Rodzina Maszy: Ciepło i Wyzwania w Serce Polskiej Rodziny

9 godzin temu

RODZINA MICHAŁA

Przyjaciółki Anny twierdziły, iż przyszłą żonę syn wybrał w pośpiechu, z kąta barka. Wrócił z wojskowej służby, krew w żyłach wrzała, a tu ruszyła chytra dziewczyna i rozgrzała się Zgodziła się, nie sprzeczała, przyjmowała wszystko.

Niska, krzepka, krótkonoga, bez talii, twarz szeroka, oczy małe, wąskie. Według Anny imię Jadwiga nie pasowało przyszłej synowej wcale. I przyjaciółki przytaknęły.

– Dziewczyna nic nie ma, ocena dwójka z minusami.
– Pedagogiczny wydział i Uniwersytet Warszawski?

Piękny sportowiec, wzorowy uczeń, po demobilizacji od razu wrócił na studia. A dziewczyna, którą ledwie poznał, spotkał się i zaraz zaszła w ciążę

– To przypadek!
– Jadwiga mu nie pasuje!

Michał postanowił wziąć ślub. Anna na spotkaniach ze szkolnymi koleżankami wylała serce, wypowiedziała się, a w domu w krótkich dialogach z synem postanowiła milczeć.

Zbyt mocno błyszczały oczy chłopaka. Bała się, iż nocna skowronka zaszarżuje dzienny śpiew? A może nie chciała ranić Michała?

Przypomniała sobie, jak sama zajęła w dziewiętnastym roku życia, zanim skończyła dwadzieścia, miesiąc przed urodzinami urodziła?

Chłopiec, który w wczesnym dzieciństwie często chorował, dorósł, stał się silny, zajął się sportem. Często zadziwiał, nie tylko z zamiarem małżeństwa. Anna, choć niezadowolona, starała się tego nie okazywać. Dziecko w żadnym razie nie jest winne błędów rodziców.

A dążenie syna do bycia porządnym, nadania imienia i nazwiska, bycia ojcem Anna popierała kategorycznie. Zadecydowała, iż nie będzie zachowywać się jak własna teściowa, która od pierwszego dnia nie przyjęła synowej i aż do rozwodu z ojcem Michała nie wypowiedziała ani jednego miłego słowa. Nie spotkały się, choć mieszkały w tym samym mieście.

Rozwiedzioną Annę z dzieckiem przyjęła, przygarnęła babcia w Krakowie. Udało się ją zameldować, zanim babcia zmarła. Cieszyła się, iż mieszkanie nie zginie, a rodzinie pozostanie.

Małgorzata, choć nie wierzyła w Boga, regularnie zamawiałymsza modlitwy za duszę kościelnej babci. Wiedziała, iż to dla niej ważne. Przechowywała ulubione zdjęcia, albumy w swoim pokoju. Portret z dziadkiemweteranem wieszała w nowej ramie nad stołem w kuchni. Babcia w młodości przypominała nieco Łucję Żelechowską.

Małgorzata była zupełnie inna, a Michał też wyrosł na przystojniaka. Jesienią syn zapytał, czy mogą na jakiś czas zamieszkać z mamą? Czy trzeba iść do dziekanatu, wywalczyć pokój w akademiku dla rodziny? Gotował burakowy barszcz i obiecywał nie robić kłopotów, jeżeli matka odmówi.

Zaskoczona sama sobą Anna wydała werdykt:

– Przenieś swoją Jadwigę. Zamienimy się pokojami. Duży przydzielę wam na trzech oddam.

Syn podskoczył, pocałował, szeptał gorąco:

– Mamusiu, jesteś najlepsza na świecie! Nie martw się. Będę dorabiać. Nie obciąży się nam szyja!

Rozgrzany, wierzył w swoje słowa, słabo wyobrażając sobie, co to znaczy mieć dziecko w rodzinie dwóch studentów. Małgorzata nie otworzyła oczu szczęśliwemu synkowi. Życie poradziło sobie lepiej niż ona.

Jednak wiele w początkach wspólnego życia młodej rodziny u teściowej szło wbrew wewnętrznym prognozom właścicielki mieszkania! Anna Iwanowa pracowała w centralnej bibliotece w Warszawie, kierowała wydziałem, dostawała skromną pensję, ale uważała, iż pieniędzy wystarczy, choćby z ograniczeniami.

A wtedy nadeszły lata dziewięćdziesiąte, które najpierw obiecywały wolność i szczęśliwe zmiany, a okazały się koszmarami. Przyjaciółki Anny załamywały się jedna po drugiej. Trzymały się, nie poddawały, ale jęczały i kłóciły się. Mężowie ich albo pili, albo wyjeżdżali po pieniądze i znikali.

W nocy przy klatce strzelano, na asfaltcie lewała krew. W fabrykach przestały wypłacać wynagrodzenia. W bibliotece wypłata wyglądała niczym grosik w porównaniu z rosnącymi cenami.

Michał marszczył brwi i starał się uczyć, nie patrząc na nic. Weekendy wyjeżdżał z przyjaciółmi za miasto, pomagał starszym przy pracach w ogródkach. Okrągła Jadwiga wciąż się uśmiechała i żartowała.

Z ogromnym brzuchem ledwie wleciała po spoconych nogach na czwarty piętro w kamienicy bez windy. Po trudnym porodzie, pierwszego ranka, pokazując zasnąłego chłopca mężowi przez okno, zapytała:

– Synu, jak go nazwiesz?

W jej wnętrzu zapłonęła lampka. Światło odbijało się w oczach, uśmiech rozświetlał twarz.

Wkrótce synowa umówiła się z emerytowanymi żołnierzami z pierwszego piętra na wzajemną pomoc. Para ta nie miała wielu kontaktów, jedynie przywitała się. Ale Jadwiga zdołała podejść do pana Iwanka i pani Zofii, którzy zaczęli pilnować ogródka. Za co? Jadwiga wykopała ziemię pod oknem, posadziła ziemniaki i marchew. Następną wiosnę tak postąpiło wiele rodzin, prawie wszystkie.

Tam, gdzie Anna się gubiła, cierpiała, niepokoiła, jej synowa drapała się po karku i rozmyślała, jak się wykaraskać. Od razu działała. Nie przyznawała się, iż wszystko przepadło. Nie miał czasu w filozofowanie. Dziecko i studia na zaocznym? Jadwiga przeszła na ten tryb. Wspaniale!

Jej ulubione słowa brzmiały:

– Wspaniale! Znakomicie! Po prostu super!

Ogródek pod oknem? Nie trzeba jechać daleko. Nikt nie ukradnie jej ziemniaków. Super!
Tyle trudności wokół? To świetny hart charakteru!

Studia i dziecko! Znakomicie. Nie każdemu tak się układa, iż wzięła ślub i urodziło się dziecko.

Anna przestała zwracać uwagę na wady figury niezdyscyplinowanej synowej, na złe maniery, na dziwny styl ubierania, na błędy w mowie. Poprawiała akcenty bez snobizmu, z przyzwyczajenia. Jadwiga nie obrażała się, dziękowała i zapamiętywała.

Wesoła, zręczna, energiczna i dziecko rosło podobnie. Poszło w dziewięciu miesiącach. Wypowiedziało pierwsze słowo w wieku roku. Anna spacerowała z nim i chętnie uczyła. Maluch nie jęczał, nie krzyczał bez powodu; gdy płakał, szukano przyczyny. Takie słońce, jak matka temperamentem, taki przystojniak, jak ojciec wyglądem.

Podczas sesji Jadwigi, Dymek podróżował między najlepszą przyjaciółką Jadwigi Leną, weteranami Smirnową rodziną i samą Anną. Dobrze jadł, dużo spał i zachowywał się jak wzorowy niemowlak z podręczników pediatrycznych.

Znudzeni kapryśnym, często chorym, mylącym dzień i noc z Michałem, Anna była przekonana, iż spokojne i zadowolone dzieci wymyślili lekarze. Nie. Witamy w prawdziwym świecie.

Dzieci, które nie krzyczą od świtu do zmierzchu, dużo śpią, zawsze gotowe do uśmiechu istnieją!

Przed nowym rokiem Annę zawstydziło, iż wciąż nie zna rodziców Jadwigi. Młode małżeństwo zawarło związek półtora roku temu bez wielkich uroczystości. Pojechali w gości, a nikogo nie zaprosili, bo nie było świąt.

Postanowili to naprawić. Małgorzata wzięła rocznego wnuka i wsiadła w autobus podmiejskich linii, obiecując synowi, iż wróci na weekendy. Odpocznijcie parę dni bez małego i bez waszej mamy. Bądźcie we dwoje.

Wcześnie Jadwiga skontaktowała się ze swoją rodziną, odpisała telegramy, jak przystało. Na dworcu małego miasteczka, bardziej przypominającego wioskę, teściowa Jadwigi niespodziewanie spotkała tłum ludzi. Dziesięciu osób machało rękami. Na plakacie: Witamy! nie zabrali ze sobą.

Jednak pokój przeznaczony gościnnie dla gościa ozdobili. Bez żartów. Na drzwiach zewnątrz rozwiesili tablicę wielkimi, wesołymi literami: Tu mieszkają chłopcy Iwan i Zofia, bracia i siostry Jadwigi, przygotowani dla Małgosi.

Gdy Małgorzata wstała, Anna zamarła na pół dnia. Wnuka wyciągnęli z ręki przy przystanku i już nie chcieli oddać. Jak czerwona flaga, biegł między krewnymi Jadwigi i cieszył ich.

Anna przed snem płakała, znajdując na nocnym stoliku przy łóżku szklaną filiżankę z pięknym świątecznym napojem i słodki bułeczkę z notatką, najwyraźniej napisaną przynajmniej przez trzy osoby. Pióro, kolor, odręczne pismo wyglądały jak list od wujka Fiodora.

Treść zachwycała:

– Małgosiu, kochana, przytulam! Słodkich snów w nowym miejscu! Niech sen przyniesie kawalerkę!

Krewna wiedziała, iż ich miejska kumowa jest rozwiedziona. Ktoś mały tak się zabawił. Bez wrogości, z czystego serca.

Rano, szepczące chichotki pytały, przechodząc obok teściowej Jadwigi: Jak? Przyszedł cię w śnie kawaler? Babcia Jadwigi, energiczna, odgarniała hałaśliwe dzieci ręcznikiem.

– A po co się dziwić? Figura jak u dziewczynki! Usta jak kokarda. Czysta panna! Oto dzieci postanowiły cię wydać za mąż. Znikaj, mówię!

Ostatni wnuk został wygnany do szkoły. Babcia usiadła obok gościa i podała śniadanie co Bóg zesłał.

– Gdzie jest Dymek?

Anna zaskoczona się zamyśliła.

Babcia Nastasia podrapała się po karku.

– Tam u starszych moich. odpowiedziała. Iwana i Zofię? nie. Vanya najmłodszy. u Natalki z Sierżem. Najpewniej. Co z tobą?

Małgorzata przycisnęła rękę do głowy. Okazało się, iż wnuk nocował w innym domu, nie wiadomo gdzie. A ona? Czy pozwoliła? Czy nie nalegała, żeby go zabrać? Czy zwariowała? Co się dzieje?

Babcia Nastasia objęła ją ramieniem, pocałowała w policzek i pocieszyła:

– Twoje skarbisko wróci, nie gotuj się! To nasz chłopak, jak nie inaczej. Najpierw go nakarmił i pospał całą noc. Zsunęliśmy go w saneczki.

– Saneczki?

– Oczywiście. A sanki dla moich wnuków i prawnuków po co?

Małgorzata poczuła łzy spływające po stole. Babcia zaczęła namawiać:

– Nie martw się, kochanie. powiedziała. Herbata dla mnie, a dla małego. Nie przejmuj się. Za swojego ręczę. Zwrócą w całości!

Małgorzata natychmiast ruszyła szukać dziecka! Po pięciu minutach wyszła, przeszła do Natalii. Sergiusz był już w pracy. Starsza córka babci odrywała się od prania i przekazała, iż mały został już oddany Zofii, bardzo prosiła, a wieczorem go zwrócą.

– Gdzie go zabrali?

– Do wsi.

Małgorzata usiadła na stołku i zapłakała. Nie tyle bała się, co wstydziła, iż jest złą matką i niewiarygodną babcią. Po chwili herbata z miętą, łyżka miodu i odrobina wódki uspokoiły ją. Zofia niedługo odprowadziła go do domu razem z babcią, która obiecała wieczorem kąpiel w łaźni. Następnego ranka Anastazja Andrzejewska, ta sama babcia, wokół której kręciło się życie rodu, nalegała, by nieochrzczona Małgosia poszła na mszę.

Wakacje rozciągnęły się z dwóch dni na tydzień. Małgorzata już nie oddawała Dymka z oczu. Dlatego wprowadzali ich oboje w wizyty. Krewni chcieli się poznać. Nie odmawiali sobie realizacji planów.

Powrót autobusem wesołego, rumianego wnuka razem z babcią, która odzyskała talię i trochę wypełniła inne partie, Małgorzata nie wciągała ich dziesięciorgiem, a pięciorgiem, ale dokładnie.

Pod siedzeniami wcisnęli cztery wielkie torby grzyby, konfitury, ogW świetle zachodzącego słońca, cała rodzina od najstarszej babci po maleńkiego Dymka złożyła się w krąg wokół płonącej chałupy, a ich serca biły jednym rytmem, jakby odwiecznym echem marzeń, które w końcu odnalazły swój spokojny dom.

Idź do oryginalnego materiału