Skandaliczna decyzja burmistrza. Chodzi o 136 psów

11 godzin temu
Śmierdzące odchodami ciasne pomieszczenie, rzędy klatek ułożonych piętrowo, a w nich stłoczone jamniki i owczarki collie. Na zaledwie 40 metrach kwadratowych żyło 136 psów. Pozbawione światła, opieki weterynaryjnej, zaniedbane i przebodźcowane: w takim stanie zastali je interweniujący funkcjonariusze. Decyzją burmistrza wróciły do właścicielki. "Nie stwierdzono zagrożenia życia”.


Były stłoczone tak, iż nie mogły się choćby obrócić. Niektóre leżały we własnych odchodach. Pomieszczenie, w którym wegetowały, miało zaledwie 40 metrów kwadratowych. 119 jamników i 17 collie nie miały dostępu do światła, wody, karmy ani opieki weterynaryjnej. Nie znały ruchu, zabawy ani dotyku trawy. Karmiące suki tkwiły w ciemnych klatkach ze swoimi miotami.

Tak, według relacji Fundacji Judyta, wyglądało życie psów w jednej z hodowli w Jędrzejowie (woj. świętokrzyskie). Szefowa Fundacji na Instagramie opublikowała wstrząsające relacje pokazujące cierpienie zwierząt.



"Okrucieństwo"


Podczas kontroli na początku maja, którą przeprowadzili funkcjonariusze policji i Powiatowy Inspektorat Weterynarii, podjęto decyzję o natychmiastowym odebraniu zwierząt właścicielce. Zastosowano tryb interwencyjny, czyli stosowany w sytuacjach, gdy ich zdrowiu lub życiu zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Na miejscu był też przedstawiciel Urzędu Miasta w Jędrzejowie, jednak nie przeprowadzał kontroli, ponieważ nie miał do tego uprawnień.

– W mojej ocenie przetrzymywanie psów w klatach jest niedopuszczalne i wypełnia znamiona czynu zabronionego – podkreśliła lek. wet. Teresa Cichoń, powiatowy lekarz weterynarii w Jędrzejowie w rozmowie z TVP Kielce.

Jak informuje Fundacja Judyta za pośrednictwem mediów społecznościowych, weterynarze znaleźli u psów rany, infekcje, ubytki sierści oraz brudne uszy. Fundacja od razu zaczęła się nimi opiekować, dając im szansę na powrót do zdrowia. Specjaliści rozpoczęli leczenie, diagnostykę i proces socjalizacji.

Psy wykazywały typowe objawy silnego stresu, takie jak chodzenie w kółko, gryzienie ogonów i tiki nerwowe.

Ustawa o ochronie zwierząt przewiduje, iż za znęcanie się nad zwierzętami można trafić do więzienia choćby na 3 lata.

Ale czy rzeczywiście ktoś za to odpowie?


Już 29 maja, zaledwie kilka tygodni po interwencji, burmistrz Jędrzejowa zmienił decyzję i pozwolił, by psy wróciły do właścicielki.

Szefowa Fundacji jest oburzona takim obrotem spraw i uważa to za celowe działanie urzędu. Decyzja została doręczona tylko właścicielce – tej samej, która przez lata dopuszczała się zaniedbań wobec zwierząt. Fundacja, mimo iż przejęła opiekę nad psami, nie została oficjalnie poinformowana, więc nie może się odwołać. Teraz zapowiada walkę o czworonogi i już ruszyła ze zbiórką podpisów pod petycją.

– Będziemy się odwoływać. Będziemy walczyć. Nie oddamy tych zwierząt w ręce ludzi, którzy zgotowali im piekło – nie kryje determinacji szefowa Fundacji.



– Psy były w skrajnie zaniedbanym stanie, było jasne, iż liczył się tylko zysk. Nikt nie brał pod uwagę ich dobrostanu ani podstawowych potrzeb. Takie warunki są po prostu niedopuszczalne, bez względu na to, czy chodzi o jednego psa, czy o sto dwadzieścia – ocenia hodowlę w rozmowie z naTemat.pl Przemysław Federowicz, behawiorysta zwierzęcy. – To, iż psy wróciły do właścicielki, to tak naprawdę kontynuacja znęcania się nad nimi.

Psy mają objawy stereotypii (powtarzające się, pozbawione celu ruchy lub zachowania - przyp.red.)


– To są zachowania wynikające z przewlekłego stresu i frustracji, której psy nie potrafią same ukoić. I szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi, bo te zwierzęta żyły w skandalicznych warunkach – mówi Federowicz.

Specjalista podkreśla, iż zwierzęta mogą odzyskać równowagę, ale tylko pod warunkiem długotrwałej, fachowej opieki.

– Myślę, iż doszliśmy już do takiego poziomu zaniedbania i, mówiąc wprost, okrucieństwa wobec tych zwierząt, iż nie ma co liczyć na poprawę. Tę sytuację trzeba natychmiast przerwać, bez żadnych dyskusji – mówi zdecydowanie.

Behawiorysta zwraca też uwagę, iż zaniedbania w hodowlach występują na różnych poziomach. choćby pochodzenie psa z renomowanej hodowli nie daje gwarancji, iż był dobrze zadbany i odpowiednio zsocjalizowany.

– Często spotykam się z klientami, którzy odbierają szczeniaka z hodowli i już na samym początku mają problemy – bo pies był zaniedbany, nikt się nim porządnie nie zajął.

I dodaje:


– Sam ponad osiem lat temu wziąłem szczeniaka z zarejestrowanej hodowli. Już wtedy widać było, iż jest zestresowany i zaniedbany. Nikt wcześniej się nim nie zajmował. Potem pojawiły się problemy zdrowotne. Do dziś cierpi na obustronną dysplazję i miał zerwane więzadła w kolanach. Leczenie i rehabilitacja trwały długo, żeby w ogóle mógł funkcjonować normalnie i cieszyć się życiem. Więc wiem, jak bardzo warunki hodowlane wpływają na życie psa – uzasadnia.

"Brak jednoznacznych dowodów"


Zupełnie odmienną wersję wydarzeń w sprawie hodowli przedstawia Urząd Miasta w Jędrzejowie. W piśmie przesłanym do redakcji naTemat.pl czytamy, iż choć urząd dopatrzył się nieprawidłowości, nie uznał ich za rażące i zagrażające zdrowiu lub życiu psów. Naczelnik wskazał, iż książeczki zdrowia oraz paszporty zawierały wszystkie aktualne szczepienia, a właścicielka przedłożyła zaświadczenia od dwóch lekarzy weterynarii potwierdzające, iż psy były objęte stałą opieką. Przed kontrolą z 5 maja 2025 roku urząd nie miał żadnych informacji o warunkach sanitarnych na posesji, a także nie wpłynęły do niego zgłoszenia dotyczące złego traktowania zwierząt czy niewłaściwych warunków ich utrzymania.

Grzegorz Maruszak z Urzędu Miejskiego w Jędrzejowie w piśmie przesłanym do naszej redakcji zwraca uwagę także na duże rozbieżności między liczbą psów wymienionych w protokole pokontrolnym a liczbą zwierząt faktycznie odebranych przez Fundację. Brakuje jasnych informacji, które psy dokładnie były oceniane i na jakiej podstawie podjęto decyzję o ich odebraniu. Inspektorat Weterynarii w Jędrzejowie zalecił odebranie 104 psów, podczas gdy Fundacja podała, iż przejęła ich aż 136. Jego zdaniem tak duża różnica rodzi poważne wątpliwości co do rzetelności całej interwencji.

"Mając na uwadze powyższe okoliczności oraz brak jednoznacznych dowodów w postaci badań przeprowadzonych przez kontrolujących lekarzy potwierdzających istnienie bezpośredniego zagrożenia dla życia lub zdrowia zwierząt, zdecydowano o odmowie czasowego odbioru zwierząt, z jednoczesnym nałożeniem środków naprawczych oraz obowiązkiem poddawania się stałym kontrolom przez osoby upoważnione" – czytamy w uzasadnieniu.

W protokole kontroli, który wpłynął do urzędu, nie ma zapisów wskazujących, iż psy przebywały nieustannie w klatkach. Jak wyjaśnia Grzegorz Maruszak, gdyby psy naprawdę spędzały cały czas w klatkach bez jedzenia i wody, można by się spodziewać uszkodzeń zębów, pazurów czy łap – na przykład od drapania czy gryzienia prętów – a także problemów z postawą i poruszaniem się z powodu nienaturalnej pozycji ciała. Co więcej, w klatkach nie znaleziono żadnych odchodów ani innych zabrudzeń, które świadczyłyby o długotrwałym zamknięciu.

Nie odnotowano też ran, otarć czy innych śladów, które mogłyby wskazywać na fizyczne znęcanie się nad nimi. Dodatkowo wizualna ocena zwierząt nie wykazała żadnych zranień, kalectw czy widocznych objawów chorób zakaźnych.

Urząd Miasta odżegnuje się od wersji mówiącej o tym, iż psy nie wychodziły na spacer. Miały one bywać na zewnętrznych wybiegach - trzech dużych i pięciu mniejszych. Te informacje potwierdził sąsiad oraz kontrolujący inspektorzy, którzy odnotowali, iż ponad 70 psów znajdowało się w momencie wizyty na zewnątrz.

Burmistrz Jędrzejowa, zdając sobie sprawę, iż opieka nad psami pozostawiała jednak wiele do życzenia, zobowiązał właścicielkę do wprowadzenia zmian i poprawy warunków, w jakich przebywały zwierzęta. Chodzi m.in. o zapewnienie psom lepszych warunków, stałego dostępu do karmy, wody i opieki weterynaryjnej, a także zgodę na kontrole, również te niezapowiedziane. Właścicielka zadeklarowała, iż zastosuje się do wszystkich zaleceń.

Co dalej z psami?


47-letnia właścicielka psów, obywatelka Ukrainy, prowadzi oficjalną hodowlę zarejestrowaną w Ukrainie i jest członkinią Międzynarodowej Federacji Kynologicznej (FCI), której zasady są uznawane również w Polsce.

W urzędzie przedstawiła certyfikat hodowli FCI-UKU Gledi Best nr 124/13 i wyjaśniła, iż nie może być jednocześnie członkinią ukraińskiego i polskiego klubu hodowców, ponieważ oba działają w ramach tej samej federacji.

Właścicielka przekazała urzędowi, iż w jej obecnym miejscu zamieszkania zostanie tylko 18 psów, a pozostałe trafią do sprawdzonego hotelu dla zwierząt, który spełnia wszystkie wymogi weterynaryjne. Zapewniła też o chęci współpracy – skontaktowała się z Powiatowym Inspektoratem Weterynarii i zadeklarowała, iż podda się regularnym kontrolom.

Idź do oryginalnego materiału