Słońce po deszczu…

13 godzin temu

Słońce po deszczu

Halinka, wpadnij do mnie. Byłam w piwnicy i nazbierałam ci trochę ziemniaków.

Halina skierowała się w stronę podwórka sąsiadki.

Oj, dziękuję, ciociu Marianno, na pewno się odwdzięczę.

A z czego się odwdzięczysz? Oj, biedaczka. Odwdzięczy się. Trzeba było wcześniej myśleć, jak dzieci rodziłaś. Piotrek nigdy nie był normalnym facetem.

Halina przełknęła gorzkie słowa, bo wiedziała, iż do wypłaty jeszcze tydzień, a na samym mleku długo nie pociągnie. No, może by i dała radę, ale w domu czekała na nią trójka dzieci. Piotrek, o którym mówiła sąsiadka, był jej mężem, a adekwatnie już byłym, bo w zeszłym roku odkrył, iż państwo nie da im ani samochodu, ani mieszkania za troje dzieci. gwałtownie spakował swoje rzeczy i oświadczył, iż w takiej biedzie żyć nie zamierza. Halina akurat zmywała naczynia i choćby upuściła talerz.

Piotr, co ty mówisz? Jesteś mężczyzną. Idź do porządnej pracy, gdzie dobrze płacą, i nie będzie biedy. To przecież twoje dzieci. Zawsze mówiłeś, iż chcesz więcej dzieci, iż je kochasz.

Chciałem, ale nie wiedziałem, iż państwo tak olewa wielodzietne rodziny. A pracować na próżno nie widzę sensu odparł Piotr.

Halina opuściła ręce.

Piotr, a co z nami? Jak ja sobie z nimi sama poradzę?

Hala, no nie wiem. A w ogóle, dlaczego ty nie postawiłaś na swoim, iż wystarczy nam jedno dziecko? Jesteś kobietą, powinnaś była przewidzieć, iż tak może się skończyć.

Halina nie zdążyła już nic odpowiedzieć, bo Piotr wybiegł z domu i prawie biegiem pognał do przystanku. Łzy napłynęły jej do oczu, ale wtedy zobaczyła trzy pary wpatrzonych w nią oczu. Sławek był najstarszy, w tym roku szedł do szkoły. Michał miał pięć lat, a ich gwiazdeczka, Kinga, skończyła właśnie dwa latka. Halina przełknęła, uśmiechnęła się.

No to kto jest za tym, żeby usmażyć naleśniki?

Dzieci z wrzaskiem wyraziły zgodę, tylko Sławek wieczorem zapytał:

Mamo, a tata już nie wróci?

Halina próbowała wymyślić odpowiedź, ale w końcu powiedziała prosto:

Nie, synku

Chwilę Sławek pochlipywał, a potem rzekł:

No to trudno, damy radę bez niego. Ja ci pomogę.

Kiedy Halina wracała z wieczornego doju, wiedziała, iż maluchy są już nakarmione i w łóżkach. I w ogóle dziwiła się, jak jej syn tak gwałtownie dorósł.

***

Podziękowawszy za ziemniaki, ruszyła do domu. Boże, kiedy wreszcie się ociepli? Jakaś nienormalna zima w tym roku. Wystarczyłoby im tych ziemniaków, ale w czasie ostrych mrozów choćby w piwnicach wiele osób miało przemarznięte zapasy. Wioska współczuła im, ludzie tu byli dobrzy, ale zawsze przypominali, jaka z niej głupia. A co, głupia? Teraz po prostu nie wyobrażała sobie życia bez któregoś z dzieci. Choć było ciężko, dawali radę. Marzyli o nowych ubraniach i zabawkach, ale dzieci nie prosiły. Wiedziały, iż mama kupi, jak tylko będzie mogła. W tym roku razem ze Sławkiem planowali postawić dużą szklarnię, na razie z folii, ale już wszystko przeliczyli, ile więcej słoików z ogórkami i pomidorami uda się przygotować na zimę. Halina przełożyła wiadro do drugiej ręki i nagle zobaczyła gromadkę. No, jak gromadkę w wiosce o tej porze roku choćby trzy osoby to już tłum. Halina skierowała się tam, bo ta grupka stała przy jej płocie. Jeszcze się zbliżała, a już słyszała:

Ogromny, wyraźnie myśliwski.

Pewnie dzik go podrapał. Nie, nie przeżyje.

Halina spojrzała w tamtą stronę i westchnęła. No i po co stoicie? Trzeba mu pomóc.

Ludzie odwrócili się do niej. Sąsiad powiedział:

No ty, Halina, dopiero coś powiedziała. Widzisz, kły wyszczerzone, kto się do niego zbliży? I tak mu już nie pomożesz.

Jak to nie pomogę? Przecież wyszedł do ludzi po pomoc.

Na śniegu leżał pies, może myśliwski, może nie. Halina się na tym nie znała, ale widziała, iż ma poważnie poraniony bok. Zwierz był ogromny, ale Halina wcale się go nie bała. Widziała tylko ból w jego oczach! Ludzie się zaśmiali i niedługo rozeszli. Nikomu nie chciało się problemów.

Halina delikatnie pogłaskała psa między uszami.

Wytrzymaj, wytrzymaj, troszeczkę. Zaraz przyniosę koce, przeniosę cię i spróbujemy dotrzeć do domu.

Z tyłu usłyszała szelest.

Mamo, przyniosłem koce. A jeszcze możemy wziąć drzwiczki od starej lodówki, będą jak nosze.

Halina gwałtownie się odwróciła obok stał Sławek, w jego oczach błyszczały łzy. Widziała, jak bardzo psu jest źle. Pies zacisnął zęby na kocu i cicho skomlał. Zamilkł, gdy Halina przemywała ranę. jeżeli psy tracą przytomność, to właśnie teraz to się stało. Młodsze dzieci śledziły wszystko z kanapy, szeroko otwartymi oczami.

Mamo, on przeżyje?

Sławek głaskał psa po głowie, który w końcu otworzył zamglone oczy.

Musi przeżyć, przecież będziemy się nim opiekować.

Następnego dnia, gdy tylko Halina przyszła do obory, otoczyły ją dojarki.

Hala, no powiedz, co ty masz w głowie? Po co ci w domu obcy, wielki pies, i to jeszcze z dziećmi?

No właśnie. Jakby nie miała trójki na utrzymaniu, którym i tak brakuje. I co z tego? I tak zdechnie, a jeżeli nie, to na pewno kogoś pogryzie.

Halina choćby podniosła głos:

Nie rozumiem, czy wy nie macie swoich problemów, iż w moje się wtrącacie? Zosia, wczoraj Kasia mówiła, iż wyrywie ci wszystkie włosy, bo donieśli jej, iż twój chłopak do ciebie zachodzi tylną drogą. A tobie, Grażyno, też by się przydało w swoim domu posprzątać, zamiast w mój zaglądać. Twój Krzyś znowu wczoraj pił piwo za sklepem, a ma dopiero 14 lat.

Kobiety nagle zamilkły, choćby się odsunęły, bo Halina nigdy wcześniej tak nie mówiła, a ona poszła dalej pracować. Tylko nie zapomnij jeszcze wziąć mleka. Może Rex choć trochę wypije. Reksa psa nazwał Sławek. Nie odstępował go na krok. To przyn

Idź do oryginalnego materiału