"Przez osiem godzin byłam po pas w wodzie. Psy płakały, a mnie to dobijało"

1 dzień temu
Zdjęcie: fot. Magda Syposz


- Wyjeżdżałam już przez wodę i pamiętam, iż spojrzałam na drzewo, po którym wspinały się jakieś niesamowite ilości myszy. Wszystko ratowało życie. Pamiętam, jak krzyczałam do pracowników: "Idźcie jeszcze raz, idźcie jeszcze raz! Sprawdźcie, czy ktoś nie został". Znamy te wszystkie psy doskonale. Wiedziałyśmy, iż wyciągnęliśmy wszystkie, a mimo to prosiłyśmy z koleżanką, żeby sprawdzić, czy na pewno - opowiada Małgorzata Jurkowska, dyrektorka Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Konradowej.
Klaudia Kolasa, gazeta.pl: 14 września woda przedostała się na teren schroniska w Konradowej i nagle musieliście podjąć decyzję o ewakuacji psów. Co działo się tego dnia?
Myśmy nie wiedzieli, iż będzie powódź. Wody Polskie zapewniały, iż nie będziemy zalani. Podejrzewaliśmy, iż może troszkę nas podleje. Pamiętam, iż to była sobota i cały dzień lało. Jeździłam do schroniska, żeby monitorować, czy rów, który jest obok i zwykle jest pusty, nie wypełnia się wodą. Ciągle jej przybywało, a ja zastanawiałam się: "Ile jeszcze? Tak wzbiera i wzbiera...".


REKLAMA


Zobacz wideo Paulla nie miała w życiu łatwo. "Wiem, co to jest głód"


Myślałam, iż w końcu się zatrzyma. choćby nagrałam filmik z myślą: "Kurde, chyba nas jeszcze nie zaleje". Na wszelki wypadek skontaktowałam się z panią kierownik schroniska w Opolu i poprosiłam ją, żeby zabezpieczyła mi dziesięć miejsc dla psów, których kojce położone są najniżej. To było tak, iż pojechałam do sklepu i pomyślałam, iż jak będę wracać i będzie ten sam poziom wody, to jesteśmy bezpieczni. No i jak byłam z powrotem po 15 minutach, to woda wchodziła już do schroniska.
Wyobrażam sobie, iż pojawiła się panika.
Mnie stres bardzo motywuje. Najpierw robię, a potem się trzęsę. Weszłam do schroniska i zobaczyłam, jak ta woda się rozkłada. Wiedziałam, iż dziewczyny z TOZ Opole są w gminie Głuchołazy. Jeździły i sprawdzały, czy ludzie nie pozostawiali psów na łańcuchach. Zadzwoniłam do nich i mówię: "Słuchajcie, proszę przyjedźcie, bo trzeba zawieźć dziesięć psów do Opola". Były na miejscu w 10 minut. Zanim ustaliłyśmy, kto jedzie, z którym psem, to już woda była wszędzie. Wiedziałam, iż muszę ewakuować całe schronisko, czyli 50 psów. Weszłam w tryb działania, choćby nie wiedziałam, gdzie mam telefon. Przez osiem godzin byłam po pas w wodzie.
Razem ze wszystkimi pracownikami wyciągaliśmy psy, które były już w wodzie i pakowaliśmy je do transporterów. W międzyczasie ktoś napisał na Facebooku, iż trwa ewakuacja schroniska. Ludzie sami zaczęli przyjeżdżać, mówić: "Mamy osobówkę, możemy pomóc". Tylko iż nie mogliśmy nikogo dopuścić do zwierząt. Nie byliśmy w stanie przewidzieć zachowania psów. Ich reakcje były zupełnie inne niż w normalnych warunkach. Te, po których bym się spodziewała, iż struchleją i zamrą w bezruchu, zaczęły nas kąsać. A te, po których spodziewałabym się agresji i szału, były sparaliżowane. Wszystkie płakały. Mnie to dobijało, bo jak widziałam, iż one płaczą, to wiedziałam, iż myślą, iż nie ma już ratunku.


W Opolu znalazło się miejsce dla 26 psów, cztery zostały w Stowarzyszeniu Łapa. Dwanaście trafiło do domów prywatnych. Suczka z sześcioma szczeniakami, która trafiła do nas dwa dni przed tragedią, znalazła schronienie u cudownej Oli, która się nią zaopiekowała w tamtym czasie. Teraz mają już nowe domy. Dwanaście najstarszych psów odwieźliśmy do lecznicy. Najbardziej martwiliśmy się o dwa najstarsze psy, które mogły nie przeżyć ewakuacji. Zdecydowaliśmy, iż zostaną w schronisku, razem z pracownikami, którzy tam mieszkają. Jednego umiejscowiliśmy w moim biurze, a drugiego w ambulatorium. Tylko iż następnego dnia i tam dotarła woda. Pracownicy wzięli te dwa psy pod pachę i uciekali. W ostatniej chwili przejechali ostatnią drogę, gdzie woda też już się przelewała. Zawieźli psy do rodziny, a sami musieli koczować gdzieś po drodze. Mówiłam: "Wariaty z was!". Ale sama też bym tak zrobiła. Zupełnie odcięło Konradową.


Schronisko po powodzi Fot. Magda Syposz


Co czułaś, gdy psy były już bezpieczne i wyjeżdżałaś ze schroniska?
Wyjeżdżałam już przez wodę i pamiętam, iż spojrzałam na drzewo, po którym wspinały się jakieś niesamowite ilości myszy. Wszystko ratowało życie. Pamiętam, jak krzyczałam do pracowników: "Idźcie jeszcze raz, idźcie jeszcze raz! Sprawdźcie, czy ktoś nie został". Znamy te wszystkie psy doskonale. Wiedziałyśmy, iż wyciągnęliśmy wszystkie, a mimo to prosiłyśmy z koleżanką, żeby sprawdzić, czy na pewno. Bo człowiek był w szoku, w szale. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby któryś został. To jest żywioł, nie ma mądrych na to.
Ludzie zmobilizowali się, żeby pomóc wam w tym trudnym momencie.
Gdyby nie ludzie, to byśmy nic nie zrobili. Mieliśmy ogromne szczęście, iż to się stało w sobotę. Bo w niedzielę zalało Nysę. Nikt by nie przyjechał nam pomóc. Ja bym nie wyjechała z Nysy, bo już były odcięte drogi. Dojechałam do domu i pod domem była rzeka. Nie mogłam w ogóle wyjść z kamienicy. Najgorsza była ta niepewność. Była ogromna dezinformacja. Myśmy nie wiedzieli, co, jak i gdzie. Każdy miał swoją wersję. Wody Polskie uspokajały, iż to nie miało prawa się stać. Ale się stało! Oni do tej pory mówią, iż nie wiedzą, dlaczego Nysa została zalana. Dopiero po trzech dniach wróciliśmy na miejsce, żeby zobaczyć, co tam się adekwatnie dzieje.
I w jakim stanie je zastaliście?
Ja stanęłam, popatrzyłam i załamałam ręce. Nie było choćby centymetra suchej podłogi, na której można było stanąć. Panele pływały. Jedyne miejsce, które się uchowało, to było moje biuro i ambulatorium. I to nie tak, iż nie było wody, woda była, ale tam były takie cokoły na 10 cm i akurat doszła do cokołów. Poza tym ja wszystkie meble w swoim biurze mam na metalowych nóżkach. Wystarczyło umyć podłogę i wszystko było. A cała reszta? Ruina. Najgorzej było w staruszkowie.


Schronisko po powodzi Fot. Magda Syposz


Czym jest staruszkowo?
To takie miejsce, gdzie przebywają psy zabrane z domów, w których np. ktoś umarł. Babcia umiera, pies spędził z nią całe życie, a potem rodzina bierze dom, bierze mieszkanie, a psa oddaje do schroniska. Te psy są załamane. W naszym schronisku miały specjalną przestrzeń. Taki pokoik, gdzie jest łóżko i fotel. Jak pies całe życie leży na łóżku, to weź mu wytłumacz, iż ma się załatwiać na betonie a spać w budzie. Tym bardziej iż to są stare psy. Młodego jeszcze wszystkiego się nauczy, a starego? Dla niego te zmiany są jak dla człowieka. Teraz remontujemy staruszkowo i to bardzo ważne. Młode psy gwałtownie znajdują domy, staruszki raczej u nas zostają. Chcemy, żeby czuły się jak u siebie.


Ludzie pomagali wam nie tylko w trakcie, ale też po wszystkim.
Poznaliśmy niesamowitych ludzi, Anioły. Ludzi, którzy pomagali nam sprzątać. Napisałam, iż potrzebne ręce do pracy, to poprzyjeżdżali z Krakowa, z Wałbrzycha. Posprzątali nam ten szlam w ciągu jednego dnia. Przyjechało do nas pięciu chłopaków, którzy mieszkają pod Warszawą i mieli jechać na męski wypad na weekend. Stwierdzili: "Dobra, jedziemy pomagać". Tyle zrobili nam roboty! Ludzie dobrej woli to jest podstawa. Bez tego ani rusz. Wczoraj rozmawiałam z kobietą, która straciła dwa psy w pożarze i mówi, iż musi nam coś dać. Ja mówię, iż jeżeli chodzi o takie dary rzeczowe, to mamy wszystko, ale ona mówi, iż musi i koniec. Wie, co to jest walka z żywiołem, bo straciła dwa psy. Miała taką silną potrzebę serca, żeby nas wesprzeć.


Schronisko po powodzi Fot. Magda Syposz


Przed jakimi wyzwaniami stoicie w tym momencie?
Musimy zdobyć pieniądze na remonty. jeżeli chodzi o jedzenie i dary rzeczowe, to wszyscy stanęli na wysokości zadania. Dostaliśmy mnóstwo kocyków, legowisk, karmy – wszystko, czego psy potrzebują. Mamy wszystkiego tyle, iż pojawił się problem z magazynowaniem. Jedzenia mamy na trzy lata. Już odmawiamy. Wszystko jest wspaniale zaopiekowane. Ale niestety po zimie dopiero wyjdą skutki powodzi. I wtedy, jak będzie trzeba remontować, to zostaniemy już tylko z pieniędzmi, bo nikt nie będzie pamiętał o powodzi.
W pierwszej kolejności remontowaliśmy pomieszczenia dla zwierząt, żeby mogły wrócić. Wiadomo – wszystko inne może zaczekać, psy nie. I na ten moment psy mają takie zabezpieczenia, iż mają nowe budy, mają sucho, ciepło itd. Problem jest taki, iż my musimy zrobić jeszcze trzy duże rzeczy: musimy wymienić kraty w schronisku. Powódź przyspieszyła procesy rdzewienia. To są stare kraty i za chwilę będą nam spadać na głowę. Z tym jest problem, dlatego zbieramy kasę. Wycena wstępna to 154 tys. Trudno jest na to zebrać fundusze, bo to jest niewdzięczne. Każdy nam da na budy, na kocyki, na jedzonko, ale na kraty? To się bardzo źle kojarzy. Przy czym wszyscy zapominają o podstawowej rzeczy - iż to jest podstawa, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo ludzi i zwierząt. Problemem są też wylewki betonowe w kojcach dla psów, które zostały zniszczone podczas powodzi. Na to jest potrzebne 140 tys.
Jak się mają psy po powrocie?
Te, które wróciły do nas jako pierwsze, czyli te, które były u nas najdłużej, były tak szczęśliwe. Oduś na wózeczku mi strzelił focha. Dał mi odczuć, iż gdzieś ty mnie zostawiła. Ale to były trzy minuty i go przekupiłam. Były przestraszone, ale szczęśliwe. Natomiast te, które były w Opolu, to one miały tam dobrze. Cieszyły się jak wracały, bo wracały do siebie, wiadomo. Ale te wolontariuszki z Opola były wspaniałe! Jak zbierały się pieniądze, to poprosiłam je, żeby pojeździły z psami po lekarzach – po okulistach, bo w Opolu mają więcej specjalistów, więc pieski dostały po pakieciku medycznym. Każdy trafił do tego, kogo potrzebował. Mieliśmy takiego pieska Krzysia. Ślepy, bez łapki. Nie był stary, ale mieszkał na wsi. Pewnie go nie leczyli na nosówkę jak był mały i oślepł. Takie są podejrzenia. Łapkę stracił przez jakąś maszynę rolniczą. Krzysiu poszedł do telewizji i pan go zobaczył i zgłosił się, iż zrobi mu protezę 4D. Teraz Krzysiu mieszka sobie w takim hospicjum dla piesków niepełnosprawnych, ma protezę, śmiga. Jest teraz królem świata i ma nas w nosie. Jak to mówią - powódź jednemu zabierze, drugiemu da. Niektóre psy bardzo zyskały. My wracamy do normalności.
Kampania „Woda opadła, psy zostały" ma na celu odbudowę schronisk zniszczonych podczas wrześniowej powodzi na Dolnym Śląsku. To, co kiedyś było dla bezdomnych zwierząt azylem, dziś jest ruiną. Trzy najbardziej poszkodowane miejsca – Fundacja Pod Psią Gwiazdą, schroniska w Konradowej i Dzierżoniowie – potrzebują łącznie 1,3 miliona złotych, by wrócić do działania. Zbiórkę można wesprzeć TUTAJ.
Idź do oryginalnego materiału