Dzień dobereł . Dziś nie ma ogłoszeń parafialnych – one będą w tygodniu, ale z konkretnej przyczyny . Natomiast teraz czas wrócić do filmowego świata, a zaczynam od recenzji „Pszczelarza”, który niedawno się zjawił na Amazonie.
„Pszczelarz” to taki John Wick klasy C.
Adam Clay (John Statham) żyje sobie spokojnie, hodując pszczółki. Ot, takie tam zajęcie dla emerytowanego kolesia, któremu się nudzi. Przy okazji opiekuje się też sąsiadką, która ma bardzo dobre serce, bo działa charytatywnie i przez to też ma dużo pieniędzy. Pewnego jednak dnia popełnia s….o, bo została okradziona przez „biznesmenów” – ludzi, którzy pod pretekstem systemu antywirusowego czyszczą konta.
Nasz Clay się wkurwia.
A dalej już wiecie, co – bo to nie jest film, który chce opowiedzieć jakąś niezwykle skomplikowaną story. Wręcz przeciwnie; „Pszczelarz” doskonale wie, czym chce być i ani przez sekundę tego nie ukrywa. To po prostu średni – i to mocno – akcyjniak, który trochę chce powiedzieć młodym „ej, no, ale szanujcie starszych, bo kiedyś sami nimi będziecie”.
Można powiedzieć, iż nic tu nie zachwyca; fabuła oklepana, sceny walk są ukazane tak sobie; muzyka niby jest, ale jakby nie było… ale… no właśnie, to ALE.
Ja się na tym filmie bawiłam bardzo dobrze. Nie wiedzieć czemu, komentarze bohaterów, sceny i inne szczegóły może choćby niespecjalnie nastawione na humor – mocno mnie bawiły. adekwatnie to chyba bardziej śmieszyły, niż było to zamierzeniem twórców.
I przyznaję, seans zleciał bardzo szybko, bo akcja była podana w przyjemny, odmóżdżający i skondensowany sposób. adekwatnie nie było hamulców, a to duży plus jak na dzisiejsze standardy.
„Pszczelarz” to taki film na szósteczkę, ale jeżeli macie naprawdę zmęczony mózg, to seans tego filmu może być dla Was zacną rozrywką.