Poezja sprawia, iż mój świat jest promieniście, nielinearnie szeroki, jest świętem brzmień, emocji, ale i interdyscyplinarności. Zacznijmy od początku. Na początku było jabłko.
1
antonówki istnieją, antonówki istnieją
2
borówki istnieją; i paprocie, paprocie
i brom istnieje; i wodór, wodór
3
cykady istnieją; cykoria, chrom
i cytrynowce; istnieją cykady;
cykady, cedr, cyprysy, cerebellum
4
drozdy istnieją; drozdy, lalki, marzyciele
istnieją zbrodniarze, i gołębie, gołębie;
dżdże, dioksyna i dni; istnieją
dni; dni śmierć; i wiersze
istnieją; wiersze, dni, śmierć
fot. Maria Krześlak-Kandziora
5
elegia jesieni istnieje; istnieją zaduma i
posmak; i erem istnieje; istnieją emu
anioły i wdowy; i cząstki elementarne,
istnieje wspomnienie, światło wspomnień;
istnieje efekt poświaty, eukaliptus i enklawy
jałowców, istnieją egalitaryzm i
samotność, efedra i edredony,
i estragon w occie, i przyszłość, przyszłość
6
fruwająca czapla istnieje, szaroniebieski
łukowaty grzbiet, czarny czub
i ogon z jasnymi piórami; istnieje
w koloniach; w tak zwanym starym świecie;
istnieją też ryby; flamingi, fregaty, fletówki;
falowanie traw i barwy fagasów;
istnieją produkty rozszczepienia atomu i figowce;
istnieją błędy, fatalne, powtarzane,
przypadkowe; istnieją flamingi i fale zdalnego
sterowania; i fiołki, fiołki w sadzie w którym
istnieją antonówki, antonówki,
w krajach gdzie ciepło nasyca ich
miąższ barwą adekwatną dla antonówek
W starym sadzie
Antonówki to stary sad, stare jabłonie, jabłka, które gdy bardzo dojrzeją, stają się szkliste i zyskują smak ananasa. Obieramy je w Teremiskach na mus, z obierek Michał zrobi ocet. Nic się nie zmarnuje. Antonówki lubią chłód, może dlatego rosną w teremiszczańskim sadzie, na wschodzie Polski, gdzie z zasady jest chłodniej, a okres wegetacyjny krótszy.
fot. Maria Krześlak-Kandziora
Ewa Drewniak z Muzeum Łąki w Owczarach (to zachód Polski) prosi, żebym jej przywiozła kilka mocno dojrzałych antonówek. Z pestek wyhoduje rośliny, które w jej sadzie staną się „podkładkami” do szczepienia innych gatunków. Ewa mówi, iż antonówki świetnie się do tego nadają.
Wschodniość antonówki mają zapisaną w genach. Gatunek pochodzi z Rosji, gdzie odkrył go w 1888 roku Iwan Miczurin. Jabłoń ma wysoką odporność na mrozy. Dorzućmy jeszcze jeden kamyczek do ogródka – Miczurin znany był z eksperymentów na roślinach i uważał, iż nie ma co czekać, aż przyroda coś nam da, trzeba ją modyfikować i dostosowywać do ludzkich potrzeb – imperialny antropocen wysokiej próby.
Inger Christensen stoi na drugim biegunie tych poglądów, znosi hierarchię istnień. A antonówka? Jest wspomnieniem dzieciństwa, zapachem musu, wilgotnej gleby w starym sadzie, gdzie co roku zaglądały przymrozki – dziś zjawisko coraz rzadsze. Antonówka jest starosadową mądrością pór roku.
Cieplej, zimniej
Tak się składa, iż w duńskim oryginale wierszy Christensen ten owoc z pierwszych wersów, wracający pogłosem w kolejnych fragmentach, to ciepłolubna morela. Drzewko łatwo przemarzające, lubiące wygrzewać się w słońcu. Antonówka to pomysł tłumaczki, pomysł, uważam, arcyświetnie dopasowany, choć powstały z potrzeby znalezienia owocu na „a”, drzewa, które na wiosnę kwitnie na biało.
fot. Maria Krześlak-Kandziora
Okazał się zestawieniem chłodu i ciepła, mgieł ciągnących od łąk i rozgrzanej skórki moreli. Plus te historyczno-kulturowe wątki. Czy ten jeden wers nie niesie ze sobą zaskakująco bogatego uniwersum, spięć na stykach słów?
Tutaj, już na samym początku, już w pierwszym wersie tomu „alfabet” trzeba powiedzieć, iż możemy spalić się w interpretacji, balansując ciągle na linie zwątpienia, czy możemy polskie tłumaczenie czytać bez kontekstu duńskiego oryginału. Odpowiedź jest prosta – możemy, choć to porównywanie jest kuszące i owocujące w wiele kolejnych odkryć.
Nie linearnie, a promieniście
Tom podporządkowany jest dwóm zasadom – alfabetowi oraz ciągowi Fibonacciego (każdy następny utwór ma liczbę wersów równą sumie wersów dwóch poprzednich utworów). Zespolenie nauk zachodzi tu już teraz, a potem pozostało ciekawiej, bo Christensen (a za nią Sochańska) sprawia, iż poezja staje się wulkanem interdyscyplinarności.
fot. Maria Krześlak-Kandziora
„Ty rzeczywiście wykorzystujesz ją do poznawania świata” – mówi mi znajoma.
Tak, kocham rytmikę i płynność „alfabetu”, ale uwielbiam też wyciągać i analizować poszczególne słowa, poszerzając pole wyobraźni, buszując w naukowych artykułach, słownikach internetowych, czy jak w przypadku antonówki – poradnikach dla sadowników. Poezja sprawia, iż mój świat jest promieniście, nielinearnie szeroki, jest świętem brzmień, emocji, ale i interdyscyplinarności.
Istnienie
Tak bardzo ważne jest tu istnienie – antonówek, borówek, cykad, drozdów i estragonu w occie. Istnienie mimo, nienegujące człowieka, ale i niezauważające go jakoś specjalnie – człowiek jest tu w szeregu, ani wyżej, ani niżej, jest zredukowany. jeżeli coś go wyróżnia, to niepokój, jaki jego działanie przynosi. Istnienie istot, smaków, zapachów całego świata, który istnieje mimo wszystko.
Mimo istnienia kancerogennej dioksyny – substancji wydzielającej się podczas spalania śmieci zawierających chlor, pożarów lasów i wybuchów wulkanu. Miesza się tu to, co antropogeniczne, z przyrodniczym cyklem życia i śmierci. Bo czy w gruncie rzeczy ma znaczenie, czy z powierzchni ziemi zdmuchnie nas katastrofa klimatyczna czy wybuch wulkanu? Ma?
Protony, bozony
Dające puch dzikie edredony, eukaliptusy, jałowce, czaple, efedra, fregaty, fletówki – to rośliny i ptaki, a więc patrząc w powiększeniu – skupiska cząstek elementarnych. jeżeli jest na sali fizyk, można rozpocząć opowieść o protonach, neutronach i drodze do odkrycia w 2012 roku bozonu Higgsa (ostatniej cząstki elementarnej?). Słynnego, bo (w skrócie kosmicznym) odpowiadającego za masę i odkrytego w wielkim zderzaczu hadronów w Szwajcarii. Samo działanie zderzacza jest kontrowersyjne – pochłania ogromne ilości energii, żeby zaspokoić ciekawość człowieka – jeżeli tak właśnie nazwiemy naukę.
fot. Maria Krześlak-Kandziora
I kiedy jesteśmy już w środku fascynujących i budzących emocje rozważań, Inger Christensen „dołoży do pieca”. Piękno świata złożonego z atomów to także istnienie „produktów rozszczepienia atomu”, „fal zdalnego sterowania”, „błędów fatalnych, powtarzalnych”.
I kiedy już nasza uwaga zostaje porażona, iż w tym świecie uspokajającej rytmiki, świecie kojącej redukcji człowieka, świecie, w którym właśnie mignął czub czapli, pojawiają się dyskretnie najpierw wdowy, anioły, a za chwilę zbrodniarze, za chwilę rozszczepia się atom, by zmieść Nagasaki.
Po czym znów sad i dojrzewające antonówki, w jednym z wielu pięknych trójwersów tego tomu:
istnieją antonówki, antonówki,
w krajach gdzie ciepło nasyca ich
miąższ barwą adekwatną dla antonówek
Na czas kryzysu
Bo przyszłość, przyszłość istnieje, istnieje. Istnieje dalsza część tego tomu, aż do litery „n” jak nuclear bomb lub jak przerwana przez poetkę idea kapitalistycznego nieustannego rozwoju, którą tak ukochał człowiek.
Inger Christensen mówi „stop”, poezja nie musi nadążyć za rytmem nieustannego wzrostu, jest manifestem „derealizacji” w opozycji do „samorealizacji”. Jest też sztuką przyglądającą się polityce, społeczeństwom. Niosącą poza niepokojem ukojenie, namysł, nadzieję i całe morze wiedzy. I czy to nie jest jej ogromne piękno i siła? Siła na czas kryzysu?
„alfabet” Inger Christensen, tłum. Bogusława Sochańska, wyd. Lokator