Słońce po deszczu…
Kasia, wejdź. Byłam w piwnicy i nazbierałam dla ciebie ziemniaków.
Katarzyna skierowała się w stronę podwórka sąsiadki.
O, dziękuję, ciociu Halino, na pewno wam oddam.
A skąd oddasz? Och, biedaczka. Oddasz… Trzeba było wcześniej myśleć, zanim dzieci rodziłaś. Zbyszek nigdy nie był porządnym mężczyzną.
Kasia przełknęła gorzkie słowa, bo wiedziała, iż do wypłaty jeszcze tydzień, a na samym mleku długo nie pociągnie. No, może by i dała radę, ale w domu czekała na nią trójka maluchów. Zbyszek, o którym mówiła sąsiadka, był jej mężem, a raczej już byłym, bo rok temu odkrył, iż państwo nie da im ani samochodu, ani mieszkania za troje dzieci. gwałtownie spakował swoje rzeczy i oznajmił, iż w takiej biedzie żyć nie zamierza. Kasia akurat zmywała naczynia i aż upuściła talerz.
Zbyszku, co ty mówisz? Jesteś mężczyzną. Idź do normalnej pracy, gdzie dobrze płacą, i nie będzie tej biedy. To twoje dzieci. Zawsze mówiłeś, iż chcesz ich więcej, iż marzy ci się duża rodzina.
Chciałem, ale nie wiedziałem, iż państwo tak olewa wielodzietnych. A pracować na próżno nie widzę sensu odparł Zbyszek.
Kasia opuściła ręce.
Zbyszku, a co z nami? Jak ja sobie z nimi sama poradzę?
Kasia, no nie wiem. W ogóle, dlaczego ty nie uparłaś się, iż jedno dziecko wystarczy? Jesteś kobietą, powinnaś była przewidzieć, iż tak może się skończyć.
Kasia nie zdążyła już odpowiedzieć, bo Zbyszek wybiegł z domu i prawie truchtem pognał w stronę przystanku. Łzy napłynęły jej do oczu, ale wtedy zobaczyła trzy pary wpatrzonych w nią oczu. Staś był najstarszy, w tym roku szedł do szkoły. Michał miał ledwie pięć lat, a ich gwiazdeczka Kinga dwa. Kasia przełknęła ślinę, uśmiechnęła się.
No to kto jest za naleśnikami?
Dzieci z piskiem wyraziły aprobatę, tylko Staś wieczorem zapytał:
Mamo, a tata już nie wróci?
Kasia próbowała coś wymyślić, ale w końcu tylko powiedziała:
Nie, synku…
Przez chwilę Staś pochlipywał, a potem oznajmił:
No to trudno, damy radę bez niego. Ja ci pomogę.
Gdy Kasia wracała z wieczornego dojenia, wiedziała, iż maluchy są już nakarmione i w łóżkach. I w ogóle dziwiła się, jak jej syn tak gwałtownie dorósł.
***
Podziękowawszy za ziemniaki, ruszyła do domu. *Boże, kiedy w końcu się ociepli? Jakaś nienormalna zima w tym roku.* Ziemniaków starczyłoby, ale w trakcie tych mrozów wielu ludziom choćby w piwnicach przemarzły. Oczywiście, wieśniacy im współczuli. Na wsi ludzie są dobrzy, ale zawsze przypominali, jaka z niej głupia. A niby dlaczego głupia? Teraz nie wyobrażała sobie życia bez któregoś z jej dzieci. Choć było ciężko, dawali radę. Marzyło się o nowych ubraniach i zabawkach, ale dzieci nie prosiły. Wiedziały, iż mama kupi, jak tylko będzie mogła. W tym roku razem ze Stasiem planowali postawić dużą szklarnię, na razie z folii, ale już wszystko przeliczyli, ile więcej słoików z ogórkami i pomidorami uda się przygotować na zimę. Kasia przeniosła wiadro do drugiej ręki i nagle zobaczyła tłum. No, może nie tłum, bo na wsi o tej porze choćby trzy osoby to już tłum. Kasia skierowała się tam, bo ten tłum stał właśnie przy jej płocie. Zanim podeszła, już słyszała:
Ogromny, na pewno myśliwski.
Pewnie dzik go podrapał. Nie, nie przeżyje.
Kasia spojrzała tam, gdzie patrzyli ludzie, i aż się wzdrygnęła.
Co wy stoicie? Trzeba mu pomóc!
Ludzie odwrócili się do niej. Sąsiad powiedział:
No, Kasia, ty zawsze masz pomysły. Widzisz te kły? Kto się do niego zbliży? I tak już mu nie pomożesz.
Jak to nie pomóc? Przyszedł do ludzi po pomoc.
Na śniegu leżał pies, może myśliwski, może nie. Kasia się na tym nie znała, ale widziała, iż ma poważnie poraniony bok. Zwierzę było ogromne, ale Kasia wcale się go nie bała. Widziała w jego oczach ból! Ludzie tylko się zaśmiali i niedługo się rozeszli. Nikomu nie chciały się problemy.
Kasia delikatnie pogłaskała psa między uszami.
Wytrzymaj jeszcze chwilę. Zaraz przyniosę koc, przeniosę cię i spróbujemy dotrzeć do domu.
Z tyłu rozległ się szelest.
Mamo, przyniosłem koc. Możemy jeszcze wziąć drzwiczki ze starej lodówki jako nosze.
Kasia gwałtownie się odwróciła obok stał Staś, a w jego oczach błyszczały łzy. Widziała, jak bardzo psu jest ciężko. Pies zacisnął zęby na kocu i cicho skomlał. Zamilkł, gdy Kasia przemywała ranę. jeżeli psy tracą przytomność, to teraz właśnie to się stało. Młodsze dzieci śledziły wszystko z kanapy szeroko otwartymi oczami.
Mamo, on przeżyje?
Staś głaskał psa po głowie, a ten w końcu otworzył zamglone oczy.
Musi przeżyć, przecież będziemy się nim opiekować.
Następnego dnia, gdy tylko Kasia przyszła do obory, otoczyły ją dojarki.
Kasia, no powiedz, co ty masz w głowie? Po co ci obcy, wielki pies w domu, i to jeszcze przy dzieciach?
No właśnie. Jakby nie miała i tak ledwo co jeść z tą gromadą. A i tak, jaki z tego pożytek? I tak zdechnie, a jak nie, to jeszcze kogoś zagryzie.
Kasia choćby podniosła głos:
Nie rozumiem, czy wy nie macie swoich problemów, iż w moje grzebiecie? Zosia, wczoraj Kaśka mówiła, iż wytarga cię za włosy, bo donieśli jej, iż twój chłop do ciebie zachodzi przez ogrody. A tobie, Małgosiu, też lepiej w swoim domu porządki zrobić, a nie w mój się wtrącać. Twój Jacek znowu wczoraj pił piwo za sklepem, a ma ledwo czternaście lat.
Kobiety nagle zamilkły, a choćby cofnęły się, bo Kasia nigdy wcześniej sobie nie pozwalała na takie słowa, a teraz poszła dalej pracować. *Trzeba jeszcze wziąć trochę mleka. Może Rex choć trochę wypije.* Reksa nazwał go Staś. W ogóle się od niego nie odklejał. To przyniesie wody, to poprawi głowę, to podło

3 tygodni temu







