"Rodzina wpraszała się co mnie co weekend. Zaczęłam wystawiać rachunki i już mnie nie nękają" [LIST]

2 dni temu
Zdjęcie: fot. shutterstock / SvitlanaRo


W wielu domach goście są mile widziani. Gorzej, gdy ich wizytom nie ma końca. "Na początku czuliśmy się naprawdę dobrze. Do czasu, aż zaczęli wpraszać się do nas co weekend. Całe lato musiałam tyrać w kuchni! A jak powiedziałam, iż jadę na dwutygodniowe wakacje, to się prawie poobrażali" - napisała nasza czytelniczka w liście do redakcji.
Nazywam się Alicja, mam męża i nastoletnią córkę. Rok temu w końcu przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania z ogródkiem. To było nasze wielkie marzenie, żeby mieszkać na parterze w małej szeregówce i mieć ogród, w którym będziemy mogli posadzić piękne rośliny i organizować grille dla znajomych. I ten cel zrealizowaliśmy. Z nadwyżką.


REKLAMA


"Po każdym weekendzie odzywali się do nas ludzie, co robimy w kolejny i czy mogą się wprosić"
Gdy tylko zrobiło się ciepło, zaczęliśmy zapraszać ich turami na parapetówkę. Za każdym razem z grillem. Mamy sporą rodzinę i grono przyjaciół, więc musieliśmy ich podzielić na kilka wizyt. Mąż świetnie grilluje, ja uwielbiam przyjmować gości, więc na początku czuliśmy się naprawdę dobrze. Do czasu, aż zaczęli wpraszać się do nas co weekend. A my już po tym pierwszym maratonie, czyli cotygodniowych spotkaniach przez cały miesiąc, mieliśmy dość.
To nie tak, iż odechciało nam się widzieć rodzinę. Po prostu potrzebowaliśmy przerwy, chcieliśmy też coś porobić w ogrodzie albo w domu, jakieś większe zakupy itd. Tymczasem po każdym weekendzie odzywali się do nas ludzie, co robimy w kolejny i czy mogą się wprosić. A nam było głupio odmówić, więc zapraszaliśmy do siebie.


'Rodzina wpraszała się co mnie co weekend. Zaczęłam wystawiać rachunki i już mnie nie nękają' [LIST] fot. shutterstock / Krakenimages.com


W tygodniu oboje z mężem pracujemy. W sobotę by się odpoczęło, ale nie. Trzeba było wszystko przygotować. Porządkowanie już od piątku wieczorem, w sobotę rano zakupy spożywcze i szykowanie jedzenia. Potem zaaranżowanie tarasu, nakrycie do stołu, ogarnięcie grilla. Byliśmy padnięci jeszcze zanim przybyli goście. I tak całe lato musiałam tyrać w kuchni!


Wszyscy się tak przyzwyczaili do tych spotkań, iż w pewnym momencie choćby przestali pytać, tylko informowali, iż wpadają. Najlepsze było, jak powiedziałam, iż jedziemy na dwutygodniowe wakacje. Oni się prawie na nas poobrażali! Wtedy czara goryczy się przelała i zaczęliśmy się z mężem zastanawiać, co z tym fantem zrobić.
"Zaczęłam wystawiać im rachunki po każdej wizycie. I problem rozwiązał się sam"
Trzeba jeszcze dodać kolejną kwestię. Bo, owszem, to wszystko zajmuje masę czasu i energii, ale też swoje kosztuje. Co tydzień dobrych kilka stówek pękało. A nikt nie zasugerował, iż coś przygotuje, jakąś sałatkę albo ciasto. Owszem okazjonalnie przynieśli butelkę alkoholu albo czekoladki. Ale no co to jest w zestawieniu z całą kolacją?
Więc stwierdziliśmy, iż będziemy ich rozliczać. Zaczęłam wystawiać im rachunki po każdej wizycie. Grzecznie, bo przecież nie wyciągnęłam kasy fiskalnej. Powiedziałam wprost, jak jest. Te imprezy kosztują, więc będę wdzięczna, jak będziemy robić zrzutki. I problem rozwiązał się sam. Znajomi już nas nie nękają, po prostu całkowicie przestali się wpraszać. Nie wiem, czy poczuli się niemiło, czy coś. Czy może przyjeżdżali do nas, żeby się najeść za darmo? Nie wnikam, nie chce mi się tego tak analizować. Najważniejsze, iż odzyskałam swój ogród i swój spokój. I wszystkim polecam, żeby dbali przede wszystkim o siebie. Rodzina, znajomi - jeżeli mają szczere intencje, to zrozumieją.
Co sądzisz o rozwiązaniu Alicji i jej męża? To dobry pomysł? Daj znać w komentarzach. A jeżeli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.
Idź do oryginalnego materiału