**Skarb w ogrodzie: rodzinna historia w Zielonej Górze**
Halina Kowalska właśnie skończyła sprzątać dom. Czas było nakryć do stołu. Wczoraj ugotowała aromatyczną zupę jarzynową – palce lizać! Nagle z zewnątrz dobiegł głośny krzyk. Kobieta o mało nie upuściła chochli, serce podskoczyło jej ze zdziwienia.
— Babciu! Dziadku! Coś znalazłem, chodźcie szybko! — wołał ich wnuk Tomek.
Halina i Jan Kowalscy pośpieszyli na podwórko.
— Dziadek, patrz! — Tomek trzymał coś w dłoni, promieniejąc z radości.
Ale Halinę uderzyło coś innego.
— Tomku, kiedy zdążyłeś przekopać grządki? — zawołała, widząc równo rozkopaną ziemię.
— Starałem się — odparł chłopiec z dumą. — Ale zobaczcie, co znalazłem!
Jan spojrzał na przedmiot w ręce wnuka i zastygł, nie wierząc własnym oczom.
Wcześniej tego ranka Halina rozmawiała przez telefon z córką. Odłożywszy słuchawkę, zawołała do męża:
— Janku, przywożą nam wnuka!
Jan oderwał wzrok od laptopa, gdzie układał pasjansa, i zdziwiony zapytał:
— Którego wnuka?
Mieli trójkę wnuków. Najstarszy, Michał, miał już dwadzieścia lat i skończył technikum. Wnuczka Kasia właśnie zdała maturę i szykowała się na psychologię. Rodzice nie mogli się jej nachwalić — ambitna, cały czas w książkach. Na pewno nie przyjedzie.
— No któregóż by, Janku, udajesz, iż nie wiesz! — oburzyła się Halina. — Kto u nas jest leń i obibok? Starszych wychowaliśmy porządnie, póki siły były. A ten najmłodszy, Tomek, to zupełny roztrzepaniec! Piątą klasę skończył z trzema trójkami, wstyd! A ty tylko w karty grasz, też mi dziadek!
— A co ja mogę? Każdy jest kowalem swojego losu! — burknął Jan, powtarzając ulubione powiedzenie.
— To prawda, ale nie do końca. Jak przyjedzie, zobaczymy, co on ukuje! — stanowczo oświadczyła Halina.
— Na darmo się zgodziłaś — mruknął dziadek. — Rozpieszczony, niesforny. Najmłodszy, to i psuli go. Co on tu będzie robił? W telefon się gapił, a ty mu będziesz gotować? W jego wieku mają taki apetyt, iż ho, ho!
Jan z wyraźną niechęcią zamknął laptopa.
— Pójdę twoje grządki kopać, ot co!
— Oj, też mi, grządki! — zaśmiała się Halina. — Trzy skrawki ziemi pod pietruszkę i marchewkę. I czemu to moje grządki? Wnuk nasz wspólny, i kłopoty też!
— Nic nie zapomniałem! — naburmuszył się Jan. — To ty zapomniałaś, jaka sama byłaś w jego wieku. Z nim choćby rodzice nie dają rady, a my tym bardziej!
— Telefon mu, nawiasem mówiąc, zabrali — dodała Halina.
— No to już w ogóle katastrofa! — Jan zupełnie się zasępił i wyszedł na podwórko.
Halina zabrała się za obiad. Nagle drzwi wejściowe z hukiem się otworzyły — wrócił mąż.
— Co tak wcześnie? — zerwała się, wrzucając pokrojone warzywa do bulionu.
— Deszcz lunął, Halka! Choć w okno wyjrzyj! — Jan wyraźnie ucieszył się, iż plecy bolą, a kopać w deszczu nie musi. — Wszystko w sklepie kupimy.
— Jak twoja matka mawiała: „Mały deszcz leniowi w pomoc” — uśmiechnęła się Halina.
— Kto tu leniuch? — oburzył się Jan. — Mnie w lenie wpisujesz? No, Halka, ty się urwałaś!
— Idź już, nie marudź! Przynieś z komórki kołdrę i poduszkę, wnuk zaraz przyjedzie!
— Siedziałby Tomek w domu z rodzicami, też mi wymyślili — Jan burczał cały wieczór. — Koniec spokoju, zafundowali nam egzamin na stare lata! Swoje już odrobiliśmy!
Nazajutrz pod dom w Zielonej Górze podjechało auto. Wyszedł z niego Tomek — naburmuszony, z niezadowoloną miną. Babci i dziadkowi wprawdzie się uśmiechnął, ale zaraz znów się nachmurzył:
— No i co ja tu będę robił?
— Właśnie, iż nic, ja też tak uważam — mruknął Jan pod nosem.
Ale Tomek usłyszał:
— Dziadek, nie cieszysz się, iż jestem?
— A z czego mam się cieszyć? Minę masz kwaśną, pożytku z ciebie zero, same kłopoty!
— Mamo, słyszałaś, co dziadek powiedział? — Tomek odwrócił się, ale jego matka, Agnieszka, przerwała:
— Tato, mamo, nie przejmujcie się, on wiecznie marudzi, taki wiek. No, jadę, przyjadę po Tomka później, wtedy pogadamy. Mamo, masz jego telefon, jak całkiem się rozbryka — oddaj. I nie martw się, trzeba mu sto razy to samo powtarzać. Wszystkie teraz takie jakieś inne — szepnęła Agnieszka i odjechała.
— Nikomu nie jesteśmy potrzebni! — burczał Jan. — Spakowała chłopaka i uciekła.
— Oni zawsze tacy, wiecznie nie mają czasu — westchnął Tomek, zarzucił plecak i powlókł się do domu.
— Janku, może dziś przekopiesz tę grządkę? — poprosiła Halina. — Bo nic nie posadzę.
— Halka, daj już spokój z tą grządką! Plecy mnie bolą, chcesz, żebym się rozłożył? Drugiego skarbu tam nie znajdziesz. Lepiej niech wnuk się weźmie, młody, siły ma od groma! — burknął Jan.
— Jaki skarb, dziadku? — Tomek natychmiast wyjrzał z pokoju.
— A mówią, iż nic nie słyszysz? — zdziwiła się babcia. — No, pamiętasz, dziadek kiedyś kopał i znalazł starą szkatułkę.
— I co tam było?
— Ciekawe? Później pokażę.
— Babciu, a gdzie mam kopać? I tak nie mam co robić — niespodziewanie zaproponował Tomek.
— Idź, łopata w szopie, trzy grządki za domem, wybierz którą chcesz — kiwnęła Halina.
Tomka jakby wiatr zdmuchnął.
— Na skarb poleciał — uśmiechnęła się. — Może mu coś podrzucić?
— Mam inne zajęcia! Dwa razy kopnie i rzuci, leniuch jakich mało! — machnął ręką Jan.
— No proszę, kto mówi — pokiwała głową Halina.
Tomek grzebał w ziemi ponad godzinę. Urażony, iż go wyTomek wrócił zdyszany, trzymając w ręku starą monetę i krzyknął: „Dziadku, teraz wiem, dlaczego tak kochasz ten ogród!”.