Przechodnie zauważyli na ulicy dziecko i wezwali policję. Dziewczynka powiedziała funkcjonariuszowi, iż głosy kazały jej wyjść, i wskazała dom na końcu ulicy.
Nikt od razu nie zrozumiał, skąd się wzięła. Sześcioletnia Marysia stała na chodniku w białej, odświętnej sukience jakby dopiero co wyszła z przyjęcia.
Ludzie zatrzymywali się. Ktoś zaproponował wodę, ktoś inny zadzwonić do opieki społecznej. Dziewczynka wyglądała na zadbaną, nie przypominała bezdomnej. Milczała, aż w końcu szepnęła:
Słyszałam głosy
To zaniepokoiło przechodniów. Ktoś jednak wezwał policję.
Po piętnastu minutach przyjechał sierżant młody, ale z wyrazem zmęczenia w oczach. Przykucnął obok Marysi i zapytał łagodnie:
Cześć. Jak masz na imię? Gdzie są twoi rodzice? Dlaczego jesteś tutaj sama?
Dziewczynka spojrzała na policjanta i cicho odpowiedziała:
Głosy kazały mi wyjść z domu.
Jakie głosy, kochanie?
Funkcjonariusz zdrętwiał, gdy usłyszał, co mówi dziecko.
Nie widziałam. Stałam za drzwiami Najpierw był huk. Potem głosy powiedziały: Uciekaj. Albo będziesz martwa.
Na chwilę zamilkła, po czym dodała:
Panie, a co to znaczy martwa?
Policjantowi krew ścięła się w żyłach.
Gdzie mieszkasz? spytał, ledwie panując nad głosem.
Marysia wyciągnęła rączkę i wskazała dom na końcu ulicy. Zwykły dom jednorodzinny z ogródkiem. Cichy, zadbany, z zasłoniętymi oknami.
Sierżant wszedł do środka. Drzwi były uchylone.
Zrobił kilka kroków i zatrzymał się.
W salonie na podłodze leżała kobieta. Twarz miała białą, oddechu brak. Nie było też pulsu. Wszystko stało się jasne bez słów.
Później okazało się, iż ojciec dziewczynki w napadzie wściekłości zabił żonę. Gdy Marysia usłyszała krzyk, podbiegła do drzwi sypialni, ale nie weszła. Wtedy głos głos ojca przez panikę i strach wyszeptał:
Uciekaj. Wynoś się stąd. Natychmiast.
Chciał uchronić córkę przed tym widokiem. Nie wiedział, iż i tak wszystko poczuje.
Wyszła. Sama. W białej sukience. Na ulicę do obcych ludzi, by ją usłyszeli.
I ocaliła się. Własnego ojca, który powinien był być jej największym obrońcą.