Sezon zaufania
Na początku maja, gdy trawa nabrała już soczystej zieleni, a rano na szybach werandy wciąż osadzała się rosa, Małgorzata i Krzysztof po raz pierwszy poważnie zastanawiali się, czy nie spróbować wynająć letniskowego domku na własną rękę, bez pośredników. Decyzja dojrzewała od kilku tygodni znajomi opowiadali historie o wysokich prowizjach, a na forach pojawiały się niepochlebne opinie o agentach nieruchomości. Najważniejsze było jednak co innego chcieli sami decydować, komu powierzyć dom, w którym spędzili każde z ostatnich piętnastu lat.
Domek to nie tylko metry kwadratowe Krzysztof delikatnie przycinał suche gałęzie przy malinach, spoglądając na żonę. Chcemy, żeby ludzie traktowali go z szacunkiem, a nie jak hotel.
Małgorzata wycierała ręce w ręcznik, stojąc przy ganku, i skinęła głową. Tego roku postanowili zostać w mieście dłużej córka zaczynała istotny etap nauki, więc Małgorzata miała jej pomagać. Domek stałby pusty prawie całe lato, a koszty utrzymania nie znikały. Rozwiązanie wydawało się oczywiste.
Wieczorem, po kolacji, razem przeszli po domu ich zwyczajna trasa, ale teraz z nowym spojrzeniem: co trzeba uporządkować, co schować, aby nie kusić obcych ludzi zbędnymi rzeczami. Książki i rodzinne zdjęcia spakowali do pudeł i wynieśli na strych, pościel zostawili świeżą, złożoną w stos. W kuchni Małgorzata przejrzała naczynia, zostawiając tylko te najpotrzebniejsze.
Wszystko sfotografujmy zaproponował Krzysztof, wyciągając telefon. Zrobili zdjęcia pokojom, meblom ogrodowym, choćby staremu rowerowi przy szopie na wszelki wypadek. Małgorzata notowała drobiazgi: ile garnków, jakie koce na łóżkach, gdzie leży zapasowy komplet kluczy.
Następnego dnia, gdy przed południem rozpadał się pierwszy majowy deszcz, a po działce rozlały się kałuże, zamieścili ogłoszenie na stronie internetowej. Zdjęcia wyszły jasne przez okna widać było, jak za szklarnią pięły się już krzaki pomidorów, a przy ścieżce do furtki gęsto kwitły mlecze.
Oczekiwanie na pierwsze odpowiedzi ciągnęło się nerwowo, ale też z lekką ekscytacją jak przed przyjazdem gości, gdy wszystko jest gotowe, ale nie wiadomo, kto przekroczy próg. Telefony zaczęły dzwonić szybko: jedni pytali o Wi-Fi i telewizor, inni czy można z psem lub dziećmi. Małgorzata starała się odpowiadać szczerze i szczegółowo sama kiedyś szukała wynajmu i wiedziała, jak ważne są szczegóły.
Piersi najemcy przyjechali pod koniec maja. Młoda para z siedmioletnim dzieckiem i psem średniej wielkości przez telefon zapewniali, iż zwierzak jest absolutnie cichy. Umowę podpisali na miejscu zwykła kartka z danymi i warunkami płatności. Małgorzata trochę się denerwowała: formalnie umowa była nieoficjalna, ale dla nich to wystarczało na sezon więcej nie było potrzebne.
Pierwsze dni minęły spokojnie. Małgorzata przyjeżdżała raz w tygodniu, żeby sprawdzić ogród i podlać pomidory w szklarni przy okazji przywoziła świeże ręczniki lub chleb z miasta. Najemcy byli mili: dziecko machało do niej przez kuchenne okno, a pies witał przy furtce.
Ale po trzech tygodniach zaczęły się opóźnienia w płatnościach. Najpierw tłumaczyli roztargnieniem lub błędem banku, potem pojawiły się wymówki o niespodziewane wydatki.
Po co nam te nerwy Krzysztof przewijał korespondencję w telefonie wieczorem w kuchni. Za oknem słońce już chyliło się za jabłoniami, zostawiając złote smugi na podłodze.
Małgorzata próbowała dogadać się polubownie: delikatnie przypominała, proponowała przesunięcie części płatności. Ale wewnętrzne napięcie rosło po każdej rozmowie zostawało uczucie niezręczności i bezsensownego zmęczenia.
W połowie czerwca stało się jasne: najemcy zamierzają wyjechać przed czasem i zostawić część kwoty nieopłaconą. Gdzie wyjechali, domek powitał ich zapachem papierosów na ganku (mimo prośby o niepalenie w środku), śmieciami pod werandą i plamami po farbie na kuchennym stole.
No i ta absolutnie cicha psina Krzysztof patrzył na podrapane drzwi do spiżarni.
Cały dzień sprzątali w milczeniu: wynosili śmieci, myli kuchenkę, zanosili stare ręczniki do prania. Truskawki przy płocie już nabierały koloru; mimochodem Małgorzata zebrała garść owoców prosto z grządki słodkie, jeszcze ciepłe po deszczu.
Po tym incydencie długo dyskutowali: czy w ogóle warto kontynuować? Może lepiej skorzystać z agencji? Ale myśl, iż ktoś obcy będzie decydował o ich domu lub brał prowizję za zwykłe przekazanie kluczy, wydawała się niewłaściwa.
W połowie lata spróbowali ponownie, tym razem ostrożniej wybierając najemców, żądając zaliczki na miesiąc z góry i dokładniej tłumacząc zasady.
Ale nowe doświadczenie okazało się równie złe. Rodzina z dwójką dorosłych i nastolatkiem przyjechała dopiero wieczorem w sobotę i od razu zaprosiła gości na kilka dni. W praktyce hałaśliwa kompania została prawie cały tydzień: wieczorami w ogrodzie głośno się śmiali i grillowali do późna.
Małgorzata dzwoniła kilka razy prosiła o ciszę po jedenastej; Krzysztof pojechał sprawdzić działkę i znalazł puste butelki pod krzakami bzu.
Gdy najemcy wyjechali, domek wyglądał na zmęczony: kanapa była poplamiona sokiem lub winem (nie dało się rozpoznać), worki ze śmieciami stały przy szopie, a pod jabłonią leżały niedopałki.
Jak długo jeszcze będziemy to znosić? Krzysztof burczał cicho, sprzątając resztki grilla.
Małgorzata czuła narastające rozczarowanie wydawało jej się niesprawiedliwe, iż ludzie tak traktują cudzy dom.
Może sami jesteśmy winni? Trzeba było twardo stawiać warunki
W sierpniu nadszedł kolejny wniosek o wynajem: młoda para bez dzieci prosiła o domek na tydzień. Po wcześniejszych doświadczeniach Małgorzata była szczególnie czujna: wcześniej omówiła wszystkie warunki, nalegała na dokumentację zdjęciową stanu domu i poprosiła o kaucję.
Najemcy zgodzili się bez sprzeciwu; spotk








