Serce pełne kotów: Spotkanie, które zmieniło wszystko

16 godzin temu

Serce pełne kotów: spotkanie, które wszystko zmieniło

Hanna rzadko zaglądała do rodzinnej wsi nad Wisłą, godzinę drogi od Lublina. Po szkole wyjechała do miasta, a wizyty w rodzinne strony można było policzyć na palcach. Życie wiecznie podsuwało powody, by nie przyjeżdżać. Ostatni raz była tu na pogrzebie rodziców i na urodzinach młodszej siostry Bożeny, która została w rodzinnym domu. Telefoniczne rozmowy z siostrą budziły w Hannie nostalgię za młodością, za beztroskimi dniami. Tego lata postanowiła wrócić – dzieci i wnuki się rozjechały, a jej, samotnej emerytce, zachciało się odetchnąć powietrzem dzieciństwa, pochodzić boso po miękkiej trawie, pobyć w rodzinnych ścianach, choćby na krótko.

Bożena od dawna zapraszała siostrę w gościnę, żeby odpoczęła. Lato było pełne jagód, a niedługo zaczną się grzyby – zbieraj na zimę, nie leniuchuj! Będzie czym częstować gości i sama będziesz się rozkoszować, wspominając rodzinne strony. Domy we wsi stały mocno, ulica zabudowana ceglanymi bliźniakami – pamiątka z czasów, gdy PGR-y kwitły. Przewodniczący, weteran i bohaterzrobił z wsi wzorową: wybudował świetlicę, przychodnię, szkołę – najlepszą w powiecie. Do dziś wspominano go z ciepłem.

Hanna szła ulicą, nie śpiesząc się. W jednej ręce trzymała stary walizkę, przez drugą przewieszony był płaszcz. Miejscowi witali się, a ona odpowiadała, choć twarzy nie rozpoznawała. Jej też chyba nie pamiętano, ale na wsi tak było – obcego się nie omija.

— Hanka! To ty?! — rozległo się spod sklepu wiejskiego.

Hanna postawiła walizkę i przyjrzała się kobiecie.

— Grażyna! Kowalska! — Roześmiała się, rozpoznając przyjaciółkę z dzieciństwa.

— Patrzę – ty, nie ty? — zaturkotała Grażyna. — Od razu cię zauważyłam, jeszcze na początku ulicy! Na długo do nas?

— Jak to będzie — wymijająco odparła Hanna, wzruszając ramionami.

— Oj, u nas się dzieje! Wpadnij, pogadamy! — Grażyna promieniała, zarażając radością.

— Ciebie to nigdy dość posłuchać! — zaśmiała się Hanna, łapiąc jej nastrój.

Ze sklepu wyszedł starszy mężczyzna z małą siatką. Przechodząc, lekko się skłonił obu. Hanna odwzajemniła się uśmiechem i skinieniem głowy. «Koszula czysta, ale pognieciona, broda i wąsy siwe, starannie przycięte — pomyślała. — Pewnie niedawno został sam».

— Kto to? — spytała Grażynę, gdy mężczyzna odszedł.

— To Jan, był u nas weterynarzem — machnęła ręką przyjaciółka. — Dobry człowiek, ale jak poszedł na emeryturę, to chyba mu się pomieszało. Żona go zostawiła, wyjechała do miasta. A on teraz z kotami żyje, całą emeryturę na nich wydaje. Zbiera bezdomne, chore, pokaleczone. Lecuje, choćby operacje robi, słyszałam!

Po tygodniu Hanna spotkała Jana w tym samym sklepie. Kupowała mąkę na pierogi, ale pięciokilogramowy worek okazał się nieoczekiwanie ciężki. Postawiła go na ławce, by odpocząć.

— Pomogę — odezwał się cichy głos. Jan stał obok. — Idziemy w tę samą stronę. Niech pani weźmie moją siatkę z pampersami, a ja zabiorę pani worek.

— Pampersy? — zdziwiła się Hanna. — Po co panu?

— Nie dla mnie — zawstydził się Jan. — To dla Filemona, mojego kota. Ma uszkodzony kręgosłup, nie może chodzić, tylko się czołga. Rozumie pani, jak mu, takiemu dumnemu, wstyd być brudnym? Więc trzeba…

— Ojej! — zdumiała się Hanna. — Dużo pan ich ma, takich?

— Z uszkodzonym kręgosłupem? Tylko Filemon. pozostało dwóch trójłapych, jeden bez oka, jeden bez ogona. Niech się pani nie śmieje! Ogon dla kota to jak noga – do równowagi i urody!

— Same panu powiedziały? — uśmiechnęła się Hanna, nie wytrzymując.

Jan skrzywił się, biorąc jej śmiech za drwinę.

— Przepraszam, Janie — pospieszyła się. — Mówi pan o ich uczuciach tak pewnie, jakby z panem rozmawiały. A tak w ogóle, proszę mi mówić Hanna.

— Tak, Hanno, nie uwierzy pani, ile one potrafią powiedzieć! — ożywił się. — Ich pyszczki zdradzają wszystko: radość, urazę, miłość.

— Dlaczego akurat koty? Był pan weterynarzem, pracował pan ze wszystkimi zwierzętami. Nie ma mądrzejszych, pożyteczniejszych?

— Nie — stanowczo odparł Jan, kręcąc głową. — Koty są bardziej ludzkie niż ludzie.

— Mogę odwiedzić pani pupile? — uśmiechnęła się Hanna.

— Będziemy czekać — odpowiedział, przykładając dłoń do serca.

Tego samego wieczoru Hanna, zabierając ze sobą słoik świeżo ugotowanej konfitury wiśniowej, poszła do Jana. Bożena wręczyła jej torebkę z gorącymi pierożkami:

— Jan uwielbia moje pierożki, mówi, iż lepszych nie jadł!

— Bywał u was? — zdziwiła się Hanna.

— A jak! Do każdego zagląda! Krowę zaszczepić, prosiaka wyleczyć – nikomu nie odmawia. Człowiek o złotym sercu! Choć śmieją się z jego kotów, ale szanują.

Dom Jana stał na końcu ulicy. Mocny, ale ogród zarósł trawą – widać, gospodarzowi nie był potrzebny. Za to podwórko było zadbane: solidne szopy, kury gdakały, stos drewna na dwie zimy. Samochód pod warstwą kurzu sugerował, iż Jan rzadko jeździ.

Na ganku wylegiwały się koty — trzy, czy cztery? Jedna, zobaczywszy Hannę, wśliznęła się do domu, reszta patrzyła podejrzliwie. Hanna zastygła, ale drzwi się otworzyły i Jan, uśmiechnięty, wyszedł:

— Myślałem, iż pani nie przyjdzie! A tu Mruczka przybiegła, miauczy – gość idzie, witaj! — Spod nóg wyglądała ta właśnie kotka. — Proszę wejść, napijemy się herbaty.

Jan z apetytem zajadał pierożki, chwalił konfiturę, częstował Hannę ciastkami i czekoladkami. Podczas herbaty obserwowało ich kilkanaście kotów, rozłożonych na półkach wzdłuż ścian. Ku zaskoczeniu Hanny, nie było kociąt, a zapachu,Hanna wpatrywała się w Filemona, który spokojnie mruczał na jej kolanach, i po raz pierwszy od lat poczuła, jak coś w jej duszy zaczyna się topić.

Idź do oryginalnego materiału