Semla i zapach morza

4 dni temu

Göteborg. Gdzie to w ogóle jest? – pomyślałam, kiedy pierwszy raz ktoś rzucił mi nazwę tego miasta. Sztokholm zna każdy, Malmö się obiło o uszy, ale Göteborg? A jednak, jeżeli ktoś chce poczuć Skandynawię bez jej sztywniactwa i dystansu, to jest to miejsce idealne.

Już na dzień dobry przywitał mnie wiatr. Nie jakiś delikatny zefirek, który tylko poprawia fryzurę – nie. To był wiatr, który urywał głowy, wyrywał z rąk torby i przewracał rowerzystów. Na szczęście, miejscowi są na to przygotowani i choćby nie mrugają okiem, kiedy ich szaliki fruwają jak flagi.

Miasto zostało założone w 1621 roku i zbudowane w oparciu o system kanałów, co nadaje mu lekko amsterdamski klimat. Przetrwało wojny, wichury i deszcze, a choćby ataki turystów poszukujących „prawdziwej” Szwecji, jak ja.

Co ciekawe, Göteborg przez lata pełnił funkcję handlowego serca kraju – Kompania Wschodnioindyjska miała tu swoją siedzibę (obecnie muzeum miejskie). Można powiedzieć, iż swego czasu to właśnie Göteborg był oknem Szwecji na świat.

Ratusz i klasycystyczna katedra z 1633 roku (przebudowana w XIX wieku) czy kościół niemiecki to zabytki dla tych, którzy lubią solidną architekturę, natomiast dla miłośników militariów – twierdze Skansen Kronan i Skansen Lejonet oraz Nya Elfsborg na wyspie, będą mekką. Jest też arsenał miejski Kronhuset – najstarsza świecka budowla w mieście. Brzmi nudno? Może i tak, ale za to obok Kronhuset znajduje się uroczy dziedziniec z kawiarniami, więc można w nagrodę napić się kawy.

Dla bardziej artystycznych dusz jest Götaplatsen z majestatycznym Posejdonem autorstwa Carla Millesa. Ale nie jest to jakaś grecka marmurowa piękność – o nie. Göteborgski Posejdon wygląda, jakby właśnie wynurzył się z Bałtyku i był gotów na porządną burzę.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła od muzeów. Bo co robić w mieście, gdzie przez 200 dni w roku pada deszcz i wieje? Oczywiście, iż odwiedzać muzea! Muzeum Sztuki – mają tu Moneta, Rembrandta i Van Gogha, ale ja się zachwyciłam bardziej szwedzkimi artystami. Gdybym znała ich nazwiska, wymieniłabym je tutaj, ale niestety wyleciały mi z głowy. Muzeum Kultury Światowej – od Azteków po Bollywood. Ciekawie, interaktywnie i bez zbędnego zadęcia. Muzeum Miejskie – czyli wszystko o Göteborgu w pigułce. Muzeum Volvo – święte miejsce dla fanów motoryzacji. Można tam obejrzeć modele samochodów od tych zabytkowych po nowoczesne. Jest też Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Morskie, Muzeum Sportu i Röhsskamuseet – muzeum wzornictwa i sztuki użytkowej. Wybór jest tak ogromny, iż można spędzić tydzień, nie wychodząc z budynków.

A gdzie Szwedzi pędzą, jak pogoda dopisuje? jeżeli ktoś nie ma ochoty biegać od muzeum do muzeum, może udać się do Ogrodu Botanicznego, gdzie rośnie ponad 16 tysięcy gatunków roślin (przynajmniej tyle podają na tabliczce, bo sama nie liczyłam). Można też zajrzeć do Parku Trädgårdsföreningen, który jest piękny i pełen róż – idealne miejsce na spacer. Ale jeżeli już człowiek chce zobaczyć prawdziwy Göteborg, to najlepiej udać się do Hagi – dzielnicy pełnej uroczych, drewnianych domków i kawiarni. To tam można spróbować najlepszej kawy i gigantycznych cynamonowych bułek – kanelbullar.

A dla tych, którzy potrzebują trochę adrenaliny, jest Liseberg – największy lunapark w Skandynawii. W święta wygląda jak bajka, a latem można tam pojeździć na rollercoasterach.

Dlaczego Göteborg pachnie morzem? Szwedzka kuchnia to głównie ryby i ziemniaki, ale w Göteborgu robią to na poziomie mistrzowskim. Koniecznie trzeba spróbować: Köttbullar – czyli słynnych szwedzkich klopsików, ale tych prawdziwych, a nie z Ikei. Räkmacka – kanapki z krewetkami, majonezem i koperkiem. Surströmming – jeżeli ktoś ma odwagę, może spróbować kiszonego śledzia. Podobno tylko najsilniejsi przechodzą tę próbę. Semla – bułka z bitą śmietaną i marcepanem. Pycha.

Tubylcy są też dziwnie mili. Szwedzi w Göteborgu to inna liga niż ich sztokholmscy kuzyni. Mniej sztywni, bardziej wyluzowani i jakby… cieplejsi. Choć wciąż nie liczcie na rozmowy z nieznajomymi w tramwaju – to już byłoby zbyt szalone. Co ich wyróżnia? Są punktualni, kochają kawę i nie rozstają się z parasolem. Mają też obsesję na punkcie lagom – czyli umiaru we wszystkim. Nic za dużo, nic za mało – ot, idealnie.

Podsumowując, Göteborg to miasto, które pachnie morzem i historią, miejsce, gdzie można spędzić dzień w muzeach, a wieczorem jeść najlepsze krewetki w Skandynawii. Można odpocząć w ogrodach, przejechać się rollercoasterem i zobaczyć Posejdona na Götaplatsen. A jeżeli pada deszcz? Cóż, zawsze można schować się w jednej z kawiarni w Haga i zamówić największą bułkę cynamonową, jaką widział świat. Bo w Göteborgu – podobnie jak w całej Szwecji – kluczem do szczęścia jest – fika. Czyli kawa, ciastko i chwila relaksu.

Wojażerka

Idź do oryginalnego materiału