Skarb w ogrodzie: rodzinna historia w Leśnej Górze
Hanna Nowacka właśnie skończyła sprzątać dom. Czas było nakryć do stołu. Wczoraj ugotowała pyszną zupę jarzynową – palce lizać! Nagle zza okna rozległ się głośny krzyk. Kobieta o mało nie upuściła chochli, serce podskoczyło jej z zaskoczenia.
– Babciu! Dziadku! Chodźcie szybko, coś znalazłem! – wołał ich wnuk Krzysiek.
Hanna i Jan Kowalski pośpieszyli na podwórko.
– Dziadek, patrz! – Krzysiek trzymał coś w ręce, promieniejąc z radości.
Ale Hannę uderzyło coś innego.
– Krysiu, kiedy zdążyłeś przekopać grządki? – zawołała, widząc równo spulchnioną ziemię.
– Starałem się – odparł chłopiec dumnie. – Ale zobaczcie, co znalazłem!
Jan spojrzał na przedmiot w dłoni wnuka i zamarł, nie wierząc własnym oczom.
Wcześniej tego ranka Hanna rozmawiała przez telefon z córką. Odłożyła słuchawkę i krzyknęła do męża:
– Janku, przywożą nam wnuka!
Jan oderwał wzrok od laptopa, gdzie akurat układał pasjansa, i zdziwiony zapytał:
– Jakiego wnuka?
Mieli troje wnuków. Najstarszy, Bartek, miał już dwadzieścia lat i skończył technikum. Wnuczka Ania dopiero co zdała maturę i szykowała się na psychologię. Rodzice nie mogli się nią nachwalić – ambitna, ciągle w książkach. Na pewno nie ona by przyjechała.
– No jak to jakiego, Janku, przecież wiesz! – oburzyła się Hanna. – Kto u nas jest leń i obibok? Starszych wychowaliśmy porządnie, kiedy mieliśmy siły. A ten najmłodszy, Krzysiu, to kompletna żyła! Piątą klasę skończył z trzema trójkami, wstyd! A ty tylko w karty grasz, też mi dziadek!
– A co ja mogę? Każdy kowalem swojego losu! – mruknął Jan, powtarzając swoje ulubione powiedzenie.
– No tak, ale nie do końca. Jak przyjedzie, to zobaczymy, jaki z niego kowal! – zdecydowanie oświadczyła Hanna.
– Na darmo się zgodziłaś – burknął dziadek. – Rozpuszczony jest, nieposłuszny. Najmłodszy, więc go rozpieszczali. Co on tu będzie robił? W telefon się gapił, a ty mu gotowała? W jego wieku apetyt masz pojęcie jaki?
Jan z wyraźnym żalem zamknął laptopa.
– Pójdę twoje grządki kopać, ot co!
– Oj, też mi, grządki! – zaśmiała się Hanna. – Trzy skrawki ziemi pod pietruszkę i marchewkę. I czemu to moje grządki? Wnuk nasz wspólny, i kłopoty też!
– Nic nie zapomniałem! – naburmuszył się Jan. – To ty zapomniałaś, jaka sama byłaś w jego wieku. Z nim choćby rodzice nie dają rady, a my tym bardziej!
– Telefon mu, nawiasem mówiąc, zabrali – dodała Hanna.
– No to już w ogóle katastrofa! – zirytował się dziadek i wyszedł na podwórko.
Hanna zabrała się za gotowanie obiadu. Nagle drzwi wejściowe z hukiem się otworzyły – wrócił mąż.
– Co tak wcześnie? – uniosła brwi, wrzucając pokrojone warzywa do bulionu.
– Deszcz lunął, Haniu! Choć przez okno wyjrzyj! – Jan wyraźnie się ucieszył, iż boli go krzyż i nie musi kopać w deszczu. – Wszystko w sklepie kupimy.
– Jak twoja matka mawiała: „Drobny deszcz leniowi na rękę” – uśmiechnęła się Hanna.
– A kto tu leniem jest? – oburzył się Jan. – Mnie za lenia uważasz? No Haniu, gratuluję!
– Idź już, nie marudź! Przynieś z komórki kołdrę i poduszkę, wnuk zaraz przyjedzie!
– Lepiej by Krzysiek w domu został z rodzicami, co za pomysł – warczał Jan przez cały wieczór. – Koniec spokoju, zafundowali nam egzamin na stare lata! My już swoje odrobiliśmy!
Następnego ranka pod ich dom w Leśnej Górze podjechał samochód. Wysiadł z niego Krzysiek – markotny, z niezadowoloną miną. Choć babci i dziadkowi uśmiechnął się na przywitanie, gwałtownie znów się skrzywił:
– No i co ja tu będę robił?
– Właśnie, iż nic, ja też tak myślę – mruknął pod nosem Jan.
Ale Krzysiek usłyszał:
– Dziadek, nie cieszysz się, iż jestem?
– A z czego mam się cieszyć? Minę masz kwaśną, pożytku z ciebie zero, same kłopoty!
– Mamo, słyszałaś, co dziadek powiedział? – Krzysiek odwrócił się, ale jego matka, Ewa, przerwała mu:
– Tato, mamo, nie zwracajcie uwagi, on zawsze marudzi, taki wiek. No to ja jadę, odbiorę Krzysia później, wtedy pogadamy. Mamo, masz jego telefon, jak bardzo będzie dokazywał – oddaj. I nie martw się, trzeba mu sto razy to samo powtarzać. Wszystkie teraz takie dziwne – szepnęła Ewa i odjechała.
– Nikomu nie jesteśmy potrzebni! – burczał Jan. – Zrzuciła chłopaka i uciekła.
– Oni zawsze tacy, wiecznie nie mają czasu – westchnął Krzysiek, zarzucił plecak na ramię i powlókł się do domu.
– Janku, może dzisiaj chociaż tę grządkę przekopiesz? – poprosiła Hanna. – Bo nic nie posadzę.
– Haniu, daj już spokój z tą grządką! Krzyż mnie boli, chcesz, żebym się rozłożył? Drugiego skarbu tam nie znajdziesz. Lepiej wnuka poproś, młody jest, siły ma od góry! – mruknął Jan.
– Jaki skarb, dziadku? – natychmiast wychylił się Krzysiek z pokoju.
– A mówią, iż nic nie słyszysz? – zdziwiła się babcia. – No było tak, dziadek raz kopał i starą szkatułkę znalazł.
– I co w niej było?
– Ciekawe? Później pokażę.
– Babciu, a gdzie mam kopać? I tak nudzę się – nagle zaproponował Krzysiek.
– Idź, łopata w szopie, trzy grządki za domem, wybierz którą chcesz – skinęła Hanna.
Krzysiek pognał jak burza.
– Pobiegał skarbu szukać – uśmiechnęła się. – Może mu coś podrzucić?
– Mam czasu za dużo! Dwa razy kopnie i rzuci, leń jak wół! – machnął ręką Jan.
– No tak, kto by mówił – pokręciła głową Hanna.
Krzysiek grzebał w grządkach ponad godzinę. Urażony, iż nazwano go lenKiedy Jan zajrzał do ogrodu, zobaczył, jak Krzysiek z wypiekami na twarzy trzyma w dłoniach starą, glinianą figurkę św. Jana Nepomucena – tę samą, którą dziadek zgubił pięć lat temu podczas wiosennych porządków.