Sprzątaczka nabyła tajemniczą drobiazg u nieznajomej. W domu czekała ją niespodzianka…

2 dni temu

W odległych czasach, gdy Warszawa jeszcze tętniła życiem innego wieku, pewna sprzątaczka kupiła od cyganki dziwny drobiazg. W domu czekała na nią niespodzianka…

W sercu miasta, zwykle gwarnego i hałaśliwego, panowała tamtego dnia złowieszcza, niemal mistyczna cisza. Ani wiatr nie szeleścił liśćmi, ani ptaki nie śpiewały na gałęziach jakby samo miasto wstrzymało oddech. Tylko kroki młodej matki, Brygidy, przerywały tę duszącą pustkę, odbijając się echem od opustoszałych kamienic. Przed sobą pchała wózek, w którym spał jej syn delikatny, blady, ale tak drogi jej sercu Jacek. Każdy krok przychodził z trudem, nie z powodu zmęczenia, ale ciężaru, który gniótł jej duszę. Nie mieli wyboru lekarstwo, bez którego chłopiec nie miał szans, czekało w aptece, więc Brygida spieszyła się, jakby goniła życie.

Pieniądze na leczenie znikały jak mgła. Zasiłki, zarobki męża Krzysztofa wszystko pochłaniały rachunki od lekarzy. I tak było za mało. Trzy miesiące wcześniej usłyszeli diagnozę, od której krew krzepła w żyłach: rzadka, agresywna choroba, wymagająca natychmiastowej operacji za granicą. Bez niej Jacek zostałby kaleką. Krzysztof, bez wahania, wyjechał do pracy do Niemiec, zostawiając żonę samą z walką o ich dziecko.

W końcu Brygida zatrzymała się przy straganie na skraju parku, gdzie sprzedawano wodę mineralną. Pragnienie paliło ją od środka. Do domu było jeszcze daleko, a siły ją opuszczały.

Poczekaj, kochanie, zaraz wrócę szepnęła, muskając dłonią czoło śpiącego Jacka.

Pobiegła do straganu, kupiła butelkę i wróciła po chwili ale świat jej się zawalił. Wózek stał na miejscu, ale w środku… pustka. Jacka nie było.

Serce wyrwało się z piersi. Krzyknęła, upuściła butelkę szkło rozprysło się jak jej nadzieja. Biegała w przód i w tył, zaglądała pod ławki, wołała syna, ale odpowiedziała jej tylko cisza. Gdzie on jest?

Gdyby się wcześniej odwróciła, zobaczyłaby starą cygankę w jaskrawym chuście, śledzącą ją spod kasztanów. Gdy Brygida kupowała wodę, Zemfira cicha jak cień podkradła się do wózka, porwała chłopca i zniknęła w drzwiach autobusu, który natychmiast odjechał, porywając ze sobą cudze szczęście.

Łzy płynęły strumieniami. Drżącymi palcami Brygida wybrała numer 112, a potem męża.

Krzysiu… Krzysiu, zgubiłam Jacka! łkała, ledwo powstrzymując histerię. Odwróciłam się tylko na chwilę! A gdy wróciłam… nie było go!

Tymczasem, setki kilometrów dalej, w zardzewiałej Syrenie, której silnik terkotał jak serce dzikiego zwierza, Zemfira triumfowała.

Patrz, Karolu, co dziś upolowałam! wykrzyknęła, odwijając koc, w którym spał Jacek.

Karol, jej syn, zmarszczył brwi:

Matko, oszalałaś? A jeżeli są kamery? jeżeli policja zacznie szukać?

Jakie kamery w tej głuszy? prychnęła Zemfira. Tylko drzewa i krzaki… nikt nic nie widział.

Nie lubiła Jacka. Nie pragnęła dziecka. Po prostu jak wrona, która dostrzeże błyszczący guzik nie potrafiła przejść obojętnie. Miała w genach chęć brać, co się da, i wykorzystywać. A ten chłopiec słaby, chory był idealnym narzędziem. Mógł żebrać, a ludzie, poruszeni jego losem, rzucaliby grosze.

Rób, jak chcesz mruknął Karol, wciskając gaz. Samochód pomknął, wioząc dziecko w świat bez litości.

Dom, do którego trafił Jacek, przypominał opuszczoną chatę na cygańskim przedmieściu. Czekała tam Złota synowa Zemfiry, kobieta o zmęczonych oczach i ciężkim sercu. Należała do innego pokolenia: nie wróżyła, nie żebrała, handlowała starociami na targu.

Co to? szepnęła, patrząc na chłopca.

Prezent dla ciebie, córko uśmiechnęła się Zemfira. Jutro zabierzesz go pod kościół, będziesz prosić o jałmużnę.

A jeżeli przyjdzie policja? jeżeli zapytają o dokumenty?

Powiesz, iż urodziłaś w domu, w szpitalu nie byłaś wtrącił się teść, starzec o oczach jak żar. Żadnych papierów i koniec.

Mąż Złotej, Arsen, tylko wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.

W mieście Brygida i Krzysztof tracili rozum. Przeszukali każdy kąt, rozwiesili setki plakatów, błagali o pomoc. Ale Jacek jakby zapadł się pod ziemię.

Tymczasem Zemfira zacierała ręce, marząc o zyskach. Nie miała pojęcia, iż Jacek może nie dożyć kolejnego tygodnia. Jego ciało było na krawędzi.

Lecz Złota choć bała się widziała wszystko. Słyszała, jak chłopiec jęczy przez sen, jak ciężko oddycha, jak blednie z dnia na dzień. W tajemnicy zabrała go do zaufanego lekarza.

To jego ostatnie dni powiedział doktor. Bez operacji nie przeżyje.

To był cios. Nie mogła patrzeć, jak umiera niewinne dziecko.

Wtedy los zetknął ją z Łukaszem jej pierwszą miłością. Kiedyś marzyli o wspólnym życiu, ale drogi ich rozeszły się. Teraz, spotykając się po latach, zrozumieli to szansa.

Spotykali się potajemnie. Planowali uciec, zostawić Jacka pod drzwiami szpitala byle wyrwać się spod władzy Zemfiry i ArOstatecznie mały Jacek wrócił do ramion rozpaczających rodziców, Złota i Łukasz uciekli w siną dal, a Zemfira i Arsen odpokutowywali swe winy za kratami, bo choć zło bywa cierpliwe, sprawiedliwość zawsze nadchodzi.

Idź do oryginalnego materiału