Sekret narzeczonego ujawniony przez sąsiadkę, a ja się zemściłam.

3 tygodni temu

Grzegorz szedł w stronę bramy swojej działki pod Warszawą, prowadząc pod rękę nieznajomą kobietę.

— Grzegorz, witaj! — zawołała sąsiadka Halina Nowak, wychylając się zza płotu. — A kto to z tobą?

— Cześć, Haniu! — uśmiechnął się. — Postanowiłem się ożenić. Przywiozłem przyszłą panią domu, Kingę.

Kinga pracowała na działce bez wytchnienia, a Grzegorz ani myślał zostawać w tyle. Pewnego dnia, gdy wyjechał do miasta, Halina Nowak zajrzała przez płot.

— No co, narzeczona-sąsiadko, może na herbatę wpadniesz? — zapytała z przebiegłym uśmiechem.

— Wpadnę — skinęła Kinga.

Spędziła u sąsiadki półtorej godziny i wróciła tuż przed powrotem Grzegorza.

— Dlaczego taka zamyślona? — zauważył.

Kinga tylko się uśmiechnęła. Wiedziała już całą prawdę.

— Grzegorz, dzień dobry! Kto to z tobą? — Halina nie ukrywała ciekawości, przyglądając się gościowi.

Grzegorz, podtrzymując towarzyszkę, zmrużył oczy:

— Haniu, wciąż na posterunku? Chcę się ożenić. To Kinga, przyszła pani domu. Działka duża, trzeba sprawdzić, czy da radę.

— Kinga, tak? — pokiwała głową sąsiadka. — Ładne imię. Grzegorz to kawaler z głową, złote rączki. A na długo, czy tylko na sezon?

— Idź już, nie przeszkadzaj — machnął ręką Grzegorz, otwierając furtkę i przepuszczając Kingę.

— Kinga, wpadaj na herbatę! — zawołała za nimi Halina i roześmiała się.

— Dziwna kobieta — zdziwiła się Kinga, wchodząc do domu. — Co znaczy „na sezon”?

— Nie zwracaj uwagi — odparł Grzegorz. — Sąsiedzi zatrudniają tu ludzi na sezon, więc się wygadała. Prosta kobieta, czego się spodziewać? Mniej gadaj z miejscowymi, Hania to główna plotkara.

Dom lśnił czystością, tylko lekka warstwa kurzu osiadła po zimie. Kinga z podziwem oglądała pokoje.

— Grzegorz, naprawdę sam to wszystko zrobiłeś? — wskazała na równo zawieszone firanki, haftowany obrus i serwetki. W kuchni wisiały lniane ręczniki z finezyjnymi wzorami.

— A jak myślisz? — prychnął. — Przed tobą inne próbowały mnie usidlić. Facet przystojny, samotny. Wszystkie chciały podbijać. Ale czekałem na ciebie. I doczekałem się!

Kinga się zarumieniła. Grzegorz faktycznie był przystojny — postawny, z siwizną w gęstych włosach i figlarnym błyskiem w oku. Do tego mieszkanie i działka.

Poznali się na targu w Warszawie. Grzegorz wybierał sadzonki malin, a Kinga szukała nasion kopru na parapet.

— Piękna, weź trzy paczki, dam rabat — namawiał sprzedawca.

— Po co mi tyle? — śmiała się. — Jestem sama, wystarczy jedna.

— A u mnie grządka stoi pusta — mrugnął Grzegorz, stojący obok. — Może połączymy siły?

— A co powie twoja żona? — uśmiechnęła się Kinga, oceniając go wzrokiem. Przystojny, elegancko ubrany, wyraźnie starszy.

— Wdowiec jestem — westchnął. — Ale ty odmieniłaś moje serce.

Tak zaczęła się ich znajomość. Po tygodniu Grzegorz wyznał:

— Kinga, z tobą tak lekko, tak spokojnie. Nie chcę się rozstawać. Jadę na działkę na sezon. Pojedziesz ze mną? Będziemy razem dojeżdżać do pracy, niedaleko.

Kinga się zgodziła:

— Co mam do stracenia? Dzieci dorosłe, przypominają sobie tylko o pieniądze. Męża nie mam, choćby kota. Może to moja szansa?

Na działce gwałtownie przeszli na „ty”. Oświadczyny Grzegorza wzruszyły Kingę i rozbawiły Halinę.

Cały sezon Kinga pracowała na działce: grządki zazieleniły się, w szklarni dojrzewały ogórki i pomidory, chwastom nie dawała szans. Grzegorz kopał, nosił wodę, rąbał drewno. Z zewnątrz wyglądali na zgodne małżeństwo.

Pewnego dnia, gdy Grzegorz pojechał do miasta, Halina zawołała Kingę:

— Wpadniesz na herbatę? Czy Grzegorz zabronił?

— Dlaczego miałby zabronić? — zdziwiła się Kinga. — Wpadnę.

Wróciła przed jego powrotem, zamyślona.

— O co chodzi? — zapytał.

— Zastanawiam się, jak ciężko tracić bliskich — odparła, patrząc mu w oczy. — Żyjesz, a nagle — raz — i człowieka nie ma.

— Daj spokój — machnął ręką. — jeżeli o żonę chodzi, to było dawno, już zapomniałem. Teraz mam ciebie. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił! — Objął ją i mrugnął.

Mijały tygodnie, plony cieszyły: ogórki, marchew, jagody, pomidory. Ale nastrój Grzegorza się zmienił. Zaczął czepiać się Kingi o byle co, a o ślubie już nie wspominał.

— Dlaczego nie zamknęłaś szklarni? — warknął rano.

— Grzegorz, w nocy ciepło, plony przepadną! — próbowała wytłumaczyć.

— Mnie uczysz? — warknął. — Jakbyś całe życie uprawiała ogród! Poza koperkiem na parapecie nic nie widziałaś!

— Niepotrzebnie tak — obraziła się. — U rodziców w wiosce był ogród, wiem, co i jak rośnie. jeżeli chcesz, w ogóle nic nie dotknę.

— Dobra, dobra — złagodniał. — Ale radź się mnie. Swoją drogą, umiesz robić dżem? Jagody czas zbierać.

Kinga skinęła, myśląc: „Zaczyna się”. Gdy gotowała dżem, Grzegorz był uprzejmy. Ale gdy słoiki stanęły w spiżarni, wróciły docinki. Kinga już planowała, jak wywieźć część plonów, by nie zostać z niczym.

— Grzegorz, co się dzieje? — nie wytrzymała, pytając wprost.

Chciał odpowiedzieć ostro, ale zadzwonił telefon. Grzegorz złapał słuchawkę, a jego twarz zmieniała się: zdziwienie, potem strach.

— Co się stało? — zapytała Kinga.

— Ktoś wypłaca pieniądze z moich kont! — mamrotał, nerwowo przeglądając wiadomości. — Bank dzwoni, trzeba zmienić hasło.

— Grzegorz, to oszuści! — ostrzegła. — Nie podawaj kodu, stracisz wszystko!

— Skąd taka mądra? — rzucił sarkasty— Jak chcesz — odparła Kinga, patrząc, jak traci głowę, i pomyślała, iż życie czasem wystawia nas na próbę, by nauczyć, iż ufność to skarb, ale zdrowa podejrzliwość to mądrość.

Idź do oryginalnego materiału