwyczajnie mała). A w takiej sytuacji trudno się wymądrzać.
Pewne rzeczy pozostają i pozostaną dla nas niemożliwością. Wszechwiedzący (a więc Wszechmogący) jest jedynie Bóg. Czyż to nie cudowne? I może warto się z tym pogodzić, nim jakiś bożek pozamiata nasz piękny i cudowny świat atomem. Wtedy okaże się, iż kropla w oceanie wiedzy to było dla naszego gatunku, który – jak się wtedy okaże – sam nadał sobie biologiczną nazwę nieco na wyrost, a więc, iż ta kropla to było dla Homo sapiens i tak ciut za dużo… Bądźmy jednak optymistami.
A ja? – może lepiej pójdę pofotografować, gdyż fotografuję, więc jestem.